Twin Peaks
powrót do forum 3 sezonu

Pycha i tyle!

ocenił(a) serial na 9

Wiadomo, Lynch to Lynch, a więc oglądając coś Davida Lyncha, trzeba wiedzieć, że to jest jego impreza i jego warunki. Albo wsiadasz do tego szalonego autobusu i jedziesz, albo się męczysz.
25 lat później historia trwa dalej, w zasadzie nie wiadomo nadal kto zabił Laurę Palmer, ale już wiemy, że to nie w tym rzecz i kompletnie nie ma potrzeby tego wyjaśniać do końca. Dowiadujemy się trochę więcej o Świecie czy Światach Równoległych, w ogóle przez tę część intencje Lyncha są co nieco rozjaśnione (haha, słowa "rozjaśniony" i "Lynch" w jednym zdaniu to oksymoron). Albo moja wiedza jest większa na temat kwestii alternatywnej rzeczywistości / "podróży" w czasie / istnienia więcej niż 3 wymiarów + czas, albo reżyser chciał po prostu powiedzieć o tym więcej. Tak czy siak, mniej w tym serialu jest nostalgii i tej poezji z kroplą cierpienia niż w ćwierć wieku wcześniejszym Miasteczku Twin Peaks.

Wszyscy są 25 lat dojrzalsi, a historia rozlewa się na wiele lat. W serialu są lepsze i mniej dobre momenty, i mówiąc o tych mniej dobrych wcale nie chodzi tu o dłuuugie sceny, bardzo długie spojrzenia między ludźmi bez jednego słowa i zmrużenia okiem, czy dość surowe efekty specjalne, ale po prostu środek serii jest odrobinę mniej obfitujący w dopaminę. I - jak znam życie - o to mogło chodzić twórcy, to nie jest zwykły serial, który ma kopać po brzuchu co chwilę. I też pytania, śledztwo, czy wątpliwości widzów są płótnem do malowania wrażeń, obrazów, uczuć i dźwięków.

Dźwięków też, bo dźwiękowo jest to produkcja bardzo dopieszczona, co nie znaczy, że przyjemna. Lynch jako autor wszystkich dźwięków w serii nie zasypia ani na chwilę. Pełno jest jakichś cichych sprzężeń, kakofonii, burzących spokój stukotów, sprzężeń, pisków czy szumów, nie mówiąc o bardzo dużym nacisku na to, co słyszy niedosłyszący Gordon ze swoim aparatem przypiętym do piersi. Kolejną pochodną dźwięku jest muzyka obecna w każdej części. Mimo że autorem muzyki jest nadal niezapomniany Angelo Badalamenti, tym razem David postawił na dodatkowe utwory wykonawców zewnętrznych w swoim typie i jest to świetny wybór. Poznajemy całą masę muzyków bardziej i mniej znanych, którzy ukwiecają serial swoją wersją wrażliwości.

Aktorstwo to zupełnie osobny rozdział do omówienia, tu nie ma miernoty i każda postać to jest ktoś do zapamiętania wizualnie: albo z portfolio dziwacznej fizis czy postury, albo po prostu urodziwy. Grają całymi sobą i to jest ogromna siła. MacLachlan jest niemożliwie sugestywny, agentka Tammy (Chrysta Bell, wieloletnia muza Lyncha) jest esencją kobiecości, Naomi Watts rezolutną żoną z amerykańskich przedmieść a Laura Dern zimną laską z zagadkową historią, no i sam Lynch też jest ponadprzeciętnym aktorem, może dlatego, że w sumie to gra w dużej części... siebie.

Jak dla mnie uczta, dużo nowych smaków, miks gatunków i konwencji, niepowszednich zestawień, ale wszystko ładnie podane, z prawdziwą miłością do kina i szacunkiem do widza. Nie ma być łatwo, ale masz wyjść inny, bogatszy, zaskoczony, poruszony. I taki jestem po seansie, thanks David.