Zakładam, że książka Cobena mogła być niezła, tym niemniej po drodze ktoś się nieźle pogubił. Przede wszystkim razi przedkładanie intrygi wprost na polskie realia. I tak, mamy przesłuchania, których nikt nie protokołuje, umawianie się na spotkania bez podawania ich daty i miejsca, wykonywanie czynności bez podstawy prawnej (serio myślicie, że ktoś w tym kraju przeprowadzi badanie DNA za 2000 zł bez postanowienia prokuratora, nie wspominając o tym kto niby pobrał materiał od trupa?!). Widzimy prokuratora, który nie wie o czym świadczy złamanie kości gnykowej (naprawdę???), nie ma pojęcia jak poradzić sobie z zastraszaniem przez ojca podejrzewanego (pierwszy raz w prokuraturze?), który nie ma żadnych (!) znajomości w policji i szczerze to chyba jest prokuratorem mniej więcej od czasu jak dostał scenariusz i zdążył się nauczyć tylko pokazywać legitymację. Naprawdę, czy to byłby aż taki problem wydać te kilka tysięcy zł na konsultanta, który się zna na realiach polskiej procedury karnej od strony faktycznej? Sceny, w których adwokaci ochrzaniają prokuratora są śmiechu warte (no tam się wchodzi raczej jak do dziekanatu albo do proboszcza). Policjanci łażą z bronią trzymają palec na spuście. Na końcu niezły twist plot jak buz chodzi o samą intrygę, ale czemu główny bohater bierze na klatę sprawę szwagierki, kiedy jest jedynym opiekunem i żywicielem swojej córki? Absurd goni absurd. Plus za dobrą muzykę i ładne sceny w lesie :)