Ja wiem, że różne są gusta, ale zawsze się zastanawiałam, dlaczego tak duża część fanów TWD nie lubi tej postaci? Może ktoś wyjaśni czemu jej nie lubi, jak interpretuje jej działania i w ogóle? (nie wiem, czy takie pytanie już było, ale teraz po tej przemianie fw, gdy wpisujesz frazę do wyszukiwarki na forum to nic nie wyskakuje i to jest do dupy).
Przyznam, ze chyba jestem jedną z niewielu fanów, którzy jakoś szczególnie źle na jej różne zachowania nie reagowały, tj. może niektórych jej działań nie pochwalałam, ale jako całokształt była dla mnie czasem nieco obojętna, ot tak.
W 2 sezonie po etapie żałobnym i "ja chcę umrzeć" przeszła szybko w stan "dajcie mi broń, ja będę strzelała" i po postrzeleniu jednego ze swoich (i ryzyku ściągnięcia na siebie zombiaków) mimo, że powiedziano jej inaczej, przez resztę sezonu robiła z siebie nie wiadomo jak twardą babę z bronią. No, a w 3... Nie dość, że nie zaufała swojej dobrej koleżance, może nawet jedynej przyjaciółce to w swej głupocie nadal trwała w wierze, że z Gubcia da się jeszcze coś zrobić i pojednać go z Rickiem, mimo, że wiedziała o przetrzymywaniu jej dawnych znajomych, czy do walki na ringu dwóch braci.
Jej komiksowa odpowiedniczka mogła sobie pozwolić na bycie naiwną i podejmować częściej głupich decyzji, bo była dużo młodsza niż ta w serialu. Zniszczyli tę bohaterkę.
Poza tym, sorry, ale zbotoksowana twarz Laurie powodowała paraliż mimiki. No i przez nią Lauren też zaufała botoksowi (tak, hiperbola).
Krótko.
Komiksowa Andrea >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>> serialowa Andrea.
Tak. Ją mam na myśli. W pewnym momencie było widać jakby miała botoks. Teraz to znudzenie graniem. Jak u większości ekipy.
Wydaje mi się, ze serial zmierza donikąd, to nie jest już to, co pierwsze 2 sezony, teraz tylko gadanie i nudne łażenie po lasach; nic się nie dzieje, więc nie dziwię się, skoro większość ekipy gra jak gra.
"jak u większości ekipy" chyba inny serial oglądamy, bo z AKTUALNYCH postaci to do gry mogę się przyczepić jedynie do Cohan, mimo całej sympatii do niej, ale straszne drewno
Mimo mej całej miłości do niego i powodu, dla którego w ogóle zaczęłam oglądać TWD, to Norman niczym się nie popisuje. Nie wiem czy liczyć Emily i Christine, bo obie padły w finale półsezonu 5, ale cóż... Jak nie były drewniane to ja nie wiem. Jeśli Chad wybija się ponad innych to ja mam chyba inne standardy. Reszta robi za tło. Jak mają coś do zrobienia to w sumie mistrzami nie są. Sonequa wybija się ponad nich jak ma coś do zagrania. Dzieciaka czepiać się nie będę, to dzieciak. Tylko Andrew daje radę. Szczególnie jak porówna się go z pierwszym sezonem. Niebo i ziemia.
Lauren Cohan nie dość, że zabetonowała swoją gębusię na amen, to jeszcze w moim odczuciu w ostatnim odcinku zagrała najgorzej ze wszystkich aktorów.
Wiesz dlaczego ludzie nie lubią Andrei? Bo podejmowała decyzje, na które niewielu by się zdecydowało. Nie uciekała z podkulonym ogonem od problemów, brała część katastrof na swoje barki, potrafiła postawić swoje życie ratując innych, potrafiła stawić ludzi do pionu np. Rick, Lori, Shane, Dale. Zawsze rzucała się w wir walki, zawsze oferowała pomoc, z czasem stłumiła swój egoizm i wyniosłość. Sam też zaczęła się ogarniać i przystosowywać do nowych warunków, nie pasożytując na innych jak Carol czy Beth. Ona po prostu żyła i nie była bierna. Nawet w chwili wciągnięcia w wojnę której nie chciała, nie odwróciła się plecami od innych i starała się posprzątać syf stworzony przez jej rzekomych przyjaciół. Owszem, romanse miała niezbyt ciekawe, początki też do cudnych nie należą, ale z czasem zmieniła się na tyle, że można ją spokojnie uznać za postać w pełni realistyczną i na pewno jedną z bardziej dynamiczniejszych pod względem zmian. Nie była jednotematyczna jak Daryl, przerysowana jak Carol czy wydumana jak Rick. Jak widzę teksty, że nie zaufała Michonne to śmiać mi się chce. A co takiego Michonne miała, poza znalezieniem dziennika czy dziur po kulach? Nic. Zastanawiam się, czy ktokolwiek myślący pod wpływem takich błahostek, które o niczym nie świadczyły, zdecydowałby się na walkę w terenie bez zapasów i dachu nad głową. Szczególnie po tym, kiedy tydzień wcześniej umierał. Jak na ironię, podobnie jak Andrea zachował się Tyreese, ale jego to już nikt za to nie krytykuje. Dobre nie? Na dodatek dał Gubernatorowi szczegółowy plan więzienia.
Jeśli twoim zdaniem Tyreese nie obrywa co rusz to wiesz... Musisz uważniej czytać. Poza tym na etapie Gubernatora i dawania mu szczegółowych planów, nie byli przyjaciółmi. Na dzień dobry zostali potraktowani jak potencjalni mordercy, a potem wygnani przez szaleńca (z ich punktu widzenia Rick musiał wydawać się szaleńcem).
Carol na etapie 2 sezonu zbierała cęgi. W więzieniu szczególnie za mord zbierała nieprzychylne opinie. Jej nagła zmiana również była krytykowana. Niejedna osoba twierdziła, że jest pasożytem. No, ale czepiać się Beth? 16nastolatki? Która przez pierwsze miesiące żyła w przeświadczeniu, że zombie to tylko chorzy ludzie, których można wyleczyć? Dziecka, które trzeba chronić, a nie wymagać, aby zabijało z zimną krwią? Gdy była oddzielona od grupy z Darylem chciała się nauczyć i to robiła.
POSPRZĄTAĆ SYF STWORZONY PRZEZ RZEKOMYCH PRZYJACIÓŁ? O MATKO! No, a kto to zaczął?! Merle z ludźmi Gubernatora porywając Maggie i Glenna. Rick i spółka odbijała swoich! O to mieć pretensje, żeby wybielić Andreę to jest szczyt. Była głupia i naiwna. Tyle. Myślała, że Gubernator może się dogadać, nawet gdy była blisko niego i widziała jaki jest. Głupota i naiwność. To w niej wygrało. Nie chęć zaprzestania wojny. Widząc jaki on jest powinna pozbawić go władzy albo pozbyć się go. Tyle. Nie wiem jakich masz przyjaciół, ale ja ze swoimi mniej przeżyłam niż Michonne i Andrea, bo nikt z nas nie musiał nikomu ratować życia kilkukrotnie, ale jak mi mówią, abym komuś nie ufała i wycofała się z tego to, to robię. Mimo, że nie dają mi stalowych dowodów. Czemu? To są osoby, którym ufam, którzy zasłużyli sobie na moje zaufanie i mogą mieć powody, o których nie chcą opowiadać. Ufamy swoim ludziom, a nie totalnym nieznajomym.
Nie uciekała z podkulonym ogonem od problemów? Zrobiła to. W bardzo ekstremalny sposób. Zdecydowana była na samobójstwo. Ucieczka ostateczna. Później to po prostu chojractwo większe niż była ona sama.
Kiedy ustawiła Shane'a do pionu? Albo Ricka? Raz odpyskowała Lori i ciągle kłóciła się z Dalem. No to mi wyczyn.
Które katastrofy brała na siebie?
"Poza tym na etapie Gubernatora i dawania mu szczegółowych planów, nie byli przyjaciółmi. Na dzień dobry zostali potraktowani jak potencjalni mordercy, a potem wygnani przez szaleńca (z ich punktu widzenia Rick musiał wydawać się szaleńcem)"
Tyreese miał blade pojęcie o konflikcie między Gubernatorem, a więzieniem, a jednak mimo wszystko nie miał problemu z rozwarciem gęby i wyśpiewaniu wszystkiego. Poza tym, miał on doskonałą świadomość tego, że w samym więzieniu problemem jest tylko Rick, więc tym samym naraził całą grupę niewinnych ludzi, którzy niejako wstawili się za nim. Tyle w temacie. Zachował się jak idiota. Później też nie było lepiej. Jak Andrea uciekła z Woodbury to kto poleciał do papcia Philipka? Oczywiście Tyreesik.
"No, ale czepiać się Beth? 16nastolatki? Która przez pierwsze miesiące żyła w przeświadczeniu, że zombie to tylko chorzy ludzie, których można wyleczyć? Dziecka, które trzeba chronić, a nie wymagać, aby zabijało z zimną krwią?"
A kto jej każe zabijać z zimną krwią? Beth była w takim wieku, że spokojnie mogłaby się nauczyć podstaw przetrwania, a tym samym odciążyć całą resztę sfatygowanych ludzi. Carl jest dużo młodszy od niej i jakoś nie miał problemu z załapaniem sensu obecnych realiów.
"POSPRZĄTAĆ SYF STWORZONY PRZEZ RZEKOMYCH PRZYJACIÓŁ? O MATKO! No, a kto to zaczął?! Merle z ludźmi Gubernatora porywając Maggie i Glenna. Rick i spółka odbijała swoich! O to mieć pretensje, żeby wybielić Andreę to jest szczyt"
A tak nie było? Rick zrzucił na Andreę cały problem Gubernatora, kazał jej wprowadzić ich do Woodbury i pozwolić robić sobie. Musiała radzić sobie zarówno z problemem szerzącej się destabilizacji w mieście, jak i nieobliczalności tarć na drodze Rick-Gubernator. Do tego Carol niejako kazała jej zaszlachtować Philipa we śnie. Wszystko musiała robić tutaj sama, bo cała reszta umyła od tego ręce. Równie dobrze mogła odwrócić się czterema litrami i powiedzieć "mam was w d*pie, róbcie co chce i dajcie mi spokój". Tak się jednak składa, że tego nie zrobiła.
"Widząc jaki on jest powinna pozbawić go władzy albo pozbyć się go"
A nie dążyła do pozbycia go władzy? Od Aint I Judas starała się utemperować Philipa, a w Prey nawet go zamordować. W Home sam Philip powiedział, że może przewodzić temu miastu i tak też zrobiła. Wzięła sprawy w swoje ręce, działając zarówno na gruncie więzienia jak i Woodbury. Kto jednak stanął jej na drodze? Militon wraz z Martinezem, którzy byli tak głupi i zaślepieni że na wszystko Gubernatorowi głupio przyzwalali.
"Nie wiem jakich masz przyjaciół, ale ja ze swoimi mniej przeżyłam niż Michonne i Andrea, bo nikt z nas nie musiał nikomu ratować życia kilkukrotnie, ale jak mi mówią, abym komuś nie ufała i wycofała się z tego to, to robię. Mimo, że nie dają mi stalowych dowodów. Czemu? To są osoby, którym ufam, którzy zasłużyli sobie na moje zaufanie i mogą mieć powody, o których nie chcą opowiadać. Ufamy swoim ludziom, a nie totalnym nieznajomym."
Takie było zaufanie pomiędzy Andreą i Michonne,że ta druga pozostawiła ją w rękach psychola, mimo tego że ta pierwsza nawet nie podjęła decyzji o zostaniu i rozstaniu. Na odchodne tekst "i tak mnie spowolniałaś". Tyle była warta ta przyjaźń. Na miejscu Andrei to jeszcze bym Michonne kopnął w cztery litery bo pokazała jaka była lojalna i oddana najbliższej osobie. Andrea nigdy nie wyraziła się o Mich w negatywny sposób, nie dążyła do upierdzielenia jej życia czy zdyskredytowania w oczach innych. Tego niestety nie można powiedzieć o Mich, która od szóstego odcinka dążyła do jak największego upierdzielenia życia Andrei. A w kwestiach takich jak Woodbury nie miało prawa być między nimi niedomówień. Tutaj ważyły się losy ich dalszego życia, ewentualnie potencjalnej śmierci. Michonne była zobligowana do wyjawienia Andrei wszystkiego, czego jak wiadomo nie zrobiła.
"Kiedy ustawiła Shane'a do pionu?"
Temperowała go po szopce pod stodołą. Jasno powiedziała, że jego teatrzyki nie przynoszą rezultatów i wprowadzają niepotrzebny bałagan.
"Albo Ricka?"
W drugim sezonie wygarnęła mu ciągłe wypady i pozostawianie grupy. W trzecim sezonie powiedziała mu wprost, że jego plan naraża na śmierć kupę ludzi, a dalsze destrukcyjne działanie oparte na zemście prowadzi grupę na skraj.
"ciągle kłóciła się z Dalem"
Dale'a stawiała do pionu bo ciągle prawił moralizatorskie gadki mimo tego, że nie miał ku temu żadnych podstaw. Wszędzie się wpierniczał, wszędzie wciskał swoje zdanie.
"Które katastrofy brała na siebie?"
Przede wszystkim wojna i Gubernator. Podczas ataku na farmę oddała swoje miejsce Lori i Beth. Uratowała również Carol, samą siebie narażając na maksymalne niebezpieczeństwo. Zrobiła wypad do więzienia, mimo tego że z marszu przekreśliło to jej lojalność wobec Woodbury. O wychodzenie w teren po Sophie nie chcę już nawet wspominać. Jako jedyna z dziewczyn podjęła się tego zadania, bo cała reszta siedziała w ciepłym domku pichcąc obiady.
O, jak fajnie można - używając odpowiednich słów - opisać Andreę :)
Pod określeniem "ustawienie do pionu" można opisać wszystkie te ciskania się jak świnia w agreście w wykonaniu Andrei, jej fochy, pretensje, rozstawianie po kątach, pyskówki do współtowarzyszy.
Wszystkie jej głupie i naiwne decyzje, bezlitośnie wytykane przez widzów można podpiąć pod to, że owi widzowie nie rozumieją, tudzież nie lubią bohaterów podejmujących tzw. niepopularne, trudne decyzje.
Można napisać, że Andrea jest odważna, że walczy, że walczy o swoich, bo przecież widać ją z pistoletem w ręku i to, jak się stawia. No ale komu się stawia - swoim ziomkom właśnie, bo jej nic za to nie zrobią, a z kim walczy? Z zombi, jej odwaga wymięka po zetknięciu z brzydką LUDZKĄ rzeczywistością. Kiedy dowiaduje się, że jej łóżkowy partner porwał Glenna i Maggie, i że molestował Maggie, o czym mówi jej sam Hersh, kiedy słyszy proste, szokujące "zabij dziada we śnie w domyśle: nie musisz być super odważna, nie musisz się narażać, po prostu zrób to" od grupowej mamci mimozy Carol, jej reakcja jest super bohaterska - nie robi nic. Za to bohatersko i bezdennie naiwnie i głupio próbuje "załagodzić konflikt". Między swoją eks grupą, którą zna od podszewki, a mordercą, świrem, organizatorem dziwacznej areny, trzymającym zakapiorów w postaci Merla i Martineza, którego milutkie sanktuarium z głowami i córunią świadczy o co najmniej wątpliwej mentalnej stabilności. I dalej nic. No ale w piękne słowa można ubrać całą jej postawę woodburowską, nie ważne, jaki był efekt dla niej i dla reszty jej poczynań :)
Andrea pasożytuje na wszystkich, tu akurat nie da się tego przypudrować ładnymi słowy. Najpierw na swojej grupie, potem na Michonne, potem na Woodbury, które o wszystko dba - począwszy od ubrań, jedzenia, uroczych kolacyjek z alkoholem nawet, skończywszy na bezpieczeństwie. Przecież Andrea nie przyczynia się w żaden sposób do pomyślności swoich towarzyszy. Wręcz przeciwnie! Jej niebezpieczna mieszanka przesadnej arogancji, buty, naiwności i nieudolności doprowadza do szeregu nieszczęść, w tym do własnej śmierci.
Poza tym w 3 sezonie wszyscy bohaterowie przeszli jakąś tam przemianę, mniejszą lub większą. Tylko Andrea pozostała taką samą, przekonaną o swojej wyjątkowości, specjalnej roli "kierowniczką", która byle czym się nie zajmuje, byle czego nie zrobi. Nawet pamiętam, że założyłam o tym temat w tamtym czasie, jak bardzo uwsteczniła się Andrea, jak głupią osobą jest itd., że ani farma, ani poniewierka z Michonne nic jej nie zmieniły.
A co do Tyreese'a - jakby nie było ta dwójka (bo chyba nie zapominamy o jego siostrze?) w więzieniu była trzymana za kratami, spotkała się z wrogością i z jawnym atakiem szaleńca na koniec, po czym zostali wygnani. A w Woodbury jest miło, wszyscy są mili i pomocni, nikt nie macha bronią przed oczami, nie ma krat i przemocy. Nie zapominaj, że oni przeszli tułaczkę i jest to ich pierwsze spotkanie z namiastką dawnej cywilizacji, więc tym bardziej chcieli się odegrać za potraktowanie ich przez Ricka. Myślę, że w tym momencie nawet nie myśleli o Carlu. A tak poza tym Pączuś do lubianych postaci na forum nigdy nie należał i należeć już raczej nie będzie :)
Podsumowując: mamy różne spojrzenie na Andreę, tam, gdzie ty widzisz pozytywy, ja widzę negatywy. Dla mnie jest ona głupią, naiwną, sfochowaną, skwaszoną, przekonaną o własnych racjach pindoliną o umyśle i mentalności nieadekwatnych do wieku i wykształcenia. Bardzo się cieszę, ze już jej nie ma.
"No ale komu się stawia - swoim ziomkom właśnie, bo jej nic za to nie zrobią, a z kim walczy?"
A komu ma się stawiać i wytykać błędy? Napotkanemu na drodze Kowalskiemu? Nie podobało jej się coś i otwarcie to przyznawała, nie chowając się po kątach jak cała reszta, uznając że jest super tak jak jest. Większość tragedii tej grupy wynikała z odejścia z podkulonym ogonem i pozwalania działać osobom kompletnie do tego nie przystosowanym (patrz samowolka Ricka w trzecim sezonie). Andrea wolała wyjść i jasno wytykać błędy, nawet kosztem ukazania siebie jako aroganckiej czy egoistycznej. Przypominam, że to właśnie dzięki niej ta grupa nadal stoi, bo gdyby nie poinformowała Ricka o możliwościach Woodbury to ten nic by nie zrobił i przy kolejnym ataku zostaliby zmieceni z powierzchni ziemi. Nawet by im się pierda nie udało puścić.
"Z zombi, jej odwaga wymięka po zetknięciu z brzydką LUDZKĄ rzeczywistością. Kiedy dowiaduje się, że jej łóżkowy partner porwał Glenna i Maggie, i że molestował Maggie, o czym mówi jej sam Hersh, kiedy słyszy proste, szokujące "zabij dziada we śnie w domyśle: nie musisz być super odważna, nie musisz się narażać, po prostu zrób to" od grupowej mamci mimozy Carol, jej reakcja jest super bohaterska - nie robi nic."
Tak, bo zabicie drugiego człowieka to taka łatwa sprawa. Nie ma znaczenia z kim mamy do czynienia. Odebranie komuś życia może zmienić egzystencję o 180 stopni. Krytykowanie Andrei za to, że nie mogła tego zrobić? Śmiechu warte. Przypatrz się jak na Ricka wpłynęło zabicie Shane'a. Weź pod uwagę, że może nie miała odwagi ponieść takich kosztów. Czy to jest powód do krytyki? Bo ktoś potrafił zachować człowieczeństwo i bał się zdemoralizowania? Poza tym, dlaczego Andreę obarcza się misją zamordowania Gubernatora? Rick też osobiście "skonfrontował się z brzydką ludzką rzeczywistością" ale za spust nie pociągnął, chociaż mia ku temu dwie idealne okazje. Najpierw podczas ataku na Woodbury, a później podczas spotkania. A Maggie? Dlaczego nie wzięła odwetu za molestowanie? A Merle? Doskonale wiedział, że jego dni będą policzone jak nie pozbędzie się Gubernatora. Żadne z nich nie zrobiło tutaj nic, ale to Andrea jest tą zła bo stchórzyła. Każdy inni już zabił i kolejne morderstwo nie zrobiłoby większej różnicy. Andrea jeszcze nie zabiła i w tym tkwi szkopuł.
"Między swoją eks grupą, którą zna od podszewki, a mordercą, świrem, organizatorem dziwacznej areny, trzymającym zakapiorów w postaci Merla i Martineza, którego milutkie sanktuarium z głowami i córunią świadczy o co najmniej wątpliwej mentalnej stabilności. I dalej nic. No ale w piękne słowa można ubrać całą jej postawę woodburowską, nie ważne, jaki był efekt dla niej i dla reszty jej poczynań :)"
Próbowała załagodzić konflikt między dwoma zdrowo szurniętymi przywódcami, odsuwając tym samym wojnę która była w tym wszystkim nieunikniona. Czym się różnił Rick od Gubernatora? Dosłownie niczym. Andrea dawała więzieniu czas. Gdyby nie jej działanie, pierwsza bitwa przyszłaby zaraz po odwecie z Home i niestety ale grupa Ricka by jej nie przeżyła bo po prostu nie miała zaplecza. Owszem, może i bawiła się w połowiczne rozwiązania, ale to właśnie one dały więzieniu szanse i przede wszystkim pokazały, że problem leży nie w grupach, a w ich liderach.
"Andrea pasożytuje na wszystkich, tu akurat nie da się tego przypudrować ładnymi słowy. Najpierw na swojej grupie, potem na Michonne, potem na Woodbury, które o wszystko dba - począwszy od ubrań, jedzenia, uroczych kolacyjek z alkoholem nawet, skończywszy na bezpieczeństwie. Przecież Andrea nie przyczynia się w żaden sposób do pomyślności swoich towarzyszy. Wręcz przeciwnie! Jej niebezpieczna mieszanka przesadnej arogancji, buty, naiwności i nieudolności doprowadza do szeregu nieszczęść, w tym do własnej śmierci."
Największy absurd jaki czytałem od lat. W jaki sposób Andrea pasożytowała na grupie? Może tym że jako jedna z niewielu zaoferowała się pójść do Atlanty po zapasy? Może tym, że w obozie dbała o podstawy przeżycia w tym zdobycie pożywienia (połowy ryb), może tym że broniła ludzi na farmie (Lori, Beth, Carol), może tym że zaangażowała się w poszukiwanie Sophie, może tym że po masakrze pod stodołą wzięła się za chowanie zmarłych, może tym że sama wzięła się za uczenie przetrwania nie czekając na łaskę innych?
W jaki sposób pasożytowała na Michonne? Proszę cię. Walczyła o przetrwanie w takim samym stopniu co Mich i nie czekała na gotowe. O ile mnie pamięć nie myli to nawet wspomniała, że uratowała jej tyłek zimą. Będąc w stanie krytycznym posunęła się nawet do tego, że kazała Mich ją zostawić zdając sobie sprawę jak wielkim jest dla niej ciężarem. To według Ciebie jest pasożytnictwo?
Na Woodbury? Oddała temu miastu całą siebie po to tylko aby uchronić jego mieszkańców przed śmiercią. Zażegnała bunt, odsunęła wojnę, temperowała Gubernatora, utemperowała Martineza. Broniła ich w chwili ataku (wprawdzie przed Rickiem ale nie miała pojęcia kto ich zaatakował, przy czym konflikt był poważny). Po tym jak odeszła Michonne nawet zaoferowała swoją pomoc.
Do jakich nieszczęść doprowadziła Andrea? Bo analizując wszystkie trzy sezony można dojść do wniosku, że jest jedną z niewielu bohaterek o czystym koncie. Nikogo nie zabiła, nikogo za sobą nie ciągała, starała się wszystkich uchronić. Wojna jest wynikiem działań Merla, Gubernatora, Ricka i Michonne, niemożność zabicia Philipa z "Prey" wyszła ze strony Miltona, zabranie Andrei broni a tym samym zabranie jej możliwości obrony było skutkiem działań Martineza. Na farmie poza postrzeleniem Daryla, który sam się o to prosił uprawiając samowolkę i zachowując się jak idiota, jest jej jedynym błędem. Niczego innego się nie dopuściła. A do jej śmierci doprowadził przede wszystkim Tyreese, który rozwarł japę po jej ucieczce oraz Milton który uniemożliwił jej zabicie Gubernatora.
Na listach "powód nieszczęścia" jak dotąd przoduje Rick, który już od drugiego sezonu robi wszystko by doprowadzić tą grupę na skraj. Więcej ludzi zabił niż uratował i to jest niestety faktem.
Takie demonizowanie Andrei to największy kawał jaki czytam. Nie zrozum mnie źle, ale taka przesada jest po prostu śmieszna.
"Poza tym w 3 sezonie wszyscy bohaterowie przeszli jakąś tam przemianę, mniejszą lub większą. Tylko Andrea pozostała taką samą, przekonaną o swojej wyjątkowości, specjalnej roli "kierowniczką", która byle czym się nie zajmuje, byle czego nie zrobi. Nawet pamiętam, że założyłam o tym temat w tamtym czasie, jak bardzo uwsteczniła się Andrea, jak głupią osobą jest itd., że ani farma, ani poniewierka z Michonne nic jej nie zmieniły."
Jeżeli Andrea w sezonie trzecim się uwsteczniła, to ciekawe co powiesz o Ricku, Glennie, Michonne czy Darylu, którzy się w tamtym czasie na łby w baranami pozamieniali. Ich działania to istny idiotyzm. Mieli mniej klarowne spojrzenie niż Andrea, a swoim działaniem przysporzyli więcej złego niż dobrego. Szczególnie kiedy mowa o Michonne, która cały sezon kierowała się swoim egoizmem, arogancją czy butą.
Och łał, myślałam, że ostatni obrońca Andrei już odszedł z filmweba, a tu taka niespodzianka :)
Andrea skakała do oczu tym, którzy nie mogli jej "oddać". Kiedy wreszcie dotarło do jej główki, jak niebezpieczny jest Gubernator, wobec niego nie była już taka harda. Wręcz przeciwnie, wciąż z nim sypiała, wręcz ustawiła sobie kolejną misję ułagodzenia go, jakby była kompletnie oderwana od rzeczywistości.
A błędy wytykała, o tak, wszystkim wokoło, ale nie sobie. No i właśnie - kto jej dał prawo do tego rozstawiania ludzi po kątach, do mówienia co powinni robić, jak się zachować? Czy jej słowa rzeczywiście miały jakiś wpływ na ludzi? Filip w pewnym momencie patrzył na nią z pewną dozą politowania :)
W kwestii idiotyzmu poczynań reszty grupy z Rickiem na czele w konfrontacji z Gubernatorem wylałam na forum mnóstwo żalu i pretensji, każdy postąpił głupio, ale teraz gadamy o Andrei i nie róbmy w związku z tym wycieczek do innych bohaterów. Jak założysz temat o głupocie Ricka, będę pierwsza do punktowania jego kretyńskich poczynań :D
Nie oczekuję od Andrei zabijania Filipa, chociaż co dziwne wszyscy skupiają się na tej jednej scenie, kiedy nie strzela, zapominając o drugiej, kiedy jest gotowa oddać strzał, tylko ją Milton powstrzymuje. Czyli zdolność do zabicia człowieka w niej jest, nie jest nieskalaną świętą. Poza tym wcale nie musiała wracać i być postawioną przed trudnym wyborem. Mogła zostać w więzieniu. Wracając do Woodbury sama postawiła się w tej pozycji, wróciła bez planu, bez pomyślunku pod skrzydła szaleńca i mordercy i myślała że co - że "jakoś to będzie"? Skoro wszyscy wokoło, łącznie z Miltonem mieli o Filipie jasno określone zdanie? Pliz, no przecież to jest skrajna naiwność.
Błagam, nie przyrównujmy tego, co łączyło Ricka z Szejnem z tym co miała Andrea z Gubernatorem :/
"Czym się różnił Rick od Gubernatora? Dosłownie niczym" poważnie to piszesz? Nie, ale poważnie to piszesz? :D Faktycznie, zero różnicy. Jakoś tak jednak wolałabym się dostać do więzienia, niż Woodbury :) Tak jakoś dziwnie mi u Filipka nieswojo, acz czyściej :D
Jakoś inaczej pamiętam Andreę z farmy. Tak samo z tego, co pokazano Andreę z Mich, to ta ostatnia była tą ratującą i pomagającą. Tak samo po rozstaniu to Mich myślała bardziej o pomocy Andrei, a Blondyna miała los koleżanki w nosie, zafascynowana nową znajomością.
Tak samo ta pomoc Woodbury, oddanie całej siebie - ale... co konkretnie? Andrea spędzała czas na snuciu się po mieście z tą swoją śmieszną torbą, gadaniu i romansowaniu.
Oczywiście, że większość nieszczęść pochodzi od Ricka, nikt tego nie kwestionuje. Tylko że to był zawsze lider ich grupy, wobec którego wszyscy oczekiwali... że tym liderem będzie i ich poprowadzi, nie pytając go o zdanie, czy on tego chce, czy temu podoła. I Rychu z różnym skutkiem dostosował się do roli.
Problem z Andreą polega na tym, że ona nie posiadając żadnych kwalifikacji ani predyspozycji wtrącała się w życie innych, w sprawy innych, w problemy, które ją przerastały, albo na które miała mylny pogląd. A wtedy, kiedy rzeczywiście mogła coś zrobić, mogła pomóc, mogła rzeczywiście wpłynąć na zdarzenia - wtedy nie potrafiła sprostać wyzwaniu.
Znowu odwołujesz się do innych, jakby argumentacja: a bo ktoś inny jest gorszy, miała cokolwiek zmienić. No więc nie zmienia. Poza tym tu jest akurat strzał kulą w płot, bo Rick się zmienił (przejście z miłego szeryfa, do dyktatora z końcem 2 sezonu, potem trzeci sezon i cała gama zachowań Rycha, do wyboru do koloru), Glenn się zmienił, bo zmężniał (choć po prawdzie to wtedy zaczął się początek końca tej kiedyś fajnej postaci), Mich nie mogła się zmienić, bośmy jej wcześniej nie znali (choć na przestrzeni 3 sezonu przeszła przemianę z zamkniętego w sobie kawałka drewna do bardziej otwartej na innych postaci na koniec), a Daryl pokazał przy okazji Merla, jak bardzo się zmienił w stosunku do 1 sezonu (zaliczając ostatni wiarygodny podryg w swoim charakterze, po tym już u niego fabularna pustynia).
A Andrea dalej była tą samą osobą, co była w 2 sezonie - no może stała się tylko bardziej irytująca.
"Andrea skakała do oczu tym, którzy nie mogli jej "oddać". Kiedy wreszcie dotarło do jej główki, jak niebezpieczny jest Gubernator, wobec niego nie była już taka harda. Wręcz przeciwnie, wciąż z nim sypiała, wręcz ustawiła sobie kolejną misję ułagodzenia go, jakby była kompletnie oderwana od rzeczywistości.
A błędy wytykała, o tak, wszystkim wokoło, ale nie sobie. No i właśnie - kto jej dał prawo do tego rozstawiania ludzi po kątach, do mówienia co powinni robić, jak się zachować? Czy jej słowa rzeczywiście miały jakiś wpływ na ludzi? Filip w pewnym momencie patrzył na nią z pewną dozą politowania :)"
A nie miały? Shane spuścił z tonu, Lori przemyślała swoje bzdurne zachowanie przyznając Andrei racę, Beth uświadomiła sobie, że chce żyć, Rick w końcu ruszył dupę w troki i zorganizował zaopatrzenie dla więzienia, Milton przejrzał na oczy i dostrzegł dokąd prowadzi rządzenie Gubernatora (choć za późno i był nieźle nierozgarnięty w swoich działaniach), cała grupa przejrzała na oczy i dostrzegła w jak patowym jest położeniu w konflikcie z Woodbury. A kto jej dał prawo? Z chwilą kiedy została wyciągnięta przed szereg i zwaliły jej się na głowę problemy grupy. Poza tym, to była wąska grupa i wzajemna pomoc, nawet w formie wytykania błędów powinna być podstawą do uniknięcia ich w przyszłości i poprawy. Chcę przypomnieć, że w tej grupie większość komuś wytykała błędy ale jakoś dziwnym trafem tylko Andrei się to wypomina z aż takim uporem.
Możesz mi powiedzieć, kiedy po "Made to Suffer" czyli po tym jak na wierzch wyszły schizy Gubernatora Andrea z nim spała? Nie licząc próby zabicia, do której namówiła ją Carol? Odpowiedź, ani razu. Dziewczyna wyniosła się z jego apartamentu do swojego mieszkania, unikała dalszych bliskich zażyłość, a jej jedyne kontakty z Gubernatorem dotyczyły wojny z więzieniem i dalszych losów miasta. Dodatkowo, dość dobitnie w "I Aint a Judas" zaznaczyła, że to co było między nią a nim należy do przeszłości.
"Poza tym wcale nie musiała wracać i być postawioną przed trudnym wyborem. Mogła zostać w więzieniu. Wracając do Woodbury sama postawiła się w tej pozycji, wróciła bez planu, bez pomyślunku pod skrzydła szaleńca i mordercy i myślała że co - że "jakoś to będzie"? Skoro wszyscy wokoło, łącznie z Miltonem mieli o Filipie jasno określone zdanie? Pliz, no przecież to jest skrajna naiwność.
Błagam, nie przyrównujmy tego, co łączyło Ricka z Szejnem z tym co miała Andrea z Gubernatorem :/"
Czy ja porównują relację Rick-Shane do relacji Andrea-Gubernator? Mówię jedynie o skutkach jaki wywołuje zabicie człowieka.
Nie musiała wracać? Ha, dobre sobie. Przecież Rick dał jej jasno do zrozumienia. Jesteś dla nas wrogiem i nie wiem co tu robisz. Wyznaczyli granice i zaakcentowali to, że Andrea nie jest już jedną z nich. W mniemaniu Ricka nie było wspólnej przeszłości, nie było tego że Andrea uratowała Lori, nie było tego że przychodzi w dobrych intencjach. Miała na siłę wepchać się do grupy, która była ksenofobicznie do niej nastawiona? Zaraz pojawiłyby się głosy, że szuka ciepłej posadki uciekając od problemów. Jedynie Carol przejawiała przyjacielskie relacji. Cała reszta nie pokazała nawet cienia radości na wieść że ona żyje, pomimo tego że uratowała trójkę ludzi i została przez to pozostawiona na pastwę zombie. Andrea wróciła do Woodbury bo nic innego jej nie pozostało. Tylko tam mogła działać na tyle na ile pozwoliłaby sytuacja.
""Czym się różnił Rick od Gubernatora? Dosłownie niczym" poważnie to piszesz? Nie, ale poważnie to piszesz? :D Faktycznie, zero różnicy. Jakoś tak jednak wolałabym się dostać do więzienia, niż Woodbury :) Tak jakoś dziwnie mi u Filipka nieswojo, acz czyściej :D"
No a czym się różni? I jeden i drugi zostawili własną grupę na pastwę losu, zajmując się swoimi schizami. I jeden i drugi mieli nierówno pod sufitem. Zarówno Rick jak i Gubernator byli agresywni, nieokiełznani, nieprzewidywalni. Jeden widział ducha zmarłej żony, drugi gadał do nieżywego dziecka. Obydwoje traktowali życie ludzkie jak śmieć, nie przejmując się losem pozostałych. Jeden zmykał nowych za kratami w dosłownym znaczeniu tego słowa, drugi zamykał ludzi w pozornym człowieczeństwie maskującym więzienie. Faktycznie, tyle różnić że ho. Osobiście nie wybrałbym ani jednego, ani drugie bo szansa nieprzeżycia kolejnego dnia była na takim samym poziomie.
"Jakoś inaczej pamiętam Andreę z farmy. Tak samo z tego, co pokazano Andreę z Mich, to ta ostatnia była tą ratującą i pomagającą. Tak samo po rozstaniu to Mich myślała bardziej o pomocy Andrei, a Blondyna miała los koleżanki w nosie, zafascynowana nową znajomością. "
Michonne myślała o pomocy Andrei po rozstaniu? Przepraszam, ale niezły kawał. Gdyby tak było to wyjawiłaby Rickowi już na początku swoją znajomość z Andreą, a w czasie konfrontacji w "Made to Suffer" powiedziałaby o nasłaniu Merla, porwaniu Maggie i odnalezieniu więzienia. Nic jednak z tego nie było, bo Michonne miała Andreę w głębokim poszanowaniu i jej jedynym celem było odegranie się za rzecz, którą Michonne sama wykreowała. Jasno dała do zrozumienia co chciała osiągnąć atakując Gubernatora.
A że niby Andrea miała los Michonne w głębokim poszanowaniu? Przepraszam, ale inaczej to widzę. Andrea powiedziała wprost, że nie chce jej stracić, powiedziała wprost że za dużo razem przeszły by się rozstać, powiedziała wprost że nie chce by znikła. To uważasz za brak zainteresowania? Odejście Michonne dotknęło Andreę do żywego. Gubernator bardzo fajnie podsumował całą sytuację w rozmowie z Andreą "Dziwnie jest stracić kogoś z jego własnego wyboru". To Michonne podjęła decyzję mając w głębokim poszanowaniu uczucia Andrei, której po prostu nie było stać na kolejne buszowanie po rozgrabionych domach, z oddechem zombie na plecach.
"Problem z Andreą polega na tym, że ona nie posiadając żadnych kwalifikacji ani predyspozycji wtrącała się w życie innych, w sprawy innych, w problemy, które ją przerastały, albo na które miała mylny pogląd. A wtedy, kiedy rzeczywiście mogła coś zrobić, mogła pomóc, mogła rzeczywiście wpłynąć na zdarzenia - wtedy nie potrafiła sprostać wyzwaniu."
Nie miała predyspozycji? Miała wszelkie prawo by wypowiadać się w krytycznych momentach grupy, szczególnie z tego względu że przez Shane'a i Ricka z czasem została wciągnięta w wir odpowiedzialności. Wiele osób postrzegało ją jako filar grupy o znaczeniu nie mniejszym niż wyżej wymieniona dwójka. Jako jedyna z kobiet, na równi z facetami zajmowała się elementarnymi sprawami związanymi z przetrwaniem. Poza tym, nie wtrącała się w życie innych tylko wypowiadała się kwestiach przetrwania grupy. Nie wchodziła z buciorami w życie Carol, trójkącik pomiędzy Grimesami i Shanem, czy w prawo Hershela do decydowania o własnej farmie. Jedynym momentem, w którym przekroczyła granice to rozmowa z Beth ale z własnego doświadczenia wiedziała, że iluzja roztaczana przez Maggie i Lori nie ma racji bytu i wywoła więcej złego niż dobrego. Nie prawiła życiowych moralitetów jak Dale, tylko zwracała uwagę na problemy w liderowaniu Ricka i jako członek tej grupy miała ku temu wszelkie predyspozycje, a już tym bardziej prawo.
I o jakich mylnych poglądach mówisz? Czy Andrea była w błędzie domagając się aby każdy nosił broń? Czy Andrea popierając Dale'a również nie miała racji? Czy popieranie Ricka w dalszych poszukiwaniach Sophie też uważasz za błąd? Jej poglądy w czasie wojny również nie były błędne bo współpraca obydwu grup była możliwa i do zrealizowania. Problemem był Gubernator, od którego każdy umywał ręce.
Od siebie dodam jeszcze tyle, że kilkakrotnie zwrócono się do Andrei w sprawach przywództwa. Rick prosił ją o pilnowanie grupy pod jego nieobecność, Shane podjął z nią dialog dotyczący broni i kondycji tego co mają, Dale chciał aby wstawiła się za nim w sprawie egzekucji. Nawet Gubernator schował dumę do kieszeni i powiedział, że Woodbury potrzebuje kogoś takiego jak ona. I wydaje mi się, że był w tym wyznaniu szczerzy, biorąc pod uwagę to, że kazał później Miltonowi pomóc jej dostać się do więzienia. Jak widać, bohaterowie patrzyli na nią w całkowicie odmiennych kryteriach niż te, które przedstawiłaś.
Rozgrzewałam już palce do opisania na mojego posta, a potem przeczytałam konserwację z emo (z którą się w pełni zgadzam, więc mniej więcej napisała to co ja), a potem stwierdziłam, że cóż... Żadna ze stron nie przekona drugiej, więc po co się męczyć.
Eee tam, ja tak bardzo po bieżnie pisałam. Dawniej bardziej się wysilałam, przywoływałam argumenty, przykłady i takie tam, ale Andrea to już przeszłość i mi się nie chce. Teraz bardziej Karolcie czy inne Pączki są bardziej na tapecie.
Becia to też już na szczęście przeszłość..
Także napisz posta, chętnie poczytam :)
PS. Tak w ogóle to do siego :)
Ktoś miał widzę udanego Sylwestra :):):)
A Andrea ani mnie ziębiła, ani parzyła. Najbardziej nie lubię Kaaaaaarrrrla i jego kaaaapeeeeluuusza