Jestem świeżo po finale, kompletnie rozwalony na atomy! Nie jestem osobą która wzrusza się na filmach, ale to było coś niesamowitego! Widziałem wiele zakończeń, które mnie poruszyły (szczególnie mam tu ma myśli Glinę, Rodzinę Soprano i Twin Peaks), ale SFU nie da się porównać do niczego innego. Pierwsze łzy stanęły mi w oczach kiedy Claire żegnała się z rodziną. Z sekundy na sekundę łez było coraz więcej. Jednak prawdziwym płaczem wybuchłem kiedy zobaczyłem jak zginął Keith. Od początku serialu bardzo kibicowałem jemu i Davidowi. Najpierw aby się zeszli, a następnie by mieli dzieci. Wyobraziłem sobie kiedy podstarzały Charles wychodząc rano do pracy rzuca na odchodnym do Davida coś w stylu: 'Do później kochany, zobaczymy się na kolacji'. I co? Keith dostaje parę kulek i po prostu umiera. Niby scena przerabiana w każdym filmie sensacyjnym, ale w SFU żadna mnie tak nie poruszyła. Wychodzisz do pracy jak co dnia i....ten dzień okazuje się być twoim ostatnim. Jesteś.i cię nie ma, a życie toczy się dalej. Doprawdy nic nie wzbudziło we mnie tylu emocji co ten finał.
Odświeżam tak stary wątek, ale mną najmocniej wstrząsnął odcinek z pogrzebem Nate'a (s5e10), praktycznie cały czas miałem ściśnięte gardło.
Dokładnie! To samo pomyślałam po ostatnim odcinku, to zakończenie powaliło na łopatki!!! Niesamowity serial, a finał to mistrzostwo! Zdecydowanie wart polecenia.