Zgodnie z przewidywaniami części forumowiczów, zginęły siostry – Mika i Lizzie. Co prawda pojawiały się już wcześniej dowody na to, że Lizzie jest psychopatką i cieszę się, że Carol ją w końcu zabiła (mógłby to zrobić ktokolwiek), ale nie podoba mi się ta ogólna koncepcja, żeby w jednym odcinku pokazywać tylko jedną grupę i tak łatwo zamykać wątki danych postaci. Nie chodzi tylko o ten odcinek i dziewczyny, ale ogólnie - serial zrobił się przez to taki „poukładany” i trochę nudny, mimo że niby coś się dzieje.
Liczę na to, że 2 ostatnie odcinki będą mocniejsze, szczególnie na rozwinięcie wątku Daryla (na co się zapowiada), bo jako jedyny zaciekawił pod koniec wcześniejszego odcinka.
A co wy sądzicie? Coś tam się przebąkuje, że Daryl ma zginąć, ktoś coś wie na ten temat?
Akt barbarzyństwa? Ja bym powiedziała, że akt łaski. Zabiła ich szybko, a tak to ginęliby w męczarniach. Wielu wtedy zginęło i tylko nieliczni zostali uratowani na czas.... Carol dobrze zrobiła.
Te akty mordów nad ludźmi w pełni oddają ich stan psychiczny. Moim zdaniem Carol naprawdę wierzyła, że zapobiegnie w ten sposób epidemii w więzieniu.
A co do aktualnego odcinka, to był wstrząsający. Dziewczęta wydawały się być w miarę dobrej formie(biorąc pod uwagę okoliczności, to lekkie odchyły nie były niczym nadzwyczajnym), a tu raptem jedna zaciukała drugą. I znów na scenę wychodzi Carol, która bierze na siebie ciężar odpowiedzialności i zabija morderczynię. Trudno ocenić, czy wyrządziła jej w ten sposób przysługę czy nie, ale mała na pewno stanowiła dla nich duże zagrożenie choćby poprzez możliwość sprowadzenia jakiegoś zombiaka do domu. Mam wrażenie, że miała już dość i wyjawiając swój sekret Tyressowi liczyła na kulę w łeb.
Dobrze się to czyta, bo myślałam, że wszyscy będą grali twardzieli i mówili, że ich nie wzruszył odcinek i był do kitu. Mną też wstrząsnął, tym bardziej, że główną rolę odgrywały tu dzieci, niewinne stworzenia :(
Właściwie Lizzie objawiała psychopatyczne/anty-socjalne zachowanie, np. mordując króliczka parę odcinków temu, czy próbując udusić małą. Poza tym nie odczuwała jakiejś szczególnej empatii względem walkersów, jedynie uznawała ich za ''innych''.
Poza tym psychopatia to zaburzenie psychiczne, więc zdanie ''Młoda była chora psychicznie, a nie była psychopatką'' jest troszkę pozbawione sensu.
Ze swojej strony napiszę tylko, że zaburzenie zostało pokazane całkiem wiarygodnie. Szkoda tylko, że tak szybko z nią skończyli.
"'Młoda była chora psychicznie, a nie była psychopatką'' jest troszkę pozbawione sensu. "
Nie każda choroba psychiczna to psychopatia, tak jak nie każdy kwiat to róża. Tak że zdanie ma sens :)
Przykładowo ja teraz pokasłuję (w ukryciu przed Carol), czyli mogę powiedzieć, że mam choróbsko związane z drogami oddechowymi, ale nie mam gruźlicy :D
Chyba.
Oczywiście, że nie każda choroba psychiczna to psychopatia, ale zdanie to zostało skonstruowane tak jakby psychopatia nie było chorobą psychiczną. Lepiej by brzmiało ''młoda była chora psychicznie, ALE nie była psychopatką''.
Nigdy bym się nie spodziewała, że odcinek z takim natężeniem irytujących postaci może być tak dobry (jak na TWD).
Tyreese opanował swoje emo, Carol próbowała na początku cudować, ale została w ładny sposób zgaszona przez Mikę, psychoza Lizzie rozwijała się w ładny sposób - wszystko to złożyło się w całkiem zgrabną całość. Rozwój fabuły był linearny, bez przeskoków z dupy, zachowano związki przyczynowo - skutkowe, co jak na ten serial zasługuje na osobną pochwałę.
Kto by pomyślał, że nawet rozmowy z bachorexem staną na wyższym poziomie, niż rozmowy dorosłych z dwóch poprzednich odcinków.
Nie powiem, ale scena z Lizzie stojącej nad trupem siostry była chyba bardziej przejmująca, niż wszystkie sceny z przemocą w tym półsezonie. Tak samo jak nie pokazana dosłownie scena zabójstwa Lizzie. Kolejny dowód na to, że przemoc nie musi być nachalna, pokazana ze szczegółami, żeby wzbudzić emocje, a już na pewno nie robią wrażenia kolejne wbijania kozików w głowy zombi.
Oczywiście nie obyło się bez absurdów, jak przebywanie w okolicy pożaru, który jest magnesem na zombi i jak hit odcinka, czyli zostawianie bachorów samych. To jest choroba zakaźna, której nosicielem jest Tyreese i którą złapała Carol.
Znowu Murzyn zostawił jedno dziecko z niemowlęciem na rękach, żeby wyjść naprzeciw zombi (stęskniony czy jak?), znowu w dwójkę z Carol chadzają sobie to tu to tam, zostawiając smarkaterię samą, bo przecież w razie draki, dwie małe dziewczynki z niemowlakiem poradzą sobie z palcem w dupie.
Tak samo jak dla mnie dziwne było pobłażanie i generalnie olewanie Lizzie przez odpowiedzialnych za nią dorosłych. WSZYSTKO sugerowało, że jest z nią coś POWAŻNIE nie ten teges, to nie były w miarę niewinne znaki jak w więzieniu, to dziecko było jasno i wyraźnie niezrównoważone, a ciągłe mówienie o zabijaniu, o zombi i o przemianie było w najwyższym stopniu alarmujące. Dziwiło mnie tedy, że Carol zamiast poświęcić całą swoją uwagę prawdziwemu problemowi, który rozkwitł bujnym kwieciem u jej boku, skupia się na jedynej normalnej, zrównoważonej osóbce w tym cyrku. Próbując z niej zrobić... no właśnie drugą Lizzie (oczywiście ma dobre zamiary, jak zawsze).
Nie wiem, jak rozległe były rany Miki, ale szkoda, że ich nie pokazali, bo moja pierwsza myśl była: ratuj ją kobito, może nie jest jeszcze za późno! Ale pewnie już było, a to tylko moje myślenie życzeniowe, żeby mała żyła :C
Chciałabym ją zobaczyć razem z Carlem, jak by sobie dawali radę :)
Zastanawiało mnie, dlaczego Carol przyznała się Tyreesowi do zabójstwa Karen. Ten facet nie potrzebował w sumie tej informacji. Dorobiłam sobie teorię, że Carol tak źle się czuła z tym, że musiała zabić dziecko, że może liczyła, że Tyreese kiedy się dowie.. to ją zabije. Takie samobójstwo z ręki kogoś innego.
Ogólnie odcinek na plus, końcówka emocjonująca i wzruszająca. W porównaniu z poprzednimi to zaskakujący skok formy :)
Wow. Serio myślałam, że będzie fala hejtu na ten odcinek. Sama na początku zaczynałam się nudzić. A tu bach! I szok. Strasznie mnie Lizzie wkurzyła zabiciem Mici i tym tekstem "Nie uszkodziłam mózgu, wróci *yay*!" Ale potem się rozkleiłam jak ją Carol zabiła. Aż się samej sobie zdziwiłam.
Ja bym nie powiedziała, żeby Ty się opanował. Ciągle się rozczula i płacze co jakiś czas. Ja rozumiem, wrażliwy chłop, ale bez przesady. Fakt, podobało mi się jak Mica zgasiła Carol, która głosi tą swoją naukę o byciu twardym jak jakąś religię czy coś.
Nawet nie wiedziałam, że można takimi sposobami wywołać emocje. Teraz sobie przypomniałam słowa Kirkmana, że "ten odcinek zapadnie wszystkim w pamięć". Zastanawiałam się, o co Ci, chłopie, może chodzić i już mam odpowiedź.
Ja się domyśliłam, że Mica nie żyje- z tymi otwartymi nieprzytomnymi oczami. I wesoła Lizzie "nie uszkodziłam mózgu, jupi!" O mały włos nie zabiła Judith...
Hehe, Mica+Carl, ciekawa para :p Ale Mica chyba była trochę za młoda dla niego. Niestety, Lizzie była bliżej jego wieku :p
Też tak pomyślałam, że Carol chce popełnić samobójstwo za pomocą Tyreese'a, bo miała już dość wszystkiego. Do tego pewnie gryzło ja sumienie i widziała, że on się męczy.
Moje wrażenia są negatywne. Niedorzeczność i głupota postaci stają się bardzo iryujące czyt.zostawienie neimowlaka pod opieką psycholki i dziewczynki, ktora nie zabija,
Egzekucja dziecka w stylu NKWD strzalem w tyl glowy... no bez jaj.
Nie podoba mi się przeznaczanie całości odcinków na "przygody" danych postaci, z i tak dosyc nudnego sezonu zrobila sie rozwlekla telenowela. Ogólnie ze średniego serialu zrobiła się kicha, powinni skoczyc calosc w połowie sezonu po smierci gubernatora.
Dobrze,że jeszcze tylko 2 odc. i mozna konczyc przygode z tym show.
Bez przesady, dla mnie ta scena raczej wyglądała jak nawiązanie do "Myszy i ludzi", gdzie w ostatniej scenie główny bohater w bardzo podobny sposób zwracał się do swojego przyjaciela, który też był chory psychicznie, i którego też własnoręcznie zabił, właśnie strzałem w tył głowy. Tam chyba prosił go aby opowiadał mu o ich wymarzonym domu, tutaj Carol poprosiła ją, aby patrzyła na kwiatki.
Sorry :( Nie dam rady już edytować. Zawsze wszędzie piszę "spoiler", nie wiem czemu teraz zapomniałam.
"Of Mice and Men" to klasyka światowej literatury, nie tylko film. Nie da się prowadzić dyskusji całkowicie pomijając odniesienia do filmów, książek, poezji czy malarstwa zwłaszcza, gdy odniesienie jest uzasadnione.
Nie martw się, będzie jeszcze 5. sezon :P Ale zawsze możesz skończyć swoje męczarnie dobrowolnie ;)
Ja myślę, że subtelnie to zrobiła. W stylu NKWD to by było "Ręce z tyłu, odwróć się, PAF!" A ona powiedziałam, że ją kocha, płakała i chciała ją uspokoić i odwrócić jej uwagę. Więc umarła nie w strachu i szoku, tylko płacząc i patrząc na kwiatki, nieświadoma niczego. Szybka, dość spokojna śmierć.
Skoro nawet Bogę Emo się spodobał, to musiał być dobry. Mi również odcinek się podobał (cały czas jestem pod wpływem tła, jakie stanowi Still), mimo że może w mojej hierarchii postaci ta grupa nie wydawała się najciekawsza. Lizzie miała mnóstwo szczęścia w tym odcinku, najpierw balustradowy dziadek walker, potem walkerka bawiąca się w berka a na koniec grupa spalonych walkerów-czarnuszków. Tak jak przewidywałem, scena z uwięzioną leżącą Miką pokazana w poprzednim "trailerze" nie prowadziła do jej zgonu.
Jednak wykorzystano ten bratobójczy motyw z komiksu. W komiksie oczywiście ciało zabitego dziecka było bardziej pokiereszowane, tak że nie byłoby żadnych szans na odratowanie go, dlatego też pewnie w odcinku trzymano się tej wersji, bez ukazywania szczegółów (moim zdaniem byłoby to niepotrzebne w tej scenie). Uważam, że ta scena została odegrana bardzo dobrze - mina Lizzie świadczyła, że nie wie jak bardzo złą rzecz zrobiła, wyglądała jakby ją przyłapano na podbieraniu słodyczy z pudełka. Cała ta postać była wiarygodniejsza od komiksowego odpowiednika, gdzie właściwie pokazano tylko jedno zabójstwo kota i nagle brata, również z argumentem, że "Nic się nie stało bo mózg jest nieuszkodzony, przecież zaraz wstanie". Problem Lizzie narastał już od jakiegoś czasu i sądzę, że łatwiej jest uwierzyć w taką sytuację w jej przypadku.
O ile jednak widz go dostrzegał, o tyle dorośli w tym odcinku preferowali filozoficzne spacery po ogrodzie. Ogrodzenie ogrodzeniem, ale po pierwsze w domu było niemowlę, które nie wymaga zombie apokalipsy by zrobić sobie krzywdę, a po drugie jak widać dziewczynki mogły swobodnie wyjść poza płot bez zwracania czyjejś uwagi.
Szkoda mi Miki, Lizzie mniej. Problemem młodszej siostry było to, że jednak bardzo kochała Lizzie, wyszła za nią z bezpiecznego schronienia i usilnie próbowała ją wyratować z tego stanu. Szkoda, że wtedy nie pozwoliła walkerowi z torów ugryźć Lizzie, to może sama by przeżyła. Co do zabicia dziewczyny... Carol musiała to zrobić, bo prędzej czy później Lizzie mogła by naprawdę zechcieć zobaczyć tego małego Judithowego walkera lub co gorsza "Carolkera". Ciężko też nie zacząć myśleć z praktycznego punktu widzenia, że dwie kule u nogi mniej...
Wreszcie ostatecznie się wyjaśniła kwestia zabójstwa Karen i Davida. Nie spodziewałem się, że na koniec Carol się przyzna, ale byłem pewien że Tyreese by jej nie zabił. Widać było, że jego gniew zamienił się w żal i tęsknotę, poza tym łatwiej było mu grozić anonimowemu zabójcy niż kobiecie którą znał.
Na konie ciekawi mnie jedna kwestia - co by zrobiły inne postaci będąc w takiej sytuacji jak Carol i Tyreese. Czy Daryl zabiłby Lizzie? Albo Maggie, Rick? I jeszcze a propo spalonych walkerów, ciekawe czy ten wielki pożar to nie była bimbrowa chata oglądająca środkowe palce Daryla i Beth...
W następnym odcinku wystąpią przynajmniej trzy grupy - Daryl i nowi koledzy, Glenn i spółka, widać też było Ricka. Może być ciekawie...
PS. Śmieszny był ten dodatek po napisach "Żadne zwierze nie ucierpiało na planie" xD Mysz w brzuchu walkera: Yeah, right! :D
Myślę, że Lizzie zabiłby chyba tylko Rick, Carol, prawdopodobnie Carl i możliwe, że Michonne. Oczywiście nawet nie śmiem myśleć jakie zwidy by potem miał Ryśko :D
Też najpierw myślałam o tym, że to spalona bimbrownia Darylów, ale w sumie powinna się dopalić do rana, a tu się fajczyło na całego w dzień. Do tego te spalone ciała zombi, hm.. jakby były w środku domu. Spalone - ale bez spalonej efektywnej fryzury jednej zombi modelki :)
Też uważam, że niepotrzebne było pokazanie zmasakrowanego ciała Miki - jej dziecinna twarz z plamkami krwi była wystarczająco wstrząsająca (tak samo jak pojedyncza kropla na gładkiej buzi Lizzie). Przemawia przez mnie jednak prawdziwy żal za ledwo odkrytym i od razu zabitym diamencikiem, jakim jest Mica i chęcią, żeby ją uratować.. Nieraz przecież jest tak, że jest sporo krwi, ale rana nie zagraża życiu i temu tu się przez chwilę łudziłam, że może jednak ją pokażą i Carol wreszcie kogoś prawdziwie uratuje, tak jak się powinno ratować :(
Pewnie ta modelka to była Daenerys, jej się włosy nie palą :D
Mimo wszystko czasem mnie razi jak każdą grupkę walkerów rozwalają za pomocą cennej amunicji. Szło ich tam najwyżej 6 i był jeszcze płot.
nie no spoko. jakbym była na ich miejscu to pewnie bym sie wcale nie bała ze mnie zeżrą albo dziabną i stane sie taka sama tylko na luzie rozwaliłabym wszystkich gołymi rękoma.XD
Wyjątkowo się czepiam, ale chodzi o to że można było młotkiem lub nożami. Mieli dodatkową barierę do pomocy, a do tego chcieli zostać w tym domu więc lepiej byłoby tam nie zwabić hordy xD Ale to tu normalne, że jak tylko ktoś wystrzeli to reszta wpada w tryb berserka i ładują ile wlezie :D
nie chodzi o to ze sie czepiasz bo to nie pierwszy taki odcinek, gdzie nie musieli by używać broni ale strach oblecialby nie jednego w takiej sytuacji a człowiek nie mysli wtedy racjonalnie
Ale te zombiaki dopiero wyszły z ogniska, jeszcze się nawet dymili a oni przewaznie sobie pomagają rekami
racja, głupio zrobili ale z drugiej strony trzeba spojrzeć na psychikę Carol. ona (moim zdaniem) tylko wygląda na taką która- jak sama mówi- sie zmieniła. w obliczu utraty dziewczynek tak jak kiedys córki chyba wyłaczyło jej sie logiczne myslenie.
Ricku na pewno by nie dał rady. Potem by ją widział chodzącą za rękę z Lori. Jego syn na pewno. I może Michonne, chyba, że by się jej dziecko jej przypomniało.
Żal mi tej Mici, bo ją naprawdę polubiłam. Tym bardziej, że teraz sobie uświadomiłam, jak bolesną musiała mieć śmierć... :(
Przy kandydaturze Ricka sugerowałam się tym, że kiedyś jako jedyny miał odwagę zabić zombie Sophie. Ryśko taki już jest, to dupa wołowa ale czasem przychodzi taki moment, kiedy tylko on staje na wysokości zadania. Schizy po takim zabójstwie to osobna sprawa.
Tyłka nie urwało ale było zaskakująco dobrze.
Zwłaszcza jak na tą zacną grupkę :)
Miki bardzo szkoda, Lizzie.... fajna była i myślę że postać została całkowicie wykorzystana. Dlatego dobrze, że ubili i tylko miłe wspomnienie zostawili.
Pączek jak mnie irytował, tak się to nie zmieniło
Siwa jakoś się ogarnia. Nadal nie lubię ani tej postaci ani aktorki, ale byłam w stanie wytrwać z nią na monitorze :)
Co do dymu, to oczywiście że chata Darylów. A że wyjątkowo długo się paliła to.... mieliśmy już rozbite helikoptery na dachach supermarketów - nie szukajmy tu tego typu logiki :P
A że walkery osmolone przylazły.... no chciały popatrzeć na ognisko i się nadpaliły. Toć wiadomym było, że się zlezą na taką imprezę (jedyne co dziwi, to dlaczego wylazły z niej szukając szczęścia gdzie indziej. Ale znowu.... nie czepiajmy się szczegółów :P).
Co do tego co inni by zrobili. Ja myślę że taki Rick i Mish zrobili by to samo. Daryl by po prostu ją zostawił. Ale to takie moje dumania :)
Że Miki nie ratowali. Myślę że ona miała większe obrażenia niż było pokazane wprost. Po to ręce Lizzi pokazywali. No i cóż... dziewcze już sine było. Zerowe szanse na odratowanie. Szczególnie w takich warunkach.
wow się rozpisałam. Ale to już chyba też sugeruje, że w tym odcinku działo sie zdecydowanie więcej niż w poprzednich. Tamtych sie nawet komentować nie chciało :)
Jednak nadal szału wielkiego nie ma. Uwielbiam wracać do starych odcinków. Te nowe, tylko obejrzę i z dysku wywalam.
Szukały ocalałego bimbru wśród płomieni, pewnie dlatego tak się osmaliły :) Potem zadały filozoficzne pytanie "Why is moonshine gone?" i ruszyły po mięso na to ognisko. W sumie te spalone wyglądały nawet straszniej niż zwykłe.
Wyglądały na "opancerzone" (jak te pierwsze z więzienia). A z ognia wyszły za jeleniem, który przyciągnął je do grupy Tyreesa.
Jako Prezydent Pieseu ogłaszam wszem i wobec, że w mojej ocenie odcinek był bardzo WOW! i w pełni zasługuje na moje uszanowanko!
"Uważam, że ta scena została odegrana bardzo dobrze - mina Lizzie świadczyła, że nie wie jak bardzo złą rzecz zrobiła, wyglądała jakby ją przyłapano na podbieraniu słodyczy z pudełka. Cała ta postać była wiarygodniejsza od komiksowego"
Nie zgadzam się kompletnie. Lizzie była starsza od komiksowych bliźniaków i cała ta jej psychoza nie miała IMO żadnego sensu. Tłumaczono jej, że zombie są niebezpieczne, uczono ją się bronić, miała młodszą i zdrowo myślącą siostrę, stąd nie jestem sobie w stanie zobrazować procesu myślowego, który popchnął ją w stronę szaleństwa.
W komiksie odpowiednikiem Lizzie był mały chłopiec, którego od początku starano się trzymać pod szklaną kopułą z dala od wszechobecnej makabreski, która rozgrywała się naokoło. Żaden z dorosłych nie wytłumaczył mu, co się dzieje - czemu ludzie tłuką chodzące zwłoki, czemu mordują siebie nawzajem. W efekcie chłopiec ułożył sobie własną, skrzywioną wizję rzeczywistości i naśladując dorosłych zamordował swojego brata.
Właśnie tak jak napisałeś trudno sobie wyobrazić tok myślowy prowadzący do szaleństwa, bo chyba na tym właśnie polegają problemy psychiczne. Zarówno u Lizzie jak i u Bena (wybacz jeśli pomyliłem imiona braci) chyba tym przełomem była śmierć ojca.
Tyle tylko że w moim odczuciu u Lizzie było widać zachodzące zmiany i niepokojące objawy, a te dzieci z komiksu stanowiły przez długi czas tło i były wymieniane tylko gdy ktoś kogoś prosił o zajęcie się nimi. A tu nagle jedno niewinne i pozbawione jakiegoś głębszego charakteru zabija drugie. Byłem zaskoczony.
Nie twierdzę, że Lizzie miała mniejsze czy większe szanse żeby oszaleć, tylko porównuję jak odbieram przedstawienie procesu (a nie jego przyczyn czy istoty) w serialu i komiksie.
Nic nie dzieje się ot tak sobie, bez przyczyny tudzież zespołu przyczyn. Nie rozumiem, czemu dwunasto/czternastoletnia dziewczynka miałaby stwierdzić, że zreanimowane, chodzące zwłoki, które niedawno zabiły jej ojca są „dobre” i chcą się z nią zaprzyjaźnić. To zwyczajnie głupie.
Ben miał 4 lata, kiedy zginął mu ojciec; kolejny rok spędził pośród horrorów, które dorosłych zaczęły wpędzać w szaleństwo.
"Tyle tylko że w moim odczuciu u Lizzie było widać zachodzące zmiany i niepokojące objawy, a te dzieci z komiksu stanowiły przez długi czas tło i były wymieniane tylko gdy ktoś kogoś prosił o zajęcie się nimi"
Właśnie fakt, że dzieci były niejako w tle i nikt nie zwrócił uwagi na to, jaki wpływ ma na nie wszechobecna śmierć przesądził o doniosłości tego morderstwa w komiksie. Niepokojące objawy były, w postaci zabijania zwierząt, ale dorośli o nich nie wiedzieli.
Dla mnie to wyglądało tak:
Szok po śmierci matki - nic, nic, nic - szok po śmierci ojca - długo dłuuugo nic, upadek więzienia, nadal nic, podróż z Abrahamem i nagle "Hmm chyba zabiję kota, a potem brata" - dzieci nie wykazywały żadnych skłonności do okrucieństwa przedtem i prawie cały czas były pod czyjąś opieką. Dlatego wydaje mi się, że nagłe mordercze zapędy u jednego z nich były dziwne. Dodam też że tak jak większość kwestii bardziej mi się podoba w komiksie (najpierw oglądałem do odcinka 4x08, potem przeczytałem cały komiks), tak akurat wiek dzieci i ta sytuacja bardziej mi się podoba w serialu.
Po drugie nic nie wiemy o bohaterach z ich przeszłości, czy Lizzie wcześniej wyrywała muszkom skrzydełka i miała takie skłonności czy aż tak ją zmieniła zombie apokalipsa. Jednak psychologiem "wirtualbych postaci" nie jestem więc nie mam podstaw by wyrokować w jakim wieku bardziej prawdopodobnie można oszaleć a w jakim nie. Jak dla mnie równie dobrze i Rick mógłby mordować króliczki po tym wszystkim co przeszedł. Poza tym zgadzam się z ciekawą teorią Emo przedstawioną poniżej :)
Na moment się wtrącę :)
Moim zdaniem, Lizzie psychika nie zaczęła zmieniać się nagle, pod wpływem śmierci ojca. Podejrzewam, że od początku (urodzenia) miała problemy psychiczne, o których Mica wiedziała. Młodsza siostra miała świadomość, w jaki spokój uspokoić siostrę, która dostała swego rodzaju "ataku" po zabiciu walkera z domu (zauważcie, że Mica nie przeprosiła za zabicie nowego kumpla, a za podniesienie głosu). Możliwe, że miała zespół Aspergera, choć to tylko moje domysły (była już w tak dużym wieku, że niektóre z cech mogły być słabo zauważalne, o chorobie mogli wiedzieć tylko najbliżsi - ojciec i Mica). Ot, takie moje spostrzeżenia niekoniecznie słuszne :)
Pomijając fakt, że Mica była przerysowana (naprawdę trudno jest mi uwierzyć w aż tak silny kręgosłup moralny u małego dziecka, że nie wspomnę o postawie godnej świętych mędrców i uczestnictwa w rozmowach jakby była po oxfordzkim kółku dyskusyjnym), to kupuję fakt, że obie mogły się rozwinąć w tak drastycznie różnych kierunkach. Wystarczy popatrzeć po rodzeństwach, gdzie nie raz widać różny poziom wrażliwości, inteligencji oraz skłonności wśród dzieci. W tym przypadku w Lizzie mogła być właśnie skłonność do schiz, wydobyta w kluczowym traumatycznym momencie wymuszenia na niej zabójstwa ojca.
Bo nie wiem, czy pamiętasz tę scenę - ojciec umiera, Carol odstawia cały ten cyrk z zabijaniem, zanim się przemieni. Dla dziecka jest to po prostu trudne do ogarnięcia. Kto wie, czy myśląc o tym, o ojcu leżącym spokojnie na tej pryczy, próbując przetworzyć to wszystko i nie dając rady, nie znalazła wyjścia, swego rodzaju "pocieszenia" w fakcie, że zamienieni są dalej ludźmi? Wydaje się nam to pokrętne, ale no cóż - Lizzie jest chora psychicznie, do tego nie leczona, a wręcz przeciwnie - jej obłąkanie jest podsycane przez wszechobecną przemoc, w czym nie mały udział ma Carol. Myślę, że sama to dostrzegła i dlatego to ona zabija Lizzie.
Poza tym Lizzie i Mica też wyglądają na dziewczynki chronione przed apokalipsą - są przecież z idyllicznego Woodbury, w którym zombi nie było i przede wszystkim - nie było ich widać. Przyjazd do więzienia z walkersami pod oknem musiał być dla nich szokiem, do tego nauka z nożami, opowiastki cioci Karolci o zabijaniu, straszna scena ataku, śmierć ojca - nie wszystkie dzieci są Carlem, który się "napaczył". Z drugiej strony nie wiemy co się z nimi działo, zanim dostały się pod opiekę Gubernatora - Lizzie mogła wtedy zobaczyć, przeżyć coś, co już wtedy ją spaczyła, a co było uśpione w czyściutkim Woodbury :)
Ja sobie te siostry tłumaczę tak: Mica jest silna psychicznie, jest w stanie się kontrolować. Lizzie jest słaba, jej psychika jest słaba i formą obrony przed światem jest ucieczka w szaleństwo. Ona widzi rzeczywistość w specyficzny sposób, jej tok myślenia - dla niej realny, dla nas jest szalony. Ale tak samo Szejn uważał, że to Rick jest odpowiedzialny za nieszczęścia, które go spotykają i na koniec oszalał chcąc go zabić, no i tak samo Filipek widział my little girl w ciele zombi. A pamiętasz co wyprawiał Rick po śmierci Lori? Telefony z zaświatów, te sprawy?
Dorośli mężczyźni nie byli w stanie opanować stresu i wariowali, nie odmawiajmy tego w takim razie dzieciom :)
Dlatego nie rozumiałam Carol. Ona nadaje się normalnie do Surowych rodziców, nie powinna stosować takich terapii szokowych. Popsuła mózg Lizzie zanim go jeszcze przestrzeliła. Lizzie widocznie nie była aż tak twarda i odbiło jej. Carol zapomniała, że to tylko dzieci. Powinna je chronić i stopniowo wdrażać jakieś zasady, a nie- Oo wasz ojciec nie żyje, zajrzymy mu do mózgu. Oto dzieci ludzki mózg. A teraz poczytam wam troszkę książek, a potem pobawimy się w Rambo. Dzieci wychowane w normalnych warunkach nie są do końca normalne, a co dopiero dwie sieroty żyjące po apokalipsie.
Dokładnie.
Jestem całkowicie za uczeniem dzieci życia w nowej rzeczywistości, za nauką obrony, opanowania strachu, szukania kryjówek w razie ucieczki, bezwzględnego posłuszeństwa itd. A także za rzetelnym, spokojnym uczeniem teorii: czym są zombi, że zombi mogą wyglądać jak tatuś lub mamusia i co wtedy robić.
Niczym to się nie różni od współczesnego uczenia dzieci np. w Japonii, jak się zachować w razie katastrof naturalnych, lub jak w rozsądnych państwach uczy się dzieci jak się zachować w razie ewakuacji ze szkoły, gdzie są punkty zbiórki itp. To są podstawowe rzeczy, które się uczy dzieci w razie niebezpieczeństwa, w czasie apokalipsy powinno się robić tak samo tylko z upgradem :D
No to dzieci albo są uczone książeczek jak Carl i potem jego ciekawość zombi doprowadza go prawie do śmierci, albo uciekają jak Sophie i Mica nie panując nad strachem, albo są uczone po kryjomu walki na noże i obrzucane wyzwiskami od "słabeuszy", jak nie nadążają. Co skutkuje takim efektem, że nie wiadomo co się stało z resztą więziennych dzieci, jedno kompletnie wariuje bo nie ogarnia natłoku różnych, czasem sprzecznych informacji wysyłanych przez dorosłych i ogólnie przez rzeczywistość, a inne broni się przed przemocą nadmiernym pacyfizmem.
Według Wikii pozostała para dzieci została zdevouredowana przy torach, z tą grupą do której wybiegł Tyreese. Pamiętam że leżał tam dziecięcy bucik.
No, ja o tym bucie zapomniałem (myślałem że to Miki albo Lizzie bo chyba Beth go widziała) a wczoraj czytałem z nudów Wikię i natrafiłem na to.
ja tak tylko o napczonym Carlu.
Carl miał mamę od początku i jakiegoś zawsze ojca. Mama, czy się lubiło czy nie, była zawsze mamą. Taką typową kurą domową co to się wiecznie darła CARL! i z oczu spuszczać nie chciała. Więc on się napaczył ale zawsze mógł czuć się chroniony.
Oki, mamusię w końcu zkillował ale on już zaznajomiony jakoś ze śmiercią był +zaraz cała grupa była pocieszająca (nooo moze poza tatuśkiem). I jemu nikt nigdy nie mówił: Carl, mordowanie jest super, musisz sam sobie radzić, musisz być twardy itp itd. Chłopak jest już naprawdę duży a tatuniu cały czas go chce chronić. Dlatego u niego ten rozwój taki bardziej stonowany jest, on się po prostu adaptuje do nowych warunków.
A tu dziewuszki zaraz zostały rzucone na głęboką wodę. Nie dość że straciły całe oparcie, to dostały za przewodnika Carolcie. Toć każdemu by na dekiel siadło.
Zacznę od tego, że dzieci mają niezwykłe zdolności adaptacyjne - jeżeli adaptują się systematycznie.
Carl w swoim krótkim życiu przeżył: śmierć ojca, śmierć matki (którą sam zabił), śmierć siostry, wyrzuty sumienia z powodu Dale'a, śmierć Szejna z zabiciem go jako zombi, kilkukrotną stratę domu w dramatycznych okolicznościach, widział śmierć i przemoc w najgorszych scenach. Do tego musi się użerać z ojcem. :D
Ale wszystko to było w miarę rozłożone w czasie z przerwami na odpoczynek.
Można powiedzieć, że sobie poradził z tym... na swój sposób. Dostosował się w sposób, który budzi niepokój u Ryśka, ale który prawdę mówiąc pozwoli mu przetrwać. Carl jest już dzieckiem apokalipsy.
Z jednym się nie zgadzam, a mianowicie, ze Carl był chroniony i miał wsparcie - na farmie matka i ojciec byli zajęci sobą (co kończyło się słynnym szukaniem bachora), w więzieniu po śmierci Lori tatko popadł w szał i zostawił syna z niewyobrażalną traumą. Samego. Owszem, Carl miał bliskich, był otoczony w miarę dobrymi ludźmi, nie był z ich strony zagrożony. Ale rodzice w sumie zajmowali się często wszystkim innym, tylko nie nim. A mały siedział cicho z drewnianą twarzyczką i obserwował. I wyciągał wnioski. I dawał sobie dał radę po swojemu.
I potem było wielkie zdziwienie, kiedy synek powiedział straszne rzeczy i zabił żywego człowieka. Ojejej.
Jedyne co mogę powiedzieć na plus, to że jak do Rycha dotarło na jakiej drodze jest Karolek, to się nim zajął i ODSTAWIŁ go od przemocy, zatruwającej jego duszę jak trucizna. Nie wiem, czy to było głupie, czy nie, ale może faktycznie dziecko tego potrzebowało? Tego oddechu od zabijania? Spokoju?
Dziewczynki - o ile nie znamy ich historii - prawdopodobnie miały spokojny żywot w Woodbury. Teraz zostały jak piszesz rzucone na głęboką wodę, z zombi i przemocą atakującą ich umysły. W tym najgorsza scena, na którą nie były mentalnie przygotowane, czyli kill your daddy.
Do tego Carol zastosowała odmienną metodę od Ricka, czyli bombardowała ich płowe główki zabijaniem, nożami i wyzwiskami od słabości. W krótkim okresie dziewczynki straciły dwa schronienia, rodzinę, przeżyły ataki zombi i morderców, epidemię i nauki apokaliptyczne od Siwej. Nie było czasu, żeby to przetrawić. Mice udało się zachować siłę i niewinność (głównie poprzez ignorowanie nauk Carol), Lizzie poszła w kierunku Carla, tylko w trybie przyspieszonym, na skróty i ze zwielokrotnioną siłą. I niestety nie znalazł się nikt, kto by ja zatrzymał.
Tak ja to widzę :)