Jestem zagorzałym przeciwnikiem seriali typu "Klan" więc z rezerwą podszedłem do "Shtisela", jednak odmienność kultury, zachowań, sposobu życia wciągnęły.
Jedna uwaga po przeczytaniu wcześniejszych komentarzy:
- nieprawdą jest, że serial przedstawia świat chasydów. Wystarczy zajrzeć na Wiki pod hasło "Chasydyzm". Tu nikt nie studiuje kabały, tylko Torę, czyli Pięcioksiąg. Nie ma mowy o cadykach-cudotwórcach, jest tylko studiowanie Pisma i oczekiwanie na przyjście Mesjasza.
Okazuje się, że w Izraelu jest "trochę" całkiem uzdolnionych aktorek i do tego urodziwych. Sprawiedliwość trzeba też oddać Doval'e Glickmanowi grającemu rolę Szulema, że stworzył postać autentyczną i bardzo spójną. Z resztą nie on jeden - w zasadzie trudno mi się dopatrzyć postaci nijakich w tym serialu.
Do tego od "Shtisela" bije jakaś taka autentyczność, naturalność: bohaterowie szurają krzesłami, mlaskają przy jedzeniu. Kiedy Szulem wrzeszczy, to pluje. Nie ma tu nic z "gładkości" naszych - "zachodnich" produkcji.
Po obejrzeniu całości nasuwają mi się jeszcze pytania (może ktoś potrafi na nie odpowiedzieć?):
- czy "elastyczność moralna" pokazana w serialu jest cechą charakterystyczną dla ortodoksyjnych Żydów, czy też całego narodu? W zasadzie poza "parą idealną" czyli Ruchami-Hanina wszyscy kłamią lub manipulują i to bez względu na wcześniejsze opłakane skutki takich działań.
- czy ortodoksi rzeczywiście w takiej pogardzie mają państwo, które w dużej mierze ich utrzymuje?
Na koniec jedna łyżka dziegciu: w serialu zabrakło ważnego elementu: akcja dzieje się w środowisku bardzo pobożnych ludzi, ale ani razu nie pokazano jak oni świętują! Było-nie było w kalendarzu żydowskim trochę tych świąt jest, ale w serialu jest tego tyle, co w "Skrzypku na dachu". To tak, jakby nakręcić western bez mordobicia w saloonie.
Dziewiąty odcinek 3 sezonu rozwiązał wszystkie wątki. Chciałoby się więcej, ale może i lepiej, że to koniec niż gdyby miała by się z tego zrobić "Moda na sukces"...