Z jednej strony wiadomo, "Zabójcza broń" to zawsze byli Riggs i Murtaugh. Zwłaszcza Riggs, który jako ten szalony i nieobliczaly, bardziej przykuwał uwagę i miał więcej fanów. A z drugiej strony serialowy Riggs mi się kompletnie przejadł. Końcówkę 2 sezonu oglądałem już na siłę. Rozumiem, był człowiekiem, który wiele przeszedł. Ciężkie dzieciństwo i śmierć żony, potem sprawa z ojcem, przez którą nie mógł się ustatkować z ukochaną kobietą. Ale te retrospekcje po pijaku były już irytujące. Kolejnego takiego sezonu na pewno bym nie przebrnął.

Dostaliśmy za to Wesa Cole'a, czyli świeżość. Jego postać również rozpoczęto budować wokół dramatu, ten akurat rozegrał się w Syrii i przez moment miałem obawy, że dostaniemy powtórkę z rozrywki, ale z trochę banalniejszą historią niż u Riggsa. Na szczęście nic bardziej mylnego. Wiadomo, bohater wciąż ma wyrzuty sumienia i wpłynęło to na niego, ale jest to tylko tło, którego główną rolą, było wyjaśnienie w jaki sposób jeden z najlepszych agentów CIA znalazł się w policji w Los Angeles. Sama postać natomiast jest stonowana, ma świetne sceny akcji, dozę humoru i wzbudza jedynie pozytywne emocje, a historia Cole'a opiera się przede wszystkim na relacjach z córką i byłą narzeczoną. Również gra aktorska jest świetna. Miałem obawy czy Seann William Scott może być kimś innym niż Stiflerem i na szczęście facet potrafi grać również poważniejsze role.

Być może serial przestał być już Zabójczą bronią, ale to bez znaczenia, bo ogólnie ogląda mi się go lepiej i nie mogę doczekać się już kolejnego odcinka.