Nie rozumiem dlaczego on jest tak bardzo irytujący dla większości odbiorców , jak dla mnie on mi
przypomina Arye z GoT , taki zaradny dzieciak po przejściach , nie plącze ze stracił matkę tylko
potrafi sie z tym pogodzić ,od razu zabił zombie Shane bez sentymentu i żalu po prostu wiedział co
ma zrobić , jak dla mnie to bardzo odważny dzieciak który musiał o wiele za wcześnie dorosnąć .
Jak to nikt ?, ja go lubię ale widzę ze nie wpasowałam się w ogólny trend ,,Lubienia"bo lubię i Carla i Carol , fakt ze Carl w którymś sezonie chyba 2 był tak irytujący ze miałam ciśnienie 400 jak się pojawiał na ekranie. A problemem jest to ze zaczynam nie cierpieć Ricka ....
ja wiem ze nikt nie trenuje naszej cierpliwości jak dzieci..ale kurcze no nie lubiłam go za całokształt, a jeszcze jak wkładał ,,tatusiowy kapelutek".....to po prostu piekło i szatani.
miałaś kiedyś w domu chłopaka w podobnym wieku?
Jeszcze chłopaka, który żył w warunkach takich, że każdy współczesny psycholog umarłby na zawał?
Dzieciarnia w tym wieku zawsze jest najmądrzejsza, najdzielniejsza i ma najwięcej do powiedzenia. Aż człowiekowi para z uszu bucha :P
Też ziałam wściekłością na niego. Tu sobie zajumał pistolecik i poszedł zwiedzać, a później MAmoooooooooo! Tu się gdzieś zgubił, tu polazł gdzie go nie wołali, tu się zbuntował i mądrości swoje uskuteczniał. Wziąć tylko i rozszarpać :)
Ale właśnie mi się to podoba. Tzn. dlatego właśnie uważam że jest to jedna z najlepiej prowadzonych postaci.
W 1&2 sezonie, to nie ma o czym mówić. Irytujący gówniarz, którego nie sposób lubić. Jednak w 3 sezonie Carl się zmienił. Stał się zaradny i przede wszystkim zaczął MYŚLEĆ! To on poniekąd uratował Hershela, bo w końcu przyniósł cały potrzebny sprzęt. Przeżył traumę, został pozostawiony sam sobie, kiedy Rick zaczął świrować. On w tym czasie skupił się na siostrze. To on zadbał o kołyskę, o to żeby mała wiedziała kim była jej mama, to nawet on nadał jej imię. Nie Rick. W 3 sezonie podobało mi się też, to jak potrafił powiedzieć Rickowi że powinien wziąć sobie urlop. Nie Daryl, nie Hershel, tylko Carl. Tylko on miał jaja, żeby być szczerym ze swoim staruszkiem. Potem robi to ponownie, w finalnym odcinku gdzie wygarnia Rickowi. Carl słusznie wypomina ojcu konsekwencje jego błędnych decyzji i wahania w stosunku do osób do których takowych mieć nie powinien.
Jednak i jemu się dostało w nieszczęsnym 3 sezonie - został zmarginalizowany. Zwłaszcza jego relacje z ojcem.
W 4 sezonie, zgrzytem jest to, że w finale 3 sezonu pożegnaliśmy się z Carlem, który zaczyna przechodzić na ciemną stronę mocy, a w obecnym sezonie, ani widu ani słychu... ale może jeszcze stanie się coś, co sprawi że to powróci. Zresztą twórcy nawet mówili o "rozwijaniu ciemnej strony Carla". Dla mnie to jest na plus, bo to sprawi że będzie bardziej intrygujący i wielowymiarowy.
Wracając - ogólnie w tym sezonie jest kontynuowana jego postawa z poprzedniego sezonu. Czyli rozważnego, mądrego młodego człowieka, który nie karmi się bullshitem, widzi Świat takim jakim jest, jednocześnie posiadając pokłady człowieczeństwa i normalności (patrz: czytanie komiksów, gra w piłkę, czy nawet nazywanie świnek). I to co mi się najbardziej w nim podoba, a zarazem mnie bawi - Młody rozmawiając z ojcem jest tak spokojny, opanowany i wsnuwa rzeczowe argumenty, niszcząc biednego, umęczonego i zagubionego Ricka, który nie wie co ma ze sobą zrobić i wydaje się być głupszy od własnego dzieciaka.
Carl się obecnie wyróżnia, jest ciekawy, jest ogarnięty, jest JAKIŚ. Dlatego go lubię.
Zgadzam się w 100%. Obecne postaci są tak obojętne albo przestraszone, że Carl wydaje się być najbardziej ogarniętym człowiekiem w 4 sezonie. Jest jakiś, dobra postać i potrzebna.
Nie znoszę dzieciaka... Biega wszędzie z tym swoim śmiesznym pistolecikiem, pcha się ciągle gdzie jest największe zagrożenie. Wydaje mu się, że sam zabije wszystkich zombiaków i ocali świat. Ja rozumiem, że ciężkie czasy, chłopak musiał szybko dorosnąć, nauczyć się bronić itd... ale bez przesady. I ciągle ma jakiegoś focha na cały świat, bo ojciec mu zabrał broń albo coś. Z zimną krwią zabija pierwszą lepszą osobą, która mu się napatoczy... Prędzej czy później na pewno zabije kogoś z grupy
Tak czytam Twoje wypowiedzi w innych tematach i powiem Ci, że podoba mi się, jak w co drugim poście wyrażasz głęboką nadzieję na śmierć Carol ;)
Jak dorzucisz moje to faktycznie wyjdzie, że w co drugim, a jak capniemy posty Deddlith to wyjdzie, że w co pierwszym :P
Jak dla mnie lepsze to, niż te irytujące sceny z Carlem "za czasów" mało kumatego dzieciaka, który wybrał się z zajumanym komuś (Darylowi albo Shane'owi) pistoletem do lasu, mierzył do zombie 5 minut aż ten sie uwolnił i prawie go nie zeżarł. Teraz patrzę na niego jakoś obojętnie. Pewnie stworzyłby ładną parkę z tą małą podopieczną Carol...o ile by sie nie pozabijali :D
Mnie w drugim sezonie zirytował jak przyszedł sobie popatrzeć jak Rick strzela Randallowi w łeb i jeszcze go dopingował.
Ja Carla bardzo lubię a nawet we wcześniejszych sezonach nie przeszkadzał Mi .