jak denny jest ten serial. Niestety mój mózg lubi kończyć, co zaczęłam, więc obejrzałam do końca. O ile po dwóch pierwszych sezonach dałam mu zdaje się 7 i nawet się cieszyłam, jak zobaczyłam, że sią kolejne sezony (bo coś mi się majaczyło, że chyba mi się podobał jakoś ze 3 lata temu), to po czwartym ocena spadła do -10. Jedyne pozytywy tego gniota to mały Cal (starszy Cal to już dramat) i Mikami - chciałabym mieć taką kumpelę.
Szkoda, że nie skończyło się po dwóch sezonach sceną jak Ben budzi się z koszmaru na lotnisku, albo przynajmniej kosmitami, nawet rodem ze "Znaków" bawiącymi się ludzikami w multiwersie. Musieli przywalić patetycznością, bogiem, ratowaniem świata i całą lipną dramaturgią.
P.S. Najbardziej denerwujący jak dla mnie był Ben "wiecznie zmarszczone czoło, usta w podkówkę = rozpacz" - ten gość nie jest aktorem, nawet marnym, nie powinien już nigdy w niczym zgrać, nawet w jasełkach dla rodziny.
Dla mnie największym dramatem 4 sezonu jest gra dorosłego Cala. Ten koleś robi bez przerwy tak okropne miny, że nie da się go oglądać. Koszmar! A co do wątku religijnego, to niestety Amerykanie lubią go w filmach SF, Martixa też przecież od drogiej części zepsuli (3 to też był dramat). Ja w 1 sezonie właśnie stawiałam na kosmitów, szkoda że nie poszli tą drogą.