Najgorsze do recenzowania są filmy na podstawie książek, które mówiąc trochę przewrotnie - nie mieszczą się w kadrze. Są dzieła, których ruszać się nie powinno, a jeśli już ktoś zabierze się za nie, powinien zrobić to odpowiedzialnie, z solidnym warsztatem i wyczuciem smaku.
Kilkunastostronnicowe opowieści S.Kinga można zaadaptować udanie, o czym świadczy chociażby film "1408" czy "Nocne zło". Jednak gdy w grę wchodzi powieść, która ma ponad tysiąc stron, dzieło, które przez wielu uważane jest za najlepszą książkę pisarza, to nawet mini serial nie jest w stanie ukazać tego, co zrodziło się w głowach dziesiątek tysięcy fanów wielbiących literacji pierwowzór. Ale nie w mojej. Jestem w tej komfortowej sytuacji, że najpierw widziałem film, a dopiero później zmierzyłem się z książką.
Ile miałem lat? Dziesięć? Dwanaście? Nie pamiętam dokładnie. Pamiętam jednak, jak ojciec mówił do mamy: "Dzisiaj w TV jest amerykański film jakiegoś znanego pisarza. Późno leci...i to w dwóch częściach. Nagram na Video". Gdy jakiś miesiąc później ojciec w wolnej chwili włączył film, po 20 - 30 minutach nacisnął STOP, mówiąc: "to jakiś gówniany horror. Muszę go skasować!". Dostrzegłem w tym szansę dla siebie, bo słowa "amerykański film" działały na mnie wtedy jak magnez. Mówiąc krótko - ukradłem kasetę z magnetowidu i schowałem ją w pudełku na puzzle, z których nota bene nigdy nie ułożyłem obrazu Mountain Lake. Minął miesiąc zanim ojciec zapomniał o kasecie i przestał drążyć temat.
Wróciwszy pewnego jesiennego dnia ze szkoły, wiedziałem, że będę w domu sam jeszcze przez przynajmniej dwie godziny. Włączyłem kasetę i z ogromnym podnieceniem zacząłem oglądać "TO". Czułem, że z powodu nagłego powrotu rodziców, mój seans w każdej chwili może się skończyć. Jednak nie dbałem o to. Po kilku chwilach spędzonych z dziełem Wallace'a, byłem zaczarowany klimatem filmu, postacią Pennywise'a, miastem Derry i oczywiście młodą Emily Perkins, która świetnie pasowała do roli Bev Marsh.
20 minut filmu wystarczyło bym do końca życia zapamiętał twarz klowna (wiem już także, dlaczego po obejrzeniu "To" nie lubiłem żadnej postaci granej przez Tima Curry'ego). Pół godziny oglądania "IT" wystarczyło bym sam wyłączył magnetowid. Jako ktoś, kto bał się w tamtym czasie iść do łazienki, by nie spotkać trupa czającego się w korytarzu - i tak długo wytrzymałem. Pennywise był ucieleśnieniem wszystkiego co przyprawiało mnie o dreszcz. Był Królem wszystkich strachów. Bałem się go do tego stopnia, że wyrzuciłem otrzymanego dawno od dziadka klowna - maskotkę, obok którego spałem wiele nocy.
Pół godziny filmu okazało się za małą dawką strachu. Nie poddałem się tak łatwo. Od tej pory co tydzień oglądałem ten film od samego początku i zawsze w strasznych dla mnie momentach ratował mnie pilot. W nieskończoność cofałem i oglądałem ujęcia, których, z racji ich poznawania, przestawałem się bać po jakimś czasie. Oglądałem "To" kawałek po kawałku dobre kilka miesięcy, by przekonać się, że...nie został nagrany do końca. Ostatnią scenę w której dorośli bohaterowie siedzą w chińskiej knajpie, oglądałem kilkadziesiąt razy, przeżywając każde ujęcie i ubolewając na tym czego nie dane mi było zobaczyć. Zasypiając, wielokrotnie sam snułem zakończenie tej opowieści. Film obejrzałem dopiero miesiąc temu, dzięki uprzejmości jednego z forumowiczów.
Mimo wielu błędów technicznych, wpadek podczas kręcenia czy zwykłych niedociągnięć w tzw. efektach, film ogląda się dobrze. Ba, nawet świetnie! Pod warunkiem, że lekturę "To" odłożycie na później. Bardzo dobrze dobrani młodzi aktorzy, straszliwy Pennywise (ten głos...brrr), klimat Derry, obraz mrocznych kanałów, a także postać Henry'ego Bowers'a, to ogromne plusy tego filmu. Po obejrzeniu prawie setki horrorów, "To" wydaje się być dziś tylko opowieścią z dreszczykiem, ale mając do "tego" stosunek emocjonalny wykrystalizowany w dzieciństwie, możecie jeszcze nie raz podskoczyć na fotelu.
Tutaj moja recenzja zbliża się ku końcowi. A dlaczego? Po pierwsze, chciałem przedstawić mój osobisty stosunek do tego filmu i uzasadnienie, dlaczego oceniam go tak wysoko, a opisy fabuły (wielokrotnie poprzekręcanej przez filmowców) nie miałyby sensu. Klown to do dziś dla mnie uosobienie dziecięcych strachów, a niedokończona opowieść wpłynęła mocno na snute przez moją głowę opowieści i wyobrażenia. Po drugie, ograniczę się jedynie do rady. Najpierw film - później książka. Jest to chyba jedyny przypadek,w którym zachęcam do takiej kolejności. To tyle. Mam nadzieję, że ktoś odpowiedzialny, zdolny i przede wszystkim nie zajmujący się produkcją filmów klasy B/C, zabierze się za "TO". Przyznam, że wspaniale by było zobaczyć kilkunastoodcinkowy serial, w którym zawarte byłyby wszystkie (no może z małymi wyjątkami;) wątki z książki. I na Boga...więcej żadnych cholernych pseudo-pająków!
9,5/10
po lekturze
7/10
Ja krótko, bo i pora późna. Czytając ciebie miałem wrażenie, że jesteś przesiąknięty Kingiem do tego stopnia, że nawet styl pisarski w pewien sposób masz podobny. Co do wypowiedzi - zgadzam się w zupełności.. :)
W odpowiedzi muszę zgodzić się z Tobą tak jak Ty zgodziłeś się ze mną. Jestem nim przesiąknięty jak cholera...;]
A tak poza tym, to naprawdę miło się poczułem po Twojej wypowiedzi;)
pzdr
no faktycznie dobra recenzja oby takich wiecej na filmweb ale zakonczenia mozna bylo nie podawac... jestem na 750 stronie ksiazki i troche sie wystraszylem ze przeczytalem zakonczenie hehe codo filmu to mam na plycie od roku ale nie ogladam bo najpierw chce przeczytac ksiazke;p zobaczymy co z tego bedzie na koncu