Nie chce mi się nawet odnosić do całości, bo mierne to do bólu, nudne i powtarzalne, ale takiego (muszę użyć tego słowa) cringe'u, jaki towarzyszył mi podczas scen w domu Stuhra, nie miałem chyba nigdy. Nie dość, że sam Stuhr nie pasował jako aktor do swojej roli, to drugiego takiego drewna jak Cieślak ze świecą szukać. Nagroda dla najgorszej ekranowej pary jest tu nieodzowna. On - boskie oko, wszechwiedzący, wszechobecny, ona - kretynka bez jaźni, zdania i pomyślunku, dzieci - wymuskane, ustawione psiaki. I te dialogi i miny między nimi wszystkimi... okrutność.
Zawsze taki sam. Choć tu jest coś szczególnego. Prywatnie megaloman i to bez żadnego usprawiedliwienia. Megalomania bywa psychopatyczna - może rola seryjnego mordercy bardziej jest przekonująca niż role w romantycznych komediach, w których potrzeba amantów, a nie kapryśnych czterdziestoletnich chłopców o wymiętej twarzy. Pójście w horror to dobry wybór.
Dla mnie to ona grała zastraszoną żonę psychola i dobrze jej to wyszło. Odtworzone życie w ciągłym napięciu a nie drewno, więc sugeruję żeby ktoś inny udał się do tartaku ;)
Myślę podobnie, przecież to taka książkowa kobieta zastraszona przez swojego męża. Zbyt słaba żeby odejść, czekająca tylko na ten jeden moment, w którym poczuje że może coś zmienić.