czy twórcy w końcu odważą się uśmiercić jakąś ważną, mającą już spory staż w serialu postać? O ile w poprzednich sezonach można to było jeszcze zrozumieć, to tutaj(w czwartym) zapowiadali jaki to Vecna będzie potężny, że poprzedni antagoniści to przy nim nic. Mówiono, że nikt nie może czuć się bezpieczny. A skończyło się jak zawsze...
Szkoda, że Eddie zginął, wniósł trochę świeżości do serialu, ale jest to postać wprowadzona dopiero w tym sezonie, więc aż takiego przywiązania z nią nie ma. A pozostając przy tym temacie to twórcy trochę olali ten temat pod sam koniec, bo tylko Dustin wydawał się być przyjęty jego śmiercią, a reszta nawet tego nie skomentowała.
Końcowa sytuacja z Max przypominała mi już trochę parodię. Scena, gdy El pod wpływem wyznań Mike'a "uwolniła" w sobie moc już była dla mnie lekko naciągana, bo pomyślałem, że twórcy robią wszystko, żeby tylko Max przeżyła(nawet, gdy jest już w sytuacji bez wyjścia). Później okazało się jednak, że mimo tego, że Eleven ją uratowała to ma tak poważne rany, że i tak nie przeżyje. Pomyślałem, że wreszcie twórcy "mają jaja" i uśmiercą ważną postać, a poprzednia scena uratowania Max posłużyła temu, żeby teraz Lucas i El mieli z nią "pożegnanie". A tu nagle wchodzi Deus ex machina El i ratuje Maxine, mimo, że już praktycznie była martwa... No ludzie, to już było przegięcie, zupełnie jakby twórcy wreszcie postanowili "Zabijemy jakąś ważną postać!", a po fakcie się rozmyślili. Tak samo było z Hopperem w trzecim sezonie, niby już postanowili, że zabiją, a tu jednak niespodzianka.
W ogóle nie było czuć stawki, bohaterowie mimo, że znajdowali się już w sytuacji bez wyjście to i tak kolejny raz udało im się wyjść cało z opresji. Czy to właśnie Max, albo Steve i spółka. Szkoda, bo obniża to trochę "wiarygodność" serialu i jest trochę kiczowate.
Nie dziwię się, że Millie Bobby Brown mówiła, że przydałoby się zrobić "Grę o Tron" w Hawkins, bo faktycznie, szczególnie ta sytuacja z Max to jest już szczyt wszystkiego. Twórcy robią wszystko, aby tylko bohaterowie przeżyli, nawet jak jest to kompletnie naciągane.
To 'Sumarycznie' to jest największy problem tych seriali (podobnie jak w Grze o Tron i prawie każdym innym) - z każdym odcinkiem/sezonem intensywność, rozmach, akcja "muszą" zataczać coraz większe kręgi, i z ciekawego, tajemniczego, intrygującego na początku serialu, robi się nudny i głupowaty film akcji z fajerwerkami i wybuchami na końcu.
Nie inaczej było w tym ST4.
Stąd też moje obawy co do ST5. Joyce już była, Hoper już był, moce Nastki znamy, komuniści już byli, Wrota Piekieł już były, komunikacja z Zaświatami opanowana... Nie wiem co można by było jeszcze do ST wrzucić żeby utrzymać klimat i nie odgrzewać kotleta. Bo wychodzi ze będzie Jeszcze Większy Kosiarz Umysłów (ostatnio był w stopniu generała, co co teraz będzie, marszałek ZSRR?), jeszcze więcej Światów Równoległych (pewnie będzie można podróżować w snach snów, Incepcja taka), dorzucą zombie, jeszcze więcej miłości, a Will i Mike okażą się gejami i będą walczyć o miecze świetlne o względy Dustina?
Co do wątku z komuchami pełna zgoda. Całkowicie niepotrzebny i mega nudny wątek.
Co do Juriego to zupełnie się nie zgadzam. Kopia tego ruska z USA. Ten sam typ głupawego poczucia humoru i sposobu bycia.
Z Jurijem kwestia gustu, bo mi podobała się taka "hecna" rola. Taki typowy "rusek", brakowało jeszcze jakby wyciągnął samogon p popija słoninę :-) Ale na tle innych bohaterów którzy, byli po prostu nudni (trzecioplanowa Joyce, Hopper bez żadnego znaczenia, Steve z rolą kierowcy) wprowadzał odrobinę emocji :-)
Zgadzam się. Koniec sezonu strasznie naciągany.
Mike powiedział El, że ją kocha i ta dostała od razu więcej siły... Oczywiście w ostataniej chwili, żeby moc uratować Max. Inne osoby Vecna od razu zalatwiał, a tutaj to było przeciągne.
Eddie zamiast uciekać, bo i tak wyprowadził potwory daleko, stwierdził, że się poświęci w sumie bez celu. Szkoda, że to on musiał zginąć, bo był mega barwną postacią.
Max niby umiera, a jednak po części żyje...El ma nagle magiczne moce uzdrawiania. Takie ratowanie na siłę.
Kiedy Vecna dusi Steva i resztę to trwa to wieczność i normalnie inne postacie już byłyby martwe, ale oni musieli przeżyć i nic im nie jest.
Uciekając z więzienia Joyce i Hopper mieli możliwość zabić stworki, to tak sobie je zostawili po to żeby tam wrócić i wtedy je zabić. Może ktoś powiedzieć, że ich gonili, ale oni wcale nie wyglądali na uciekających, bo ze spokojem wszytko sobie obejrzeli co się znajdowało w pomieszczeniu.
Kolejny sezon będzie pewnie tak samo się ciągnął. Mimo,, że bardzo podoba mi się ten serial i z przyjemnością go oglądałam. To teraz mega się rozczarowałam taką prostotą fabuły.
Kiedy Mike daje El tę przemowę o "miłości i przyjaźni" to Vecna każdą inną ofiarę zdążyłby zabić już dwa razy, ale jako, że była to główna bohaterka to sobie grzecznie zaczekał.
Tak samo z tym duszeniem, tak jak piszesz wszyscy inni byliby już dawno martwi, ale oczywiście oni to spokojnie przeżyli, bardzo naiwna scena.
A co do samego więzienia to jeszcze przypomniało mi się, że ta klatka dla potwora była chyba taka sama przez cały czas, ale oczywiście dopiero pod sam koniec serialu potwór wybrał sobie moment na ucieczkę poprzez wspinaczkę, mimo że mógł uciec już wcześniej. I jeszcze ten miecz na koniec, skąd on się w ogóle tam wziął?
Jeszcze przypomniało mi się, że twórcy później żałowali, że uśmiercili Chrissy, bo dopiero potem zobaczyli jaką ma chemię z Eddiem. Założę się, że gdyby najpierw nagrywali scenę spotkania tej dwójki to dziewczyna nie zginęłaby w pierwszym odcinku i zagościłaby na ekranie trochę dłużej. Twórcy naprawdę mają problem z uśmiercaniem postaci. Pewnie w tym czwartym sezonie nie mieli kogo uśmiercić(nikogo nie chcieli) to wypadło na Munsona, bo "nowa postać to jego możemy", a jego śmierć w tamtym momencie była zupełnie niepotrzebna.
Niestety było trochę tych głupotek. Dodam jeszcze coś - pięciu ruskich strzela do potwora z ak47 i nic mu się nie dzieje. Potwór niszczy wszystko na swojej drodze, wyrywa metalowe kraty jak kartki papieru. Tymczasem scenę później nasza grupa trafia na stwora przywiązanego do łóżka i bidulek nic nie może zrobić. Po czym Hopper zabija go jednym strzałem z pistoletu.
Też zwróciłem na to uwagę, ale po zastanowieniu się...
Po pierwsze, kilku Rosjan strzelało do dorosłego, w pełni ukształtowanego osobnika, który siłą rzeczy jest mocniejszy od niedojrzałego.
Po drugie, Rosjanie byli totalnie przerażeni i zdezorientowani. Strzelali przed siebie, na oślep, trafiali stwora w klatkę piersiową, nogi, ręce - nie jestem pewien, czy jakaś kula trafiła w głowę, a nawet jeśli, to pewnie w zamkniętą. Te istoty mają bardzo mocną skórę.
Po trzecie, Hopper strzelił do osobnika niedojrzałego, znacznie mniejszego i słabszego od tego, do którego strzelali ruscy.
Po czwarte, był on poważnie ranny, a właściwie ktoś przeprowadzał na nim eksperymenty i miał otwarta klatkę piersiową. Cierpiał, był w agonii, nie był w stanie nawet uwolnić się z pasów, którym był przypięty do łóżka.
Po piąte, Hopper oddał z bardzo bliska strzał prosto w otwartą paszczę stwora, która zapewne jest jego słabym punktem, gdy się otwiera.
Gdy Hopper w ostatnim pojedynku walczy z dorosłym osobnikiem, oddał przecież do niego kilka strzałów z AK-47 z dość bliskiej odległości. Stwór był mocno poparzony, przyjął na klatę dosłownie kilka strzałów z karabinu szturmowego, a mimo to nadal stał i mógł walczyć. To pokazuje jak odporny jest dorosły osobnik. Dziwi mnie tylko łatwość, z jaką Hopper pociął stwora, zważywszy na fakt, iż ich skóra była bardzo wytrzymała. A tu ręka ciach, głowa ciach. I po stworze. Oczywiście tłumaczyć to można tym, że potwór był już dość poważnie ranny.
Ale na początku sezonu El miała bardzo duże pretensje do Mike’a o to, że nigdy nie mówi a nawet nie pisze, że ją kocha. Więc było to dla niej ważne.
Co do Eddiego, on i tak by skończył w więzieniu najprawdopodobniej, a tak to chociaż była jakaś śmierć, której wszyscy się domagali.
No a z tym duszeniem Steve'a i reszty, to moim zdaniem nie trwało tak długo, tylko wszystko się działo symultanicznie i ta akcja mogła trwać kilkanaście sekund. Czyli że bitwa El z Vecną na ekranie trwała dość długo, ale wszystko się działo w umyśle Max, a w rzeczywistości czas mógł płynąc inaczej.
A miecz się wziął stąd, że przecież wcześniej rozdali broń białą więźniom, prawda? Za jej pomocą mieli walczyć z potworem, który ich wszystkich zabił. Stąd mecz. Zapewne był na wyposażeniu więzienia i przeznaczony dla więźniów do nierównej walki z potworem.
Ok, zapomniałem o tym. W takim razie można jakoś wytłumaczyć obecność miecza w tamtym momencie.
Ja myślałem że będą na tyle odważni że Vecna zniszczy Hawkins i przy życiu zostaną jedynie ci bohaterowie którzy byli po za miastem (czyli w Rosji i grupa z PizzaVan-a) :/
Myślałem że scenarzyści będą na tyle odważni że Vecna zniszczy Hawkins i przy życiu pozostaną jedynie bohaterowie którzy są po za miastem czyli grupa z Rosji i z PizzaVan-u.
Łoo to mocno byś poleciał :) Zginęło by wtedy chyba z 6-7 osób z głownej obsady i scenarzyści nie mieliby zbytnio dużo do kombinowania w ostatnim sezonie.
Ja z kolei myślałem, że zginie Will. Że jakoś Vecna go znajdzie w myślach czy coś i go złamie (zamiast Max), bo Will to taka c**ka w tym sezonie i nic a nic nie wnosił do fabuły.
Oczywiście takie założenia miałem zanim wprowadzono plan Max.
Ogólnie grupa z vanu prawie nic nie wnosiła do fabuły oprócz dostarczenia El do Hawkins. Bo w sumie El już mogłaby w laboratorium wejść w głowę Max jakby trochę inaczej poprowadzili wątek z wojskiem.
Znowuż ekipa z Rosji była dla mnie ciekawa, ale praktycznie nie miała powiązania z główną osią fabuły. I te przyjechanie na końcu akurat tam gdzie już wszyscy byli żeby było można się poprzytulać :D
Mi się Chyba nie podoba wątek Vecny... bardzo mi to przypomina Lorda Voldemorta/Toma Ridleya . Teraz się zrobił z tego taki dramat psychologiczny, a za wszystkim stoi psychopata, który chce zemsty. Dla mnie ten świat potworów i nadprzyrodzonych zjawisk wydawał się ciekawszy kiedy nie stał za nim człowiek. A teraz to wszystko będzie takie typowe i oklepane.
Tutaj nie chodzi nawet o same uśmiercanie głównych bohaterów. Rozumiem, że serial przyjmuję pewną koncepcję z lat 80', stąd dużo uproszczeń, skrótów fabularnych i innych tego typu zabiegów. Problem z tym są jednak dwa - po pierwsze, ta koncepcja narzuca pewną strukturę sezonu, która jest w zasadzie od 4 sezonów identyczna - stąd widz wie czego się spodziewać i trudno go zaskoczyć, przez co - niestety - serial mocno traci. Po drugie - uproszczenia mają jednak swoją granicę, i nawet jeżeli przymyka się na nie oko, to nie mogą przekroczyć pewnej granicy absurdu. A mam wrażenie, że ta granica została jednak dosyć wyraźnie przekroczona.
Problemem jest też bardzo nierówna fabuła - mam wrażenie, że twórcy za punkt honoru postawili sobie cel, że skoro mamy 4 sezon, to trzeba za wszelką scenę tworzyć cztery odrębne wątki fabularne. I o ile historia grupy z Hawkins jest fajna i ciekawa (z wyjątkiem wątku drużyny koszykarskiej, który jest zbędny, bezsensowny i wrzucony tylko dlatego, że postać stereotypowego zadufanego kapitana drużyny koszykarskiej została żywcem wyciągnięta z kina młodzieżowego lat 80'), to pozostałe linie fabularne są... no takie sobie. Historia "11" może byłaby interesująca, gdyby nie została rozwleczona na kilka odcinków, historia odbicia Hoppera to skrajny idiotyzm, gdzie z logiki robi się pannę lekkich obyczajów na każdym kroku, ale to i tak nic, porównując to do historii Mike'a.
Jego grupa sobie jeździ bez większego celu po USA ukradzionym dostawczakiem od pizzy, WIll nie wiedzieć czemu cały czas płacze, Mike ma jakieś psuedogłębokie rozkminy o "11", Jonathana to jest tam tyle, że mogliby położyć jego atrapę i na jedno by wyszło, a ten zjarany gość wydaje się jakby przypadkiem przeszedł z jakiegoś innego planu filmowego, kompletnie nie pasuje do całej historii. Szczytem wszystkiego była przemowa Mike'a do "11" w ostatnim odcinku, co miało niby wyzwolić jej moce - to było tak denne i sztampowe, że aż miałem ciarki wstydu. Ogólnie dialogi były chyba najsłabsze ze wszystkich sezonów, ale nie chce mi się już na ten temat zbytnio rozpisywać.
To prowadzi do wniosku, że faktycznie trzeba kończyć ten projekt. Tak jak napisałem, te uproszczenia i skróty fabularne występowały już wcześniej, ale albo nie były aż tak nachalne, albo mam już po prostu ich przesyt. Ten serial JESZCZE ma tą magię, której było pełno w pierwszym sezonie, ale jest tego coraz mniej, i mam obawę, czy piąty sezon nie będzie totalną porażką (bo ten sezon, mimo moich narzekań, taką porażką na pewno nie był).
Odszedł jej umysł, osobowość, dusza - jak zwał tak zwał, ale jej ciało (pojemnik na umysł, osobowość, duszę) wciąż żyje. Jak wiemy Vecna nie zabijał swoich ofiar, ale wysysał z nich wszystko, od sfery duchowej po przyziemnie fizyczną i z tego czerpał siłę. El powstrzymała proces w momencie, w którym sfera duchowa została już skonsumowana, ale fizyczna jeszcze nie. Jestem przekonana, że w piątym sezonie jednym z głównych motywów będzie odbicie Vecnie umysłu (i pozostałych skradzionych elementów) Max w celu umieszczenia go z powrotem w podtrzymywanym przy fizycznym życiu pojemniku. A znając zamiłowanie twórców do takich motywów nie zdziwię się też, jak świadomość Max żyjąca w nim/jego wymiarze będzie sabotować jego działania i tak ekipa dowie się o tym, że ona wciąż "żyje".
podobną miałem myśl po zakończeniu sezonu, że znowu uśmiercili jakiegoś epizodycznego drugoplanowego bohatera, tak jakby pojawił się w sezonie tylko po to żeby go mogli na końcu zabić
Dla mnie dziwna była ta rozmowa vecny i 11. Ona mu mówi, że to nie on jest potworem tylko tata, ale to nie jest logiczne bo jak zabił swoją rodzinę to nawet nie znał taty. A potem vecna jej mówi, że to przecież nie wina taty, tylko to 11 jest potworem bo ona go przeniosła do drugiego wyniaru, tylko on już wtedy z własnej woli był po masakrze rodziny i dzieciaków z ośrodka.
Zgadzam się, to było wkurzające i mi zakłócało odbiór. Vecna był świrem jeszcze jako Henry i wprost się do tego przyznał - ale nie, to nieprawda -.- El się jedynie przed nim broniła, ale to ona jest potworem - bez sensu.
Kolejna taka niekonsekwencja twórców to intencje Henry'ego względem ojca. Z jednej strony mamy wpierw informację, że ulubiony kawałek może przerwać trans dzięki czemu ofiara się uwalnia - tak opisał to sam ojciec. Ok, on mógł się pomylić skoro i tak nie wiedział co się dzieje, ale później serial wprost pokazuje, że faktycznie tak jest - muzyka uwalnia, więc ojciec miał farta, że radio zagrało.
No ale dalej mamy wyznania Vecny przed Nancy (właściwie co go skłoniło do wyznania akurat jej prawdy na swój temat? też wydawało mi się to niezbyt logiczne) - gdzie dowiadujemy się praktycznie w tym samym momencie, że 1. Henry był jeszcze za słaby i się przeliczył, dlatego stracił świadomości i prawie doprowadził do własnej destrukcji zanim zabił ojca i 2. Henry tak naprawdę nie chciał zabić ojca, od początku jego planem było wrobienie ojca w zabicie rodziny. No i teraz miałam takie: !?
Ojciec Henry'ego nie zginął z trzech jednocześnie występujących i sprzecznych ze sobą powodów: zagrała muzyka, więc się uwolnił, Henry był za słaby i nie zdołał go zabić, Henry nie chciał go zabijać, więc go uwolnił (i zasłabł lol). Pewnie można to na siłę tłumaczyć, że tak naprawdę wiedział jaka jest moc muzyki, więc sam specjalni uruchomił radio zanim ojciec zmarł, jednocześnie się przeliczył z mocami i zasłabł.... ale kompletnie mnie to nie przekonuje w kontekście tego, że zebrało mu się na zwierzenia, opowiada wszystko i nic nie ukrywa (nawet gdzie pająki znalazł), ale zapomina mu się jakoś powiązać te trzy sprzeczne komunikaty ze sobą..
Tam jest ten sam problem, co w innych serialach.
Jak już serial liczy po kilka sezonów, widzowie zbyt przywiązują się do postaci i twórcy nie mogą ich już uśmiercać ze względu na popularność - a tokstyczne fandomy potrafią naprawdę zrobić wiele gówna w mediach społecznościowych (vide ten gnój który wysrali różowiutcy fanboje Star Warsów po Ostatnim Jedi).
Z tego, co mówili w wywiadach Max właśnie miała być uśmiercona, ale w ostatniej chwili postanowili ją zachować przy życiu. Co jest trochę faktycznie kiepskim pomysłem, zwłaszcza, że dostała fajne wątki "pożegnalne" z rozmaitymi postaciami. Podobnie jak i Steve. Zresztą, przez dużą część serialu wydawało mi się, że to Steve będzie tym, który pójdzie do piachu, bo ten miał naprawdę bardzo dużo rozliczeń z innymi bohaterami i zwierzania się z widzami.
Szkoda, że nikt znaczący nie umarł w tym sezonie, bo to byłoby naprawdę być odświeżającym relacje, a także potencjał na naprawdę megaemocjonalne fragmenty (pożegnanie Eleven z Hooperem w 3 sezonie to totalna emocjonalna miazga).
Pozostaje liczyć, że twócy sami zdali sobie sprawę, że chyba przesadzili z nieśmiertelnością bohaterów i trochę zreflektują się w piątym sezonie.