Swoje oglądanie zakończyłem na czwartym odcinku siódmego sezonu. Gdzieś przeczytałem (chyba nawet na Filmwebie), że Negan jednak nie ginie. Czy to prawda?
Ale dlaczego tak bardzo chesz jego śmierci aktor i postać przez niego grana jest bardzo dobra.
Wk*rwia mnie i śmieszy (wyginanie, pogwizdywanie itd.), wprost patrzeć na niego nie mogę, a poza tym zasłużył sobie, zwłaszcza za zabicie Glenna - jednej z moich ulubionych postaci i zarazem jednej z najlepszych w całym serialu. Teraz pozostaje mi tylko kibicować Carol, żeby przeżyła, bo przez wszystkie sezony dla mnie plasuje się w ścisłej czołówce, zaraz obok Ricka, Daryla i Carla. Co do aktora, to do dziś utrzymuję, że znacznie lepiej Negana zagrałby jednak Steven Ogg.
Dla mnie aktor najlepiej dobrany, a zabicie Glenna to była jedna z lepszych scen bo przecież o to w tym chodzi.
Ja tam chciałem, żeby - mimo komiksowego odwzorowania (bo przed wyciekiem i oficjalnym potwierdzeniem były jeszcze spekulacje) zatłukł tego przygłupiego Eugene'a, bo choć trochę im się przysłużył, to był z niego egoistyczny oszust, tchórz i przymuł, co niemal zawsze stoi jak ten ch*j na weselu). A znając to, jak scenarzyści lubują się w przekręcaniu wątku, liczyłem, jak wielu na innych forach, że Negan zginie jeszcze w siódmym sezonie. A tak - nie mam czego oglądać. Już czwarty odcinek - na którym, jak wspomniałem, zakończyłem - sprawił mi fizyczny ból (zwłaszcza ta scena, jak zabierali im leki).
Każdy ma swój styl, mi to się super podobało i cały ten negan sprawia mi przyjemność z oglądania go. Naprzykład jak w 2 sezonie zabili shane bardzo mnie to zdenerwowało ale o to w tym chodzi każdy może zginąć. :)