Zagranie w tę grę to było moje marzenie z dzieciństwa. Chciałem w to zagrać zaraz po tym jak przeszedłem Raymana 2 jako 9latek. Udało mi się wtedy ogarnąć skądś płytę, ale nie umiałem skonfigurować DosBoxa żeby to odpalić. Kupiłem to na GOGu po wielu latach, przeszedłem i rozczarowałem się...
Jedyne co dobrze się tu zestarzało to grafika. Tła są ładne, design (zwłaszcza bossów) fajnie się prezentuje, pięknie wszystko jest pokolorowane. Trzeba jedynie przymknąć oko na niską rozdzielczość.
Za to rozgrywka męczy jak nie wiem. Pole widzenia nie sięga zbyt daleko przez co dość często wykonujemy skoki wiary. Gdy skaczemy w miejsce, gdzie wydaje nam się, że jest jakaś platforma, ale okazuje się, że jej tam nie ma i giniemy to wnerwia to niemiłosiernie. Niewielkie pole widzenia utrudnia też korzystanie ze zjeżdżalni. Wisienką na torcie jest poziom gdzie poruszamy się w niemal całkowitych ciemnościach...
Mnóstwo tutaj segmentów platformowych gdzie musimy wykonać całą serię precyzyjnych skoków i jeśli pomylimy się choć raz to spadamy w przepaść i giniemy. Pokonujemy 3/4 takiego segmentu i w ostatniej fazie giniemy co również mocno wnerwia. Wiele segmentów wymaga od nas szybkiej reakcji. Skaczemy po chmurkach, które znikają pół sekundy po dotknięciu. Wskakujemy na pierwszą i dopiero wtedy pojawia się druga. Gdy wskoczymy na drugą to pojawia się trzecia itd. W związku z tym mamy mało czasu na decyzję czy skoczyć w prawo, czy w lewo. Do tego gra lubi nam zmaterializować przeszkodę na naszej drodze w ostatniej chwili. Efekt jest taki, że aby przejść dany poziom musimy go wykuć na blachę. Aby wykuć poziom musimy go przechodzić wiele razy. Aby przejść poziom wiele razy potrzebujemy wielu żyć, a tych gra nam nie daje zbyt wiele. Wyczerpałem początkowy zestaw żyć i budzików już w drugim świecie. Od tamtej pory aby móc dalej grać wracałem do początkowych poziomów i zbierałem w nich Tingsy, bo po uzbieraniu stu dostawałem nowe życie. Konkretnie to grałem tylko w ten poziom, gdzie latamy na komarze, bo przechodziło się go relatywnie szybko, a dawał mi około 90 Tingsów. Powtarzałem ten poziom do znudzenia setki, a może nawet tysiące razy, by uzbierać 50 żyć i dopiero wtedy wyruszałem do jakiejś nowej mapy. Przechodzenie w kółko tego samego poziomu nudzi. Sprawia, że gra staje się "pracą po pracy", ale cóż innego miałem zrobić...
W kilku miejscach zauważyłem dziwną rzecz. Gra daje nam PowerUpa zwiększającego pasek zdrowia z trzech do pięciu kropek chwilę przed segmentami platformowymi. Przykładowo w ostatnim poziomie Eat at Joe's dostajemy tego PowerUpa, pasek zdrowia się nam zwiększa, ale w żaden sposób nam to przecież nie ułatwia rozgrywki, bo cały ten poziom skaczemy po piłkach i unikamy piranii i jeśli pomylimy się choć raz to wpadamy do wody. Gdy wpadamy do wody to nie ma znaczenia czy mamy trzy, pięć, czy sto kropek. Giniemy od razu. Wydaje mi się, że to rozmieszczenie PowerUpów to żart twórców...
Aby w ogóle móc stanąć do walki z ostatnim bossem należy zebrać wszystkie klatki z Electoonami. Po pokonaniu czwartego bossa miałem zebrane dopiero około 50% klatek, więc musiałem się wrócić i sporą część map przejść jeszcze raz. Trzymałem się zasady, że jeśli w pięciu podejściach nie uda mi się znaleźć wszystkich klatek w danym poziomie to sprawdzam na Youtubie gdzie są poukrywane. Szczęśliwie, jakieś 95% da się znaleźć w ciągu tych 5 podejść, ale niektóre ukryte były w tak dziwny sposób, że nigdy bym ich nie znalazł. W pamięć zapadła mi jedna klatka z poziomu Crystal Palace. W jednym miejscu musimy rozhuśtać się na linie i skoczyć w lewo, gdzie jest przepaść. Gdy to zrobimy to klatka pojawia się razem z platformą na której mogłem wylądować. Czyli kolejny skok wiary i oczywiście nie udało mi się samodzielnie jej znaleźć. Zebrałem te wszystkie klatki i skierowałem się do ostatniego bossa. Spodziewałem, że walka będzie bardzo trudna (boss Space Mama zajął mi około 40 prób), więc spędziłem mnóstwo czasu na doładowanie liczby żyć do 85. Tymczasem ostatni boss okazał się bardzo nijaki i pokonałem go chyba w dziesięciu próbach. Zakończenie było tak nijakie i rozczarowujące, że nie mogłem uwierzyć iż przeszedłem przez to wszystko dla takiego czegoś. Nie wiadomo co się w ogóle stało z Mr. Darkiem po zakończeniu...
Cała gra jest mało zróżnicowana. Na początku pojawiają się urozmaicenia w postaci lotu na komarze czy tego poziomu gdzie możemy za pomocą nasionka tworzyć własne platformy. Później jest jeszcze ta umiejętność latania. W przeważającej jednak części po prostu chodzimy i skaczemy po platformach.
Myślę, że gra komputerowa jest dobra gdy twórcy w czasie jej tworzenia rozumieją ją jako maszynkę do wywoływania emocji. Chcemy by gra nas zabawiła, wzruszała, ciekawiła, straszyła. Trudno się oprzeć wrażeniu, że Francuzi rozumieli tego pierwszego Raymana jako maszynkę do frustrowania graczy. Gra wywołuje właściwie tylko jedną emocję. Widać jednak kilka przebłysków. Pierwszym jest animacja w której Rayman zaprzyjaźnia się z komarem, a drugim moment gdy Electoony przybywają nam z pomocą w czasie ostatniej walki. Oba te przebłyski są zabawne i wzruszające. Niestety dwa przebłyski na całą grę to o wiele za mało. Cieszę się, że Ancel wyciągnął wnioski i już w drugim Raymanie dał nam więcej emocji, bo przecież dwójka bawiła, wzruszała a nawet straszyła. Poza tym była bardziej zróżnicowana. Oprócz skakania po platformach mogliśmy surfować, jeździć i latać na pocisku, a nawet sterować statkiem piratów.
Podsumowując - odradzam granie w Raymana 1. Dziś sprawdzi się ta gra jedynie jako ciekawostka dla fanów, którzy chcieliby dowiedzieć się jak to wszystko się zaczęło. Zamiast w podstawową wersję polecę Wam zagranie w Rayman Redemption - bardzo dobrze zrobioną przeróbkę części pierwszej.