więc jednak - wbrew pozorom, plotkom oraz zwanemu artystycznemu sukcesowi nowego Łowcy Androidów - nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki.. drugi sezon to głupia, niezamierzona, bezwiedna parodia pierwszego - manieryczna prowizorka grubymi nićmi szyta - trzeciego nawet się nie tykam..
Ja mam całkiem odmienne zdanie. Pierwszy sezon jest beznadziejny, drugi to cudo (warto zwrócić uwagę na innego Steve'a i rozwinięcie historii Jedenastki), a trzeci jest gorszy od pierwszego.
wprawdzie dawno już to widziałem, ale wspomnienie mam jednoznacznie złe - powtarzanie tych samych motywów, tyle że w innych konfiguracjach rzecz jasna i zgodnie z regułą: bigger, longer und uncut, że jak np. w pierwszym winonka rider szalała z wystrojem wnętrza to w drugiej też wariuje, ale w 9D, albo że jak w jednym był jeden potwór, w drugim będzie dziesięć i tak dalej, no nie wiem, ogólnie wszystkiego jest więcej, tylko po prostu po co? z tym serialem trochę jest jak z reaktywacją Gwiezdnych Wojen po latach, pierwsze jechały na sentymencie i się udały, drugie pojechały na tym samym sentymencie, ale to już nie działało, bo po prostu nie można zrobić rewolucji dwa razy, na dodatek tymi samymi środkami, co w pierwszej części było nowością, jednocześnie jakims szczytowym osiągnięciem tego do czego przez lata przygotowywano nas różnymi produkcjami - od Super 8 abrahmsa począwszy na It skończywszy - w drugiej już tylko powtarza wątki, co było twórcze jest odtwórcze i tak dalej, perypetie serduszkowe rodem z beverly hills 90210, niemniej powodowany opinią radka traczyka oraz błogosławieństwem własnej niepamięci dzięki, skuszę się na trzeci..
obejrzałem trzeci sezon, oczy mnie bolą i zęby też, ta ejtisowośc jego za bardzo jest moim zdaniem podrasowana, jest tak podrasowana, że aż nienaturalna, a wręcz karykaturalna jak dla mnie.. weźmy wesołe miasteczko - otóż pamiętam wesołe miasteczka w filmach z lat osiemdziesiątych, choćby w Martwej Strefie, i to tak nie wyglądało.. albo weźmy galerię handlową - pamiętam jedną choćby z Commando, wcześniej u romero, albo weźmy supermarket - pamiętam jeden z filmu Cobra, i tak dalej, i tak dalej - otóż wszystkie te lokacje w Starnger Things wyglądają sztucznie i nienaturalnie, są komputerowe, nazbyt świecące, nazbyt bajkowe, przekoloryzowane, przebodźcowane.. owszem, jest sentymentalnie, ale to nie nowość, zresztą nie można patrzeć na dziesięć odcinków serialu z głupią fabułą tylko po to, aby wypatrywać kolejnych ujęć z terminatora, kolejnych plakatów na ścianach albo widzieć w jednym z aktorów kolejną inkarnację gary'ego busseya.. ten brak konsekwencji co i rusz to wyłazi, np. ten potwór, po licho on jest komputerowy? do tego w tak jednoznacznie zły i spartolony sposób? ta komputerowatość nie pasuje do świata przedstawionego wzorowanego na latach osiemdziesiątych, inaczej to wyglądało np. w Coś carpentera, tam potwór był analogowy, a nie cyfrowy, kauczukowaty, miało to swój urok, nie pojmuję dlaczego z tego zrezygnowano.. trochę to wszystko tonie już we własnym sosie, w tanim sentymentaliźmie, ok, rozumiem, że powrót do, że born to be ride, że kokon, że d.a.r.y.l, że fletch, że the stuff, red dawn i return to oz, że niekończąca się opowieść, że venom, że symbiot, że obcy, że ósmy, że nostromo, że te-tysiąc, i tak dalej, i tak dalej, ale to wszystko już było, było, było.. w sumie po zdjęciu pustego pokoju i zamknięciu drzwi mogliby to już zakończyć - niczym w Przyjaciołach - niestety appendicks na kamczatce zwiastuje ciągnięcie tego w nieskończoność.. ale fajnie, że on podał jej tego misia z górnej półki na koniec po tym jak nastka nie potrafiła go dosięgnąć swoimi tajemnymi mocami - to moja ulubiona scena, trochę jak w tej opowieści z tradycji zen, w której dwóch uczniów przekrzykuje się który ma zdolniejszego mistrza, jeden mówi: mój potrafi chodzić po wodzie, na co drugi odpowiada: a mój używa do tego tratwy..