Zakazane imperium

Boardwalk Empire
2010 - 2014
8,1 50 tys. ocen
8,1 10 1 49530
7,8 13 krytyków
Zakazane imperium
powrót do forum serialu Zakazane imperium

Boardwalk Empire - najlepsze dialogi EVER moim skromnym zdaniem.

(uwaga na spoilery)

Nucky podczas negocjacji u Chalky'ego White'a, który nie rozumie słowa "motherf....r".

Scena tłumaczenia Van Aldenowi słów w jidisz, które wyrzucił z siebie pod jego adresem umierający gangster z dopowiedzeniem dokonanym przez agenta Sebso dotyczace rozmiaru.

Mrożące zakończenie monologu historii ojca Chulky'ego: "I'm ain't building no bookcase".

Starcie Margaret i Lucy w przebieralni.

Margaret z Nuckym ucząca się "amerykańskiego"

Wszystko prawdziwe perełki zawierające odniesienia właściwe dla epoki, charakteru i pochodzenia postaci, smaczki obyczajowe, kulturowe, genialnie poprowadzone i dobrze zagrane.
Prawie jakbym oglądał sztukę, a nie serial, w którym zdarzają się "wypełniacze czasu antenowego". Tutaj w wielu przypadkach nie znajduję ani jednego zbędnego słowa. W dialogach bywa więcej akcji niż w scenach zabójstw czy strzelanin (swoją drogą też mistrzowsko rozegranych).

W kapitalny sposób łańcuch poszczególnych scen prowadzi do finałowego dialogu.

Dla przykładu wizyta Jimmy'ego u Ala przyszłego Capone ujawnia chorobę jego synka, ale rozmowa o tym następuje dopiero po starciu na "przygaduszki wojenne" podczas świętowania przejęcia greckiego rewiru. Sama scena ZANIM Al wejdzie do pokoju Jimmy'ego buduje napięcie (a paczuszka ze stekami przypomniała mi "Strzeż się Greków, nawet gdy przynoszą dary" - nomen omen), które genialnie "rozchodzi się po kościach" w czasie rozmowy o chłopcu i pokazuje w zupełnie inny sposób bohaterów i ich relacje.
Konflikt Margaret i Lucy budowany już od pierwszej sceny, gdy przyszła wdowa Schroeder widzi pannę Danziger w gabinecie Nucky'ego, który eksploduje rozmową w przymierzalni, jak nie przymierzając, strzelba Czechowa.

Czemu na naszym podwórku nie mogę wsłuchać się w film albo serial bez konieczności "podkulenia uszu" na to, co dobiega z głośników? Mamy przecież dobrych i lepszych scenarzystów i dramaturgów. Miewamy nawet niezłe seriale "for a love of God".

ocenił(a) serial na 10
dbrzost

Dokładnie. Nasze kino nigdy nie będzie technicznie tak dobre jak amerykańskie (zawsze będzie o kilkanaście lat z tyłu, choć być może z czasem różnica stanie się niedostrzegalna), ale przecież dialogi nic nie kosztują - słowa są dostępne za darmo więc dlaczego nie można ich wykorzystać z jakiś sensowny sposób...

Dla mnie genialny był ten tekst, z tramwajami podczas negocjacji Ala i Jimmiego dot greckiej dzielnicy :)

ocenił(a) serial na 9
Richtie

Może słowa są za tanie i mamy marnie opłacanych pismaków, którzy produkują tyle, za ile im zapłacono.? Zawsze swoje trzy grosze może wtrącić producent albo inny "decydent", który zawsze wie lepiej czego publika oczekuje.
Do łez doprowadziła mnie sytuacja, gdy Kalicińska wycofała swoje nazwisko z "Miłości nad rozlewiskiem" ponieważ drętwy serial stał się JESZCZE gorszy właśnie scenariuszowo.

Rzecz może być w tym, że w "Broadwalk Empire" czuć "rękę" scenarzysty, kontrolującego wszystkie postaci i wszystkie watki, które układa w wyraźną kompozycję. Dzięki temu reżyser musi już tylko ubrać to w obrazy, puścić w ruch, aktorzy zaś mają co i po co grać.
W polskich serialach czuję "prace zespołową". Gdzieś tam toczy się wątek główny i poboczne zaś epizody pojawiają się i znikają z zupełnie różnych parafii, jedne watki się ślimaczą, drugie umierają śmiercią nagłą i niewytłumaczalną, wszystko cudownym trafem zmierza jakoś do finału - pokrótce charakteryzując.

Dlaczego dialogi miałyby być lepsze?

W sumie, logicznie rzecz biorąc, papierowe postaci NIE MOGĄ mieć nic ciekawego do powiedzenia. Jednowymiarowa postać sypiąca bon-motami, uprawiająca szermierkę słowną z innym płaskim jak naleśnik bohaterem wypadłaby nieszczególnie wiarygodnie. Dobrze zatem, że nie mamy błyskotliwych, dynamicznych, dramatycznych dialogów w naszych serialach, bo wszystko trzyma się przynajmniej konwencji.

Jakiś czas temu zauważyłem, że bohaterowie polskich seriali spędzają sporo ekranowego czasu opowiadając sobie nawzajem i przy okazji widzowi o innych postaciach. Ten to jest taki i owaki, lubi tego a owego, zrobił to i tamto temu a temu, bo ktoś kogoś komuś za coś. Takie numery miały rację bytu w sztukach starożytnej Grecji gdzie jedność czasu miejsca i akcji wymuszała gadulstwo i opowiadanie o wszystkim, co nie zmieściło się na scenie.
W Broadwalk Empire nie słyszałem, żeby jakaś postać musiała CHARAKTERYZOWAĆ inną. Ja, widz dowiedziałem się czego trzeba obserwując aktorów podczas dialogów. Sceny w których bohaterowie komentują sytuacje, postaci, zdarzenia z wcześniejszych scen zawsze wnoszą coś nowego do obrazu. Mało tego, istotni bohaterowie są wprowadzani JEDNYM słowem użytym w krótkiej rozmowie, jak postać Gillian, którą Jimmy Darmody nazywa "mamą" w genialnej scenie powitania za kulisami.
JEDNO słowo odwraca percepcję sceny o 180 stopni i tworzy nietuzinkową relację pomiędzy postaciami. Ile coś takiego zajęłoby czasu liczonego w SŁOWOGODZINACH w polskim serialu?

Właśnie dlatego w naszej telewizji używa się AŻ tylu słów, bo są AŻ tak tanie.

ocenił(a) serial na 9
Richtie

P.S.
Mam nieodparte wrażenie, że twórcy naszych rodzimych seriali traktują mnie jak niedosłyszącego, sklerotycznego przygłupa, któremu trzeba powtarzać po kilka razy każdą informację. Mam gwarancję, że ważna dla fabuły kwestia zostanie powtórzona co najmniej kilka razy w różnych konfiguracjach dialogowych, żebym jej na pewno nie uronił.

I za to, że tam słowo pada tylko raz, właśnie uwielbiam "Broadwalk Empire".

Przecież tak istotna kwestia jak domniemana zdrada kobiety Jimmy'ego rozgrywa się poprzez scenę oglądania albumu, przypadkową wizytę u fotografa i dopiero wtedy jednej JEDYNEJ rozmowie w trakcie jego ucieczki z miasta, w dodatku rozegranej tak, że jako widz MUSZĘ szukać argumentów za lub przeciw z informacji płynącej w dialogu i z gry aktorów. Przepięknie niepowiedziane.
W naszym polskim serialu wyglądałoby to tak - pięć co najmniej odcinków, w których on pyta ją, przesłuchuje fotografa, radzi się przyjaciół, mamusi (przy pomidorowej), ma rozterki, kłóci się z nią, godzi, znów radzi się ludzi bez związku ze sprawą, znów kłóci i wreszcie MÓWI, że odchodzi.
Na pozór wszystko OK. Scenarzysta ma co pisać, aktor ma co grać, wszyscy są dwa odcinki do przodu.

Zdecydowanie wolę niedopowiedzenia, przemilczenia i domysły "Broadwalk Empire" i jego kapitalne dialogi.

dbrzost

U nas nie ma zapotrzebowania na tego rodzaju rzeczy i scenarzystów, a to się przekłada na to, że scenarzyści nie są kształceni w tym kierunku, tutaj musiałby teatr wkroczyć, ale i tam działa to na innej zasadzie. Zadziwiający jest fakt, ze ja osobiście oglądam seriale, aby "uciec" i coś musi mieć zaciekawić, coś musi być odmiennego niż, to co jest w moim życiu, podejrzewam, że większość tak ma, ale zadziwiające jest to, że ludzie oglądają telenowele, aby teoretycznie oglądać "swoje życie". Pół rozumu podpowiada mi, że ten trend będzie mijał z roku na rok, ale druga wskazuje mi na to, że moje kuzynki oglądają te telenowele. Chociaż ostatnio mieliśmy powiew świeżości z wątkami Ryśka w Klanie, pościgi i burdel.

Oglądnij sobie Deadwood, w tym serialu dialogi musisz "studiować".

ocenił(a) serial na 7
dbrzost

Dialogi są świetnie i postacie bardzo ciekawe.
Bardzo bawią mnie stosunku Thomsona ze swym nadgorliwym lokajem.
A w odcinku numer 6, bardzo fajnie zostało pokazane to, jak Schroeder (tak?) zaczyna sobie uzmysławiać co tak naprawde będzie robić i jak to wygląda. Że nie jest tą jedyną wybraną, tylko jedną z wielu. Poza tym Darmody, jak zwykle - klasa! To bardzo inteligentny młodzieniec ( w końcu notka o studiach itd ). Moment kiedy to on odkrył, iż syn Ala Capone jest głuchy był szokujący!

Cały odcinek - rewelacja! Nie?