Naprawdę, w ostatnim odcinku wylazły z niego wszystkie powody, dla których to nie on powinien wygrać... Kiedy zginęła Sae-byok, która przed śmiercią prosiła go, żeby zaopiekował się jej rodziną, on zwlekał cały ROK, zanim podjął jakiekolwiek działania, żeby odszukać jej braciszka, a pamiętajmy, że dzieciak cały ten czas siedział w domu dziecka, nie mając żadnych wiadomości od siostry i na próżno czekając na jej odwiedziny... Na pewno myślał, że został przez nią porzucony, zwłaszcza że, jak wiemy, już wcześniej inne dzieci straszyły go, że rodzina go tam zostawi. Ciężko sobie nawet wyobrazić, jaki koszmar musiał przeżywać przez ten rok... no, ale kogo to obchodzi, o wiele fajniej jest użalać się nad własnym nędznym losem multimilionera.
Sprawę odnalezienia i sprowadzenia z Korei Północnej matki Sae-byok Gi-hun kompletnie olał, podobnie jak temat rodziny Alego (który przecież uratował jego tyłek już w pierwszej grze). Biernie obserwował zza okna, jak pijany człowiek umiera na mrozie, zamiast ruszyć zad i samemu mu pomóc, bo uzyskanie odpowiedzi było dla niego ważniejsze niż ludzkie życie. Wystawił córkę w jej urodziny po raz nie wiadomo który (ale co najmniej drugi, bo, jak pamiętamy, na poprzednie urodziny dostała od niego dokładnie nic). Z wygranymi pieniędzmi też nie zrobił nic pożytecznego, hajs leżał sobie nietknięty na koncie, które nawet nie przynosiło zysków z odsetek, a on dalej pasożytował na innych i zapijał pałę. Naprawdę, wielka szkoda, że to właśnie on wygrał, bo mam wrażenie, że taka Sae-byok dużo lepiej i sprawniej spożytkowałaby te pieniądze.