po obejrzeniu 3 odcinków stwierdzam, że ten serial jest autentycznie spełnieniem moich marzeń i odpowiedzią na moje modlitwy ( o ile można powiedzieć o ateiście, że się modlił). X-Men (1992) to symbol mojego dzieciństwa, za dzieciaka miałam ogromną obsesję na punkcie seriali o superbohaterach a ten konkretny jest na podium TOP 3 moich najbardziej ulubionych seriali o superbohaterach z dzieciństwa. jest to jeden z wybitnych dowodów na to że najlepsze seriale animowane o superbohaterach pochodzą z lat 90 i na początku lat ’00.
jestem wdzięczna za fakt że powstał taki serial jak X-Men ’97. słuchanie tego intro po latach mogę opisać jako z kategorii " nostalgia wali po ryju i to mocno". autentycznie czuję się jakbym znowu była dzieciakiem oglądającym w kuchni ukochany serial w czasach kiedy życie było znacznie prostsze i mnie skomplikowane.
mam za sobą trzy odcinki i mogę stwierdzić że X-Men '97 jest naprawdę fantastycznym serialem i prawdziwą gratką dla starych nerdów jak ja. jestem pod naprawdę ogromnym wrażeniem klimatu i jakości scenariusza, tak m.in.
sam odcinek 3 pod względem scenariusza jest IMO bardzo imponujący.
odkąd pamiętam serdecznie nie cierpię wątku z Madelyne Pryor. ba, sam AUTOR , Chris Claremonte - scenarzysta komiksowy Marvela który stworzył jej historię - otwarcie przyznał, że nienawidzi tego "arc story".
i jak na taki trudny, skomplikowany wątek (tym bardziej że generalnie wątki dot. klonów są generalnie od zawsze są bardzo skomplikowane i raczej trudno coś takiego zwięźle przedstawić w półgodzinnym odcinku) został ujęty w bardzo zgrabny sposób.
póki co, zapowiada się na to że z odcinka na odcinek jest lepiej. jedyny minus jaki mogę wymienić a propos serialu ogólem to wątek Magneto z Rogue. moje serce fanki Gambita i Rogue od zawsze nie jest w stanie tego zdzierżyć.