Głupota fabuły przekroczyła granice mojej cierpliwości. Love story z niebieską panną... Ja pie*dolę. Choć już po dwóch odcinkach drugiego sezonu chciałem przerwać, resztę zaś przewijałem w dłużących się, niepotrzebnych momentach - co w pierwszym sezonie chyba się nie zdarzało.
Co jeszcze:
- aktorzy i gra aktorska budząca niezamierzone rozbawienie. Thomas Jane jest dobry, śmiechu warci są Steven Strait, Wes Chatham i Shohreh Aghdashloo. Męski, wymuszony głos tej ostatniej... Jak ta kobieta się męczy. Dziecinny Wes i Steven, nie pasujący do odgrywanych przez siebie ról.
- marsjański oddział bojowy składający się z dwóch kobiet i dwóch murzynów jest wysoce niepoprawny. A gdzie są geje ja się pytam się?
- pierwszy sezon można obejrzeć.
Ktoś obejrzał drugi sezon do końca? Coś sensownego straciłem?
Love story to margines fabuły. Musieli jakoś domnkąć wątek.
Amos jest dziecinny, bo to taka postać. On się zatrzymał dawno w rozwoju emocjonalnym.
Steven Strait gra tylko jedną rolę. :) Moim zdaniem też się dobrze wpasował w postać, a że postać nie budzi sympatii, to już inna sprawa. W książce zachowywał się podobnie.
Geje byli w pierwszym sezonie, ale mogłeś to wyprzeć ze świadomości :)
Polityczna poprawność? Po prostu pokazują przekrój społeczeństwa. Kobiety, murzyni i geje są wśród nas, czy to się komuś podoba, czy nie. Zaklinanie rzeczywistości nic nie pomoże.
Popraw mnie jeśli się mylę, ale czy w dzisiejszej armiach np. Stanów Zjednoczonych, nie ma oddziałów gdzie służą kobiety i czarni? Tym bardziej takie kobiety jak Bobbie? O której można by powiedzieć dużo, ale na pewno nie to że jest słabo zbudowana, ponadto w armii w której w masowym użyciu są egzoszkielety (czyli duża siła fizyczna nie jest cechą konieczną do bycia żołnierzem). W Expanse jest przedstawiona wizja świata gdzie politycznej poprawności już nie ma, po prostu nam współczesna optyka społeczna z podziałem na rasy, płcie etc. ustąpiła podziałowi na marsjan, ziemian i pasiarzy. Na Ziemi pewnie nadal istnieją narody, ale w obliczu wyzwań eksploatacji Układu Słonecznego przestały być one głównymi podmiotami stosunków międzynarodowych (międzyplanetarnych??). Shohreh Aghdashloo nie wymusza swojego akcentu polecam przesłuchanie jej dubbingu z Mass Effecta lub odpalenie jakiegoś wywiadu, po prostu tak brzmi hinduski akcent angielskiego
Serio aż taką sensację budzi pokazanie czarnego w telewizji? Gdzie Ty żyjesz?
Nb, Shoreh jest Iranką, nie Hinduską.
Ten kotlet, który udaje marsjańskiego marines? Jest to chyba jedyny element tego serialu, który mnie rozwalił. Kotlet jest elitą elit ich armii? Nawet egzoszkielet nie wytłumaczy takiego mięczaka w marines.
Zdaję się że mieszkańcy Samoa (aktorka grająca Bobbie nią jest) mają jakąś tam naturalną tendencję do bycia przy kości, co nie wyklucza dobrej ogólnej formy fizycznej, a więc możliwości zdania wymaganych testów, zresztą zobacz sobie zdjęcia samoańskich żołnierzy. Mój problem z Bobbie w zasadzie nie dotyczy jej wyglądu, tylko tego że ze wszystkich postaci w serialu ta zagrana jest najmniej przekonująco.
Wygląd to jedno, ale klucha nie odnosi się tylko do tego. To ogólnie mięczak, a nie marines. No, ale poprawność polityczna chyba tego wymaga - żeby nawet maszyny do zabijania miały uczucia. Jak bardzo mija się to z prawdą... Do tego właśnie obejrzałem siódmy odcinek drugiego sezonu i w zasadzie można powiedzieć, że przestał mi się ten serial podobać. Dno fabularne pełne absurdów i niepotrzebnych, ckliwych scenek. Szkoda bo pierwszy sezon był bardzo dobry.
Nawet najtwardsi żołnierze dostawali PTSD, po tym gdy w jakiejś porąbanej akcji ginęła cała ich drużyna. To nie jest kwestia bycia/nie bycia mięczakiem czy politycznej poprawności, której nawiasem mówiąc w serialu jest jak na lekarstwo. Ostatecznie miała jaja by dać w pysk własnemu mendzie przełożonemu i zrezygnować pod groźbą śmierci ze służby rządowi, który ją zdradził.
Samoanczycy ogolnie maja opinie bardzo dobrych w walce wrecz i ciezkich do powalenia. A gadanie o tym, ze wszyscy marines nie maja uczuc kompletnie ma sie nijak do sytuacji z ksiazki/filmu, kiedy ogladasz jak twoi kumple sa rozdzierani na strzepy i nic nie mozesz z tym zrobic. Co innego jak walczysz do konca i giniesz na koncu ze swiadomoscia, ze po drodze rozwalilo sie mnostwo przeciwnikow, co innego jak ty i twoja druzyna giniecie na prozno, bedac bezradnym wobec wroga mimo nowoczesnego uzbrojenia... W tej sytuacji moge sobie wyobrazic traume nawet marines. I jak Muad92dib napisal - miala jaja, zeby sie postawic dowodztwu, ryzykujac zyciem. Bobbie jest dla mnie w sam raz i taka jak pozniej w ksiazce - ciepla w rozmowie, bezwzgledna i zawodowa w walce.
A co do glupot fabularnych - jak na sci-fi nie widze ich za duzo, a wrecz chyba jest ich najmniej ze wszystkich sci-fi, ktore ogladalem...
W każdej scenie parytet musi być zachowany. Kombinacja biały-Murzyn-Azjata zachowana w 96% scenach. Lol.