Po obejrzeniu pierwszego sezonu - który wywołał przeróżne emocje - chciałabym na forum poruszyć kwestię netflixowej interpretacji Nilfgaardu.
W obliczu innych królestw i władców przedstawionych w serialu, cesarstwo wypada bardzo... specyficznie.
Odniosłam wrażenie, że na potrzeby demonizacji Nilfgaardu (być może dla części widowni niezaznajomionych z sagą czy grą, by jasno wskazać, kto jest "tym złym") twórcy wykreowali coś na wzór nowej religii.
Fanatyczne oddanie Emhyrowi w sadze występowało, ale bliżej mu było raczej do miłości wobec władcy, niźli religijnemu szaleństwu przedstawionemu w serialu. Szczególnie ostatnie odcinki sugerowały, że Biały Płomień to coś więcej niż przydomek cesarza - dla przykładu kończąca żywot mantra żołnierza zabijanego przez wiedźmina na zamku w Cintrze. Ponadto, wspomniana przez Fringillę "wolność magii", wspierana przez demonologię i nekromancję, trąci mi nieco kultem Corama Agh Tera.
A jakie jest wasze wrażenie? Jestem bardzo ciekawa jak inni odebrali ten wątek (: