Wow, w końcu odcinek na który długo czekałem.
Po pierwsze akcja ruszyła do przodu i to bez przesadnego przyspieszania. Trochę High School, Scott i Styles znów współpracują na pełnych obrotach. Spoko Malia, Lydia jeszcze lepsza, ale i tak Kira best of the episode. Nawet Liam i Hyden wyjątkowo nie wkurzali.
Super motywy: Jeep Stiles'a, lekcja biologii, Lis Kiry. No i Theo szukający Decauliona. Na prawdę czkema na kolejny odcinek!
sceny z Liam'em i Hyden jak dla mnie niepotrzebne... ale to może dlatego, że nie cierpię ich razem.
A tak to odcinek na duży plus, chociaż liczyłam na więcej walki w Meksyku
Może nie było aż tak dużo walki ale sceny w czasie burzy jak dla mnie bezbłędne !! O chociaż bywało ze Kira czasem mnie wkurzała to muszę przyznać ze sie juz za nią stęskniłem !! :)
Mi się odcinek bardzo podobał przede wszystkim ze względu na montaż scen - nie wiem kto się tym zajmował ale super mu/jej to wyszło. Sporo akcji, niezłe przejścia między historiami postaci np. pomiędzy testem Kiry a Scilesem, między Malią i jej walka z Theo i... nie pamiętam już jaka scena była po tym :P Sporo się działo i u Malii, i u Kiry (którą nawet lubilam w tym odcinku), a nawet z Liamem i Masonem w szkole (szczerze to myślałam, że Dunbar nie będzie taki posłuszny Scottowi i że wskoczy ukradkiem do Roscoe i wyskoczy w połowie drogi do Meksyku, bardzo chciałam to zobaczyć) czy też Lydia z nauką Banshee umiejętności pod okiem profesor Meredith dala poniekąd radę. Także wszystko fajnie pięknie tyle, że akcja odcinka wychodzi mi już pomału z głowy, nie wiem czemu.
Btw to był pierwszy odcinek w którym tylko i wyłącznie NIENAWIDZIŁAM Theo. W każdej scenie mnie drażnił swoim szczerzeniem się do każdego jakby chciał każdego przelecieć i bardzo się ucieszylam, że Malia nie przestawała go tłuc a nawet - złamała jego śliczną rączkę.
Mason i Liam to tacy Scott i Styles z pierwszego sezonu. Ostatnie dwie postacie które na lekcjach w szkole wyglądają w miarę normalnie. Nie rozumiem po co Theo tam jeszcze chodzi skoro w głowie ma tylko plan zniszczenia ludzkości.
Lydia z Maredith dały czadu. W poprzednim odcinku myślałem ze bedzie to jakieś naciągane. Podobnie kilka innych motywów które nagle w tym epizodzie zyskały sensu i napędzały cała akcje. Jak Kira z matka. Myślałem se o spoko walczą na pustyni i tyle w tym czasem wieszakowi nadtepnego odcinka tego dotyczyła i było to z sensem.
Duży plus
Mam nadzieje ze Jeff pójdzie ta droga juz do samego końca sezonu!
Nienawidzę tej Hayden i mówię jej stanowcze NIE! Co do Kiry to cóż z braku laku niech se będzie chociaż ja tam nie czuję chemii między nimi może to dla tego, że zbyt duża była między Scottem i Alyson a co do Lydii ja tam nie kojarzę scen kiedy nie chciał bym ją oglądać, jest najdziwniejsza a zarazem najciekawszą postacią. Deucalion? Ciekawe w jakiej formie go zobaczymy wykastrowanego, czy na pełnym gazie..Najbardziej dziwi mnie to, że w okolicy grasuje bestia na widok, której kolana miękną a wszystkich zdaje się to jakoś mało obchodzić, nie licząc tej scenki z Theo i ta chimerą a wracając do Theo to w tej scenie z Malią byłem pewien, że ta w końcu zedrze z niego koszulkę i żuci się na niego, do Stylesa totalnie nie pasuje ale romansik ze złym działającym wszystkim na nerwach sztucznym wilkołakiem był by ok chociaż jeszcze lepiej by było jak by próbował podkraść dziewczynę Scottowi, tak żeby zagrać mu na nerwach ale Kira by mi niestety w ogóle nie pasowała i tu znowu przydała by się ALyson.
Jakie romanse tu nakreśliłes !! :D w sumie Theo + Malia nie byłaby taka zła wtedy Stiles mógłby spokojnie zając sie Lydia (o ile Parrish zniknąłby z horyzontu) w ogóle to pierwszy odcinek od dawna bez Parisha i od razu zrobiło sie dużo ciekawiej. Płonący ogar to jak dla mnie jakaś serialowa porażka i śliczny Parrish jako super twardziel w ogóle jest beznadziejny. Lubiłem gościa gdy nic nie kumał i miał posadzę siostry Hyden. Skieruj to, wyciągnij spluwę, ewentualnie zdziw sie ze dzieje sie cos czego nie potrafią skumać. Taki mój ulubiony Parrish.
Zgadzam się o Lydia powinna być ze Stylesem pasowali do siebie chociaż myślę, że wtym sezonie nie ma co na to liczyć bo sądzę, że scenarzyści wypuszczą ją z tego psychiatryka po koniec sezonu
- Hayden jest, była i będzie dla mnie zbędną kulą u nogi Liama. O ile w 5a pod koniec zaskrobała sobie u mnie nutę współczucia, o tyle straciła ją z nawiązką w tym odcinku. Bezpowrotnie. Niech idzie założyć fanclub Theo i przestanie truć tyłek Liamowi, zanim i jego przestanę lubić, bo jak widzę jak daje jej się wodzić za nos, to mam ochotę zrobić z nim to co Malia zrobiła Theo. Liam traci z odcinka na odcinek swój urok zbuntowanego chłopca, którym był wcześniej. Dawniej na rozkaz Scotta wskoczyłby do samochodu Stilesa i pojechał z nimi i szczerze mówiąc to było to, czego od niego oczekiwałam. Zamiast tego Liam zareagował na komendę "leżeć" jak dobry pies.
+/- Walka kotów. Fajnie wyglądało, ALE do niczego nie prowadziło. W sumie po co ten wątek był wciśnięty w serial jest ponad moje zrozumienie. Kira nie nauczyła się niczego, Stiles stracił paliwo, a matka Kiry udowodniła po raz kolejny, że ze starością nie koniecznie idzie w parze mądrość. Myślałaby kto, że po spędzeniu 900 lat jako kitsune, wiedziałaby o swojej naturze coś więcej y poradzić córce coś lepszego niż "nie zawiedź na teście innego gatunku, który w sumie nie ma związku z nami, kitsune".
+ Lydia. To co wyprawia na ekranie od 5a do teraz daje mi dreszcze. Świetnie wczuła się w rolę. Najchętniej obejrzałabym cały serial tylko o niej i jej drodze do zostania siłą, z którą należy się liczyć.
- Dużo się spodziewałam po scenach Meredith/Lydia. Naukę posługiwania się jej mocami można by pociągnąć i urozmaicić na wiele sposobów. Zamiast tego dostaław sumie radę "Nie bój się" i w skrócie to by było na tyle. Mam nadzieję, że to nie koniec, ale...
- Theo. Kocham czarne charaktery z ładną buzią, bo mam słabość do złych chłopców, ale muszą mieć w sobie coś więcej niż śliczny uśmiech i plany przejęcia władzy nad światem. O ile w 5a Theo był charyzmatyczny i tajemniczy, okrutny i przebiegły, o tyle w 5b póki co tylko uśmiecha się do kamery i łazi z haremem bezosobowych chimer rzucając mdłe teksty.
- Czarny charakter musi być zawsze. W 5b nie wiem kto nim jest i to mi strasznie przeszkadza. W 5a Doktorzy byli świetni w tej roli, wspomagani przez Theo. W 5b Doktorzy zeszli póki co na drugi plan, Theo też, a zamiast mamy bestie bez imienia i twarzy, pojawiającą się to tu to tam. Peter Hale w sezonie 1 radził sobie z tym o milion razy lepiej. Ta Bestia nie wzbudza we mnie żadnych emocji.
- Rozmowa Stilesa i Scotta musiała nadejść prędzej czy później, ale nie tak ją sobie wyobrażałam. Szczerze mówiąc, to jak bym przy obiedzie powiedziała "Zabiłam faceta, który próbował mnie okraść, ale to była samoobrona. Podasz mi ziemniaczki?". Bardziej zbagatelizować tego już nie mogli.
Ogólnie odcinek 13 najsłabszy w całym sezonie 5 do tej pory. Nie dlatego, że mamy krótką przerwę w akcji, ale dlatego, że ta przerwa ukazuje tylko sceny, które są zwyczajnie niepotrzebne dla fabuły, tudzież irytujące. Ten odcinek nic nie wniósł. Mogli znaleźć o wiele lepszy sposób by wprowadzić z powrotem Kire do gry bo chyba tylko o to się rozchodziło przez prawie 40 minut tego epizodu.