Wraz z ostatnimi sezonami systematycznie spadała moja ocena serialu jako tworu bazującego i budującego akcję na gloryfikacji przemocy (skrajnej, morderczej nawiasem mówiąc). Postaci budzące mieszane uczucia w jednej chwili mordują w drugiej się śmieją, później kochają, żałują. Panu Sutterowi udało się wytworzyć i utrzymać ambiwalentne nastawienie widza do postaci do samego końca. Poniekąd dopiero ostatni odcinek mimo, że niekoniecznie zaskakujący wykłada karty na stół. Jasno ujawnia, że od samego początku SoA to dramat, historia o samozagładzie, coraz większym pogrążaniu się w autodestrukcji poprzez destrukcję, która nie może mieć Happy Endu (chcociaż interpretacja czy to jednak był Happy End to kwestia gustu). Cieszę się, że autorowi udała się zabawa widzem w której akcja/sensacja/komedia (momentami) okraszona wyrazistymi postaci finalnie nie przyćmiła koncepcji SoA jako dramatu. Kostucha wygrała i tak musiało być.