Szczerze powiedziawszy jestem zaskoczony, jak szybko 'załatwiono' sprawę cliffhangera, jakim nas uraczono na zakończenie 1 sezonu. Z jednej strony to i dobrze a z drugiej jakoś tak miałem wrażenie, że można było z tego wycisnąć nieco więcej. A tak.. pilot s2 i wątek śmierci żony Riggsa w zasadzie zakończony (przynajmniej jeśli chodzi o sferę 'zemsty' - bo były teściu się pewnie jeszcze przewinie).
Sam w sobie odcinek: rewelacja! :D Tak jak w s1 dostałem to, do czego mnie już przyzwyczaili twórcy serialu: trochę dramy, jeszcze więcej humoru (gagi były świetne :D), przyjemnie się to oglądało; duet Riggs - Murthaugh wymiata, po prostu! Poza tym krótkie aczkolwiek satysfakcjonujące sceny akcji + wyrzutnik rakiet na deser :)))
Aha, najlepszy gag przy którym chyba najwięcej śmiałem: jak Roger próbuje powstrzymać Martina przed zabiciem gangstera i w końcu krzyczy 'I love you' xD Później jeszcze ze dwa razy Riggs mu to wypomina/docina podczas odcinka, no coś pięknego :D
Swoją drogą ciekawe, czy w tym sezonie zarysują jakiś większy wątek przewijający się podczas odcinków.