Okay, ponownie mam przyjemność otworzyć dyskusję.
Od czego tym razem zacznę? Od Clarke. Dziękuję jej za ten odcinek, podobała mi się w nim. Była dość naturalna, nie przesadzała i zachowywała się tak... Po ludzku. Nareszcie mogę ją uznać za plus epizodu.
Nie podobał mi się zbytnio wątek Bellamy'ego. Dobrze ukazany, ale trochę mam dosyć jego ciągłych poświęceń i chęci, z których nic nie wychodzi. Po raz kolejny Kane próbuje wziąć go jakoś pod swoje skrzydła, ale znów czegoś brakowało. Według mnie, nudniejszy wątek odcinka.
Bardzo się cieszę, że tym razem wysunięto tak do przodu Emori. Ciekawie skonstruowana postać, wspaniale rozegrała całą sytuację. Oczywiste było dla mnie rozwiązanie Clarke, ale ten tekst Emori na antresoli... Inteligentnie. Brawo.
Murphy. Tak. Jak najbardziej tak. Myślę, że się rozumiemy.
Matka Clarke. Abigail...? Biła w tym epizodzie rekordy sztuczności i bycia irytującym. Brawo, to też jest sztuka :)))) Ale poważnie, patrzeć na nią nie mogłam. Mało było w niej emocji, mało czegokolwiek. No cóż.
I teraz biję pokłony dla ostatniej sceny. Świetna muzyka, genialne ujęcia. Stworzyło to fantastyczny klimat, zupełnie jak nie z tego serialu. Jednak to było niezwykłe doświadczenie. Bardzo mi się podobało. Po prostu bajka! ;))
Odcinek sam w sobie jakiś bardzo dobry nie był, ale za zakończenie... Jestem zadowolona z seansu ;)
Moje odczucia związane z Clarke wręcz przeciwne. Niby było jej mało, ale nawet w takiej ilości mnie zirytowała. Podczas sceny z Emori i Murphy'm jak zwykle musiała się wtrącić i narzucać swoje, że zabijanie be, nie wolno. Chciałabym, żeby w tym serialu było więcej akcji tak jak było w poprzednich sezonach. Były walki, nawet Skaikru między sobą się zabijali, chociaż było w miarę ciekawie. Mam wrażenie, że jedyna śmierć na jaką możemy teraz liczyć to deszcz. Szkoda.
Masakra, ja nie wiem kto piszę te scenariusze ale cały czas mam nadzieje że serial będzie bardziej sci-fi, a mniej tanim "romansidłem" dla nastolatków