Nazwałbym ten serial perłą postmodernizmu. Urzeka on swoją podstępnością fabuły godną mistrzów kina: w założeniach mamy tu serial dla niewykształconych kobiet w sam raz do oglądania przy obieraniu ziemniaków - lecz produkcja ma drugie albo i trzecie dno, które dostrzeże tylko wprawne oko. Ja widzę tu co innego. Problemy serialowych postaci są dogłębną krytyką naszej cywilizacji: problemów społecznych, standardowego modelu rodziny, pogoni za pieniądzem. Jednakże reżyser zastosował zabieg w celu oszukania widza: każdy odcinek kończy się pozornym happy endem. Tylko garstka dostrzega w nim coś w stylu dramatu antycznego - jak wielkie nie byłyby nasze perturbacje i próba ucieczki od nich i tak wszystko skończy się znienawidzonym happy endem, ponownym wtłoczeniem w ramy społeczeństwa, finał jest znany z góry i nie ma od niego ucieczki. Bohaterowie produkcji buntują się i pragną wolności szerokiej jak odbyt Eltona Johna, jednakże na końcu zawsze i tak okaże się, że ich pragnienia są bezsensowne i należy skapitulować, co obrazuje scena wesołego wpieprzania obiadu wraz z całą rodziną na końcu odcinka. Głowa aż kipi od interpretacji.
Jednym słowem arcymistrzostwo przywodzące na myśl starą dobrą awangardę i surrealizm godny Bunuela czy Jodorowskiego.
Czasem śmieszą, ale musiałoby być więcej tych wysublimowanych słów jak "perturbacje" czy "wtłoczenie w ramy społeczeństwa".
xD
Mnie to diabelnie bawi, ale może dlatego, że sam piszę recenzje na blogu i studiuję produkcję filmową :P
I w ogóle kocham Bunuela i Jodorowskiego, choć przy obrazach tego drugiego pana cały mój apetyt nagle zanika (dieta idealna).