To już ten czas, w którym z niecierpliwością czekam na kolejny sezon :) Niedawno przypomniałam sobie sezon 3. Co dziwne, gdy oglądałam go po raz drugi, urzekł mnie o wiele bardziej, można rzec, że w prawie stu procentach :) Teraz naprawdę się dziwię, dlaczego ten sezon nie dostał nominacji do Emmy. Jednym z nielicznych minusów jest chyba wielowątkowość. Niby powinna ona być jak najbardziej na plus, jednak po prostu było za mało czasu, by każdą historię rozwinąć. Szczerze mówiąc, ja bym ukróciła rolę Gypa...Zdaję sobie sprawę, że to on miał być motorem napędowym i chociaż, niektóre teksty zdecydowanie mi przypadły do gustu ("What the fu*k is life if it's not personal?"), to jego zwierzęcość mnie przerażała do tego stopnia, iż prawie zamykałam oczy :D
Trzy ostatnie odcinki są rewelacyjne. Owen w skrzyni, biedny, krwawiący, oddany Eddie, na koniec popis Richarda i wątek heroinowy. Kipiało emocjami :D może w tym sezonie były 3 czy 4 słabsze odcinki jednak, te mogły nadrobić wszystko.
Nie wiem jednak dlaczego odcinek Sunday Best większości się nie spodobał. W końcu dużą rolę zagrał w nim Eli, którego w trzecim sezonie wprost uwielbiam! Jego miłość do rodziny, ciepło... :) Była także Gillian, która przeszła samą siebie, czy jak ktoś woli wariat Gyp.
Ogólnie rzecz biorąc nie podzielam nagonki na Margaret. Wiadomo- ma swoje za uszami, ale moim zdaniem ostatecznie zostaje po niej dobre wrażenie(ta pomoc kobietom; romans z Owenem też nie może być przedstawiany w takim złym świetle, patrząc na to co wyprawia Nucky). Może oceniam ją zbyt łagodnie, ale w pierwszym sezonie darzyłam ją dużą sympatią i jakoś mi zostało...
Z kolei do trzeciego sezonu nie pomyślałabym, że mogę czekać na van Aldena. No i było go chyba trochę za mało. Szczerze mówiąc, to liczyłam, że wyda się jego przeszłość (nie pamiętałam czy Al go wcześniej widział). Prawdopodobnie moim ulubionym momentem z nim jest scena, gdy w pośpiechu pakuje się. Niby nic, ale jak zaczął wymieniać swoim "prawie" opanowanym głosem miejsca, gdzie nie może wyjechać, całkiem mnie rozbawił :)
Pewnie nie zaczęłabym pisać tego postu, gdyby nie nagły impuls odnośnie Michaela Stuhlbarga. Mogę przeżyć to, że Zakazane Imperium nie dostało nominacji, ale po prostu nie mieści się w mojej głowie to, jak niedoceniany jest aktor grający Rothsteina. Ta rola jest zagrana g-e-n-i-a-l-n-i-e, a ani razu przez wszystkie sezony Stuhlbarg nie dostał nominacji do Emmy, czy Złotych Globów. Liczę na więcej Rothsteina, niech będzie go więcej kosztem byle kogo :D No i jeśli już jestem w Nowym Jorku to panowie Lansky(w szczególności!!) i Luciano także odwalają kawał dobrej roboty. Czekam na NYC i ich trójkę najbardziej z całego serialu, tym bardziej, że koniec sezonu dla każdego z nich był dość porażający. Mam nadzieję, że nowy sezon zacznie się z wysokiego C, bo przecież pierwsze wrażenie najważniejsze! :)