A jeszcze bardziej przeraża ubieranie morderców w szaty wrażliwych, sprawiedliwych "bojowników" pełnych zasad moralnych i czułości do bliskich.
Nikt mi nie wmówi, że normalny człowiek może przyglądać się torturom lub sam je wykonywać, a potem jakby nigdy nic czule tulić swoje dziecko. Autorzy chcą mi przedstawić obraz szlachetnych buntowników, którzy tworzą wspólnotę opartą na przyjaźni i zasadach - tą "lepszą" stronę gangsterki, bo "są gorsi od nich" ale co z tego, że oni walczą z dealerami narkotykowymi w swoim mieście skoro pomagają handlarzom gdzie indziej, a broń którą handlują służy do mordowania ludzi. Przywódca gangu zleca zamordowania świadka - 17-letniej dziewczynki... No, ale to taki fajny gościu mimo to?
Film jak film - ogląda się ciekawie, bo lubimy takie ułudy o sprawiedliwych i "dobrych" gangsterach, a zwłaszcza po jakimś czasie sympatyzujemy z bandziorami, ale jak naprawdę takie filmy działają na amerykańską młodzież?
Trzeba to wszystko traktować z dystansem, bo jest to film całkowicie pozbawiony dekalogu i niedwuznacznie usprawiedliwiający zabijanie i okrucieństwo.