Z jednej strony durna, pretensjonalna fabuła. Sporo błędów logicznych, np: skąd Nancy wiedziała że dom z rysunków Max to dom Creela (tego z psychiatryka, chyba tak się nazywał) skoro nawet nie widziała tego domu, tylko o nim słyszała. Kolejny przykład to wtedy gdy Stevowi zaświeca się latarka i on nagle stwierdza, że w sumie to Vecna gdzieś idzie. Jakby, what? Albo gdy ojciec Eleven i doktorek nie powiedzieli jej nic o żadnym planie przez co właśnie narażają się na takie akcje, że El będzie wkurzona, może nie będzie chciała współpracować. I takich błędów jest więcej, ogólnie w 4 sezonie pod tym względem jest słabiej. Ale z drugiej strony, mimo tych głupot ten odcinek, i znowu tak jak cały 4 sezon, mega trzymał w napięciu. Świetna reżyseria, zdjęcia, montaż, dźwięk, muzyka i gra aktorska. No klimat był tak gęsty, że można go było kroić nożem.
Nancy widziała dom Creela w gazecie, gdy była w bibliotece z Robin. Z tym latarkami to pewnie chodzi o to, że światła zawsze się psują gdy działa upside down. Ale zgadzam się, jakby się zastanowić to sporo dziur fabularnych, a i te dzieci to każde z osobna powinno być w Mensie z ich sposobem myślenia i pomysłami, zwłaszcza Erica jak na wiek który ma w serialu. Ale z każdym sezonem serial coraz mniej trzyma się realizmu.