Większość odcinków od 1 do 3 sezonu jest tak idiotyczna, że dałem sobie rok przerwy po czym powróciłem.
Seven of Nine była zbawieniem tej serii i twórcy wiedzieli co z nią robić nie to co z porownaniem do Janeway albo Kes.
No ale i tak jakoś mieli problemy z pisarzami, bo i tak nadal były momenty kiedy się chciało odpuścić dalszego oglądania.
Janeway zdecydowanie największym minusem tej serii. Od aktorki która brzmi jak banshee do całej logiki postaci i jej stałej hipokryzji...
Cieżko się odnieść kiedy tak ogólnie oceniasz ten serial.
Ostatnio sobie do niego wróciłem, a oglądałem go ostatnio ho ho ho jak był nadawany w analogowym Canal + w otawrtym oknie.
Po pierwszych odcinkach dziś, miałem mieszane uczucia. Stwierdziłem że jako dzieciak serial wydawał mi się bardziej poważny. :) Jednak po kilku odcinkach było zdecydowanie lepiej i uważam, że Voyager zdecydowanie ma coś do zaproponowania - buduje każdą postać, historia rozwija się w oparciu o to co działo się wcześniejszych odcinkach.
Jeżeli chodzi o konkrety (spojlery) śmieszne wydają mi się dwie sprawy do tej pory (a jestem na drugim sezonie) Czemu kapitan pozwala na rozmowe z gatunkiem chorym na nieznanego wirusa twarzą w twarz, bez jakieś kwarantanny. Rozumiem wiare w doktora z ambulatorium, ale nawet on nie był cudotwórcą. Chociaż z drugiej strony doktor potrafił np wpleść z powrotem DNA Klingonki do organizmu Torres, a miałem nadzieje że zostanie już w ludzkiej wersji. To było mega naiwne. Serial bardzo ciekawie pokazuje czasem tematy egzystenjalne - dążenie do uczłowieczenia się doktora albo role macierzyństwa w jednym z odcinków.