Doskonały serial, ciekawi bohaterowie, pasjonująca tematyka i okres, dbałość o szczegóły, wiele zabawnych gagów. Jestem w połowie 4 odcinka i ilość błyskotliwych dialogów mnie rozwala. Młody Al Capone i jego "oświadczenia" i "rozmowy" są najlepsze :) -" to uwłaczające, przyjechałem tu w takim śniegu - nawet tramwaje nie jeżdzą" albo "- jesteś sprzedawczykiem, łapówkarzem i handlarzem alkoholem - nie, to mój brat" hehe. Naprawdę wszystkim polecam bo wróżę temu serialowi wielką karierę i kilka dobrych sezonów.
Serial wygląda jak "hollywoodzki przepis na sukces":
bierzesz gangsterskie klimaty z "Rodziny Soprano", dodajesz wierność realiom z "Mad Men", doprawiasz szczyptą obyczajowości z "Rzymu", mieszasz przy użyciu zawstydzającego budżetu i sławnych nazwisk, podajesz gorące z HBO, żeby nikt tego nie pociął.
Tylko, że Broadwalk Empire ma to coś, co wyróżniało każdy z poprzednich z osobna, na co składa się dramaturgia, genialny scenariusz, świetne ewoluujące postaci, tempo, a co daje w sumie "efekt jeszcze jednego odcinka".
I oczywiście Steven Buscemi, najbardziej fascynujący brzydal w historii kinematografii (moja żona go uwielbia). Facet którego pamięta się nawet ze scen bez jego udziału, jak ta z "Fargo" Cohenów, gdzie motelowa prostytutka charakteryzuje graną przez niego postać jako "tego śmiesznego".
Mamy tu jeszcze genialne dialogi (w większości w wykonaniu Nucky'ego) i prawdziwe perełki w postaci krótkich monologów Van Aldena (u dentysty), Margaret (w przebieralni) czy w wykonaniu Chulky'ego Whita w przesłuchaniu szefa Ku Klux Klanu (historia ojca zakończona genialnym:"I'm ain't building no bookcase")