Podchodziłam do tego serialu jak pies do jeża i obejrzałam dopiero teraz. Przekonała mnie obejrzana out of context scena Master of puppets, bo mi się wyświetlała na yt. Pomyślałam "eh, co najwyżej wyłączę po pięciu minutach". To był pierwszy serial od wielu lat, który tak cholernie mnie wciągnął i obejrzałam więcej niż dwa sezony. Wszystko inne, nawet te topowe tytuły nudzą mi się po jakimś czasie. Jedynie Gra o Tron była wyjątkiem, bo obejrzałam 6 sezonów. A Stranger Things? Istna perełka. Jako, że zawsze byłam zafascynowana estetyką lat 80 i muzyką z tego okresu, serial przypadł mi tak do gustu, że czułam nostalgię, mimo, że nie wychowywałam się w tych czasach. Absurdalne prawda? A dla mnie to świadczy jak dobry jest tam klimat. Pierwszy sezon genialny. Gdyby wrzucić do kotła jednocześnie Harrego Pottera, klasyki kryminałów, thrillerów i horrorów dawnych lat, to dostalibyśmy właśnie pierwszy sezon tego serialu. Coś niesamowitego. Napięcie, klimat, pomysły... POSTACIE I AKTORSTWO nie z tej ziemi. Drugi również świetny, ale podobał mi się zdecydowanie mniej, trzeci znowu ciekawy a czwarty... o boże... o ku*wa... Totalna perełka. Historia, zagadka, postacie, związki między nimi, arc Max i Eddiego... Te dwie postacie same by udźwignęły cały sezon i mógłby być dla mnie jedynie o nich. Ich wątki tak mi się podobały, że zapominałam o istnieniu innych. Aktorstwo Sadie Sink i Josepha Quinna to odjazd totalny. Czekam z niecierpliwością na kolejny, chyba już ostatni sezon i liczę na sprawiedliwość dla naszego biednego metalowca.