Picard jak dobrze zagrany by nie był, to był jednocześnie odpychającym sztywnym bucem. Karierowiczem nastawionym jak dobrze wytresowany high class manager z korpo. Podobnie jego załoga, same korpoludki ogarnięte manią doskonałości i pierdzący tak cicho, że jedynie psy byłyby w stanie ich usłyszeć. Cała jego rola sprowadzała się do najczęściej krótkiego "Engage" i to w sumie wszystko co można o nim powiedzieć. Do tego beznadziejny, wiecznie uśmiechnięty Riker, który był jakby na grzybkach, a który powinien w jakiś sposób dopełniać postać kapitana. Cała serię ratowali Worf, Data i fenomenalny Q. ALE mowa jest o kapitanie.
DS9 - Sisco, dno dna bida marazm i metr mułu. Sztywny drewniany aktor, pozbawiony charyzmy, którą mimo wszystko miał Picard. Tworzący beznadziejnie sztuczny związek ze swym jeszcze bardziej beznadziejnym synem i jakąś tam panią kapitan, którą w końcu poderwał. Do tego zadufany, głupi, nędzy dowódca i strateg. 2 bitwy przegrał, jedną zremisował bo mu Klingoni swoim rajdem w ostatniej chwili tyłek uratowali. Bez tego Dominium zmiotłoby go na atomy. Jedyne co mu wyszło to zbombardowanie i wymordowanie cywilnych celów należących walczących o swe domy Maquis by zrobić dobrze mordercom z Kardasji, którzy paktowali z Dominium o czym Sisco doskonale wiedział. Po co? Na co? ....
Jedyne co miał w nadmiarze to uparty, wręcz głupi charakter i przerośnięte ego. To co można było wybaczyć Picardowi, temu bucowi Sisco po prostu się nie dało. Na domiar złego zrobili z niego jakiegoś bajorańskiego mesjasza co jeszcze bardziej ośmieszało tę nędzną postać.
Wreszcie Janeway. Baba. No niestety. Na początku irytująca, udaje twardą i czułą mamuśkę jednocześnie, ale średnio jej to wychodzi. Skłonna do durnych błędów z powodu swojego ego jak chociażby odcięcie swojej załogi w kwadrancie Delta czy zwykłego morderstwa Tuvixa, bo... bardziej lubiła Tuvoka i Nilixa. Z czasem się rozkręca. Robi się coraz bardziej wiarygodna. Twarda, tak. Nieustępliwa, tak. Ale powody przestają wypływać z jej przerośniętego ego, są bardziej efektem wieloletniej walki o przetrwanie w oddalonym o 70lat drogi od domu kwadrancie. Postać się rozwija. Janeway staje się twardą kapitan i matką dla załogi. Ale nie jest to już takie sztuczne jak na początku. Rozumie pewne błędy, choć nie rozwodzi się nad nimi. Wyciąga wnioski, idzie do przodu. W pewnym sensie stara się odpokutować ucząc Siedem człowieczeństwa. Rozwija się jej relacja z Chakotayem, przyjaźń, szacunek, rozczarowanie, może nawet jakaś mięta, choć odpowiednio wcześnie powstrzymana, co pozwoliło uniknąć mydlanej opery. Można tak długo.
W skrócie durna ciężkostrawna baba, której się wydawało na początku, że jest najmądrzejszą kurą w kurniku rozwija się w kierunku ciekawej postaci z krwi i kości, co nigdy nie udało się ani Picardowi ani tym bardziej temu drewnianemu klocowi Sisco.
Jak dla mnie, Janeway to najlepszy kapitan w całym Star Treku.
Potem długo, długo nic i Picard.
A potem....potem klingośki generał Martok.
Sisco się nie liczy. Sisco szoruje kible w knajpie u Quarka.