Filmweb: Czy książka
Katarzyny Grocholi to dobry tekst na scenariusz?
Cezary Harasimowicz: Powieści
Katarzyny Grocholi same w sobie są wartością, bo wiele czytelniczek utożsamia się z przeżyciami Judyty.
"Ja wam pokażę!" ma bardzo wyrazistą bohaterkę. W książce nie ma zbyt wielu wydarzeń, więc trzeba było coś wymyślić, żeby całość była bardziej filmowa.
Filmweb: Pisarka nie starała się wymuszać na panu zbytniej wierności wobec książki?
Cezary Harasimowicz: Scenariusz pisaliśmy wspólnie, ale
Kasia jako producentka filmu miała ostatnie zdanie i to ona jest odpowiedzialna za kształt scenariusza.
Filmweb: Często pan się nie zgadzał z jej zdaniem?
Cezary Harasimowicz: Były między nami kontrowersje i, jak to się mówi, zostały spisane protokoły rozbieżności.
Cóż, pisarze mają myślenie bardzo literackie. Poza tym jako mężczyzna pewne rzeczy widzę zwięźlej. Kino, a szczególnie komedia wymaga skrótowości. Film to dzieło zbiorowe, scenariusz to tylko półprodukt, nie zawsze jest tym co widzimy na ekranie. No, a na końcu i tak widać "charakter pisma" reżysera.
Filmweb: "Nigdy w życiu!" okazał się jednym z największych polskich przebojów ostatnich lat.
Cezary Harasimowicz: Dla wielu pań jest wręcz pozycją kultową, czy taka świadomość nie przeszkadzała w panu pracy?
Nie mam kompleksów. Przeszkoda powstała w momencie, kiedy okazało się, że zmienia się obsada. Kiedy zaczynałem pisać, rolę Judyty miała grać
Danuta Stenka.
Filmweb: To miało istotne znaczenie?
Cezary Harasimowicz: Dobrze jest pisać pod konkretnego aktora, bo od razu widzi się postać.
Filmweb: Ile rocznie pan pisze scenariuszy?
Cezary Harasimowicz: W sumie napisałem ponad 50, z tego zrealizowanych zostało około 10. To całkiem niezły przerób, bo średnio wychodzi 4 rocznie. Ja jestem bardzo pracowity, tworzę również dla teatru, napisałem 3 książki, pod koniec stycznia ukazała się moja powieść komediowa
"Nieoczekiwana zmiana płci (na najwyższym szczeblu)".
Filmweb: W pańskiej książce prezydent po kąpieli przymierza stanik i przegląda się w lustrze, skąd taki pomysł, żeby o związkach damsko-męsko opowiadać w komediowy sposób i jeszcze mieszać do tego politykę?
Cezary Harasimowicz: Jak zwykle z życia. Jestem heroicznym optymistą, to druga strona mojej osobowości.
Od dawna nosiłem się z takim pomysłem. Mężczyźni stają coraz bardziej sfeminizowani, a kobiety zmaskulinizowane, to fakt o tyle dramatyczny, co komiczny, dlatego wydał mi się wdzięcznym tematem na książkę. Choć rzecz dzieje podczas wyborów, polityka jest tu tylko dodatkiem, areną na której rozgrywa się cała historia.
Filmweb: Pracuje pan teraz kolejną książką?
Cezary Harasimowicz: Na razie przy promocji tej jest mnóstwo pracy i zamieszania. W tej chwili przymierzam się do kilku projektów filmowych. Jeden z nich to scenariusz, który napisałem na podstawie opowiadania z mojego zbioru zatytułowanego
"Pesel". Reżyserem i współscenarzystą będzie
Greg Zglinski, film ma być koprodukcją polsko-szwajcarską.
Filmweb: Podobno nie boi się pan żadnego tematu, czy są takie, które pan odrzuca?
Cezary Harasimowicz: Oczywiście, odrzuciłem na przykład propozycję pisania scenariusza do
"Panny Nikt". Muszę przyznać, że postawiłem się wtedy i bardzo za to odcierpiałem. Uważam, że to książka absolutnie niefilmowa i nie nadająca się do przeniesienia się na ekran. Niestety miałem rację, to nie był udany film
Andrzeja Wajdy.
Jeżeli powieść ma zwartą konstrukcję, to czasami nie przeszkadza fakt, że jest afabularna. Tak było w przypadku scenariusza do "
Wróżb kumaka" na podstawie prozy Guntera Grassa. Ta książka to sznurek paciorków zdarzeń, esejów, wspomnień, bez nici przewodniej. Trzeba było po prostu od początku wymyślić fabułę.
Ale tak naprawdę w powieści najważniejsza jest historia mająca swojego reprezentanta w bohaterze, resztę przy przenoszeniu na ekran można doszlifować. Teraz filmowcy przymierzają się do ekranizowania
"Wojny polsko-ruskiej" Doroty Masłowskiej. Bardzo jestem ciekaw, co z tego wyjdzie, bo osobiście uważam, że walor tej powieści leży w sferze lingwistycznej, a nie fabularnej.
Filmweb: Zgadza się pan ze stwierdzeniem, że współcześni polscy pisarze zatracili umiejętność opowiadania?
Cezary Harasimowicz: Jest tu coś na rzeczy, w ogóle mamy problem z literaturą fabularną. Sukces na tym polu odnoszą Anglosasi, Francuzi, a my rzeczywiście gdzieś zagubiliśmy te umiejętności. Powieść zdecydowanie odchodzi w stronę eseju. Pisarze bawią się konstrukcjami językowymi, introspekcjami, rozgrzebują do znudzenia emocje bohaterów.
Po przeczytaniu
"Nieoczekiwanej zmiany płci" wiele osób mówiło, że to gotowy scenariusz. To prawda, że bardzo dopracowałem konstrukcję fabularną, zwroty akcji, puenty, ale ja nie uważam się za pisarza. Jestem tylko opowiadaczem historii i kryję się za historiami moich bohaterów. Nie analizuję swojej osobowości i nie przelewam własnych problemów na papier.
Filmweb: Bo to mało ciekawe?
Cezary Harasimowicz: Opowiadanie o sobie bywa nudne, o wiele bardziej interesujące jest dopatrywanie się historii w innym człowieku. To właśnie zadanie dla scenarzysty. Jest co prawda taka szkoła, która mówi: opowiadajmy tylko o sobie, bo to jest szczere. Ja tego nie uznaję.
Filmweb: Nie mógłby pan napisać takiej książki jak
"Gnój" Wojciecha Kuczoka?
Cezary Harasimowicz: Zdecydowanie nie. Historie ludzi literacko obchodzą mnie bardziej niż moje życie. Oczywiście trzeba je zawsze filtrować przez własną wrażliwość. Jeden robi wspaniałe komedie romantyczne, inny dramaty, jeden jest sentymentalny, drugi sceptyczny. Kiedy opowiadałem
Juliuszowi Machulskiemu różne dramatyczne historie, on natychmiast wszystkie przerabiał na komedie.
Filmweb: Woli pan tworzyć swój własny scenariusz czy adaptować cudzy tekst?
Cezary Harasimowicz: Nie ma to znaczenia, jedno i drugie jest wyzwaniem.
Filmweb: Czy podejmuje się pan realizowania tematów, na których zupełnie się pan nie zna?
Cezary Harasimowicz: Z wielką ochotą, uwielbiam dokumentować, sprawdzać, między innymi dlatego chętnie zabrałbym się za tematy historyczne. Kiedy przygotowywałem się do serialu
"Przeprowadzki", rok spędziłem na szczegółowej dokumentacji.
Filmweb: A tematy z zakresu fantastyki? Podobno Maciej Parowski namawiał pana do podjęcia takiego wyzwania.
Cezary Harasimowicz: Jeśli chodziłoby o taką fantastykę jak
"Gwiezdne wojny", to kto wie... Moja najnowsza książka została zaklasyfikowana jako quasi-fantastyka, więc pierwszy krok w tym kierunku został wykonany.
Filmweb: Mówi się, że polskie kino cierpi na brak dobrych scenariuszy, z czego to wynika?
Cezary Harasimowicz: Przede wszystkim to nie jest prawda. Na pytanie, dlaczego nie ma dobrych scenariuszy odpowiadam zawsze: a ile scenariuszy w życiu przeczytałeś? Jeśli ktoś sądzi tylko po tym, co obejrzał na ekranie, to nie uznałbym tego za miarodajną opinię.
U nas nie ma kultury scenariusza, nikt nie przejmuje się scenarzystą. Nawet najlepszy tekst jest czasami po dyletancku przerabiany na planie. Poza tym dobór tekstów do realizacji jest najzupełniej przypadkowy, często wynikający z układów i znajomości. Scenariusz bywa tylko pretekstem do zrobienia filmu. Często świetne pomysły umierają w głowach scenarzystów, którzy myślą: po co mam nad tym pracować, skoro i tak nie doczekam się realizacji? Między innymi z tego powodu zacząłem pisać książki, bo wtedy sam odpowiadam za to, co stworzyłem. Czasami krew mnie zalewa, kiedy widzę co zrobiono z mojego scenariusza na ekranie.
Filmweb: Wynika z tego, że jest mnóstwo dobrych scenariuszy, nad którymi nikt się nie chce pochylić albo pochylają się nad nimi niewłaściwi ludzie.
Cezary Harasimowicz: Oczywiście, trzeba je tylko odnaleźć i umieć nad nimi popracować. Mamy mnóstwo przypadkowych ludzi w kinie polskim, mówię tu nie tylko o scenarzystach, ale także o producentach i reżyserach. W tej chwili wszechobecna jest telewizja i to ona wyznacza pewien trend kultury filmowej, wszystko jest stelenowelizowane. U nas nie ma aktorów filmowych, tylko serialowi i tych najchętniej się angażuje. Mam wrażenie, że ludzie zapomnieli, jak wygląda prawdziwy film, bo siedzą przed telewizorem oglądając seriale i telenowele, w których znajdują podobne postaci, problemy i banalne dialogi.
Filmweb: Wielu reżyserów twierdzi, że mają problem z wybraniem czegoś ciekawego, dlatego wolą sami sobie napisać scenariusz.
Cezary Harasimowicz: To jest problem powszechnie panującego u nas kina autorskiego. Reżyserzy piszą sami, bo nie ma scenariuszy, a nie ma scenarzystów, bo reżyserzy przejmują ich rolę.
Filmweb: Nie lubi pan kina autorskiego?
Cezary Harasimowicz: Jeżeli mówimy o takim, jakie uprawia
Jan Jakub Kolski, to lubię, a jeśli takie jak... nie wymienię w tym miejscu paru nazwisk, to dziękuję bardzo.
Problemy związane z napisaniem scenariusza zaczynają się jeszcze na etapie szkoły. Ponieważ przez rok uczyłem w Łódzkiej Szkole Filmowej, wiem, jak to wgląda od środka. Reżyserzy kończą szkołę z przekonaniem, że muszą sami stworzyć scenariusz, to jest po prostu wpisane w system edukacji filmowej. Oczywiście najczęściej nie potrafią tego zrobić, w końcu to zupełnie inny zawód.
Filmweb: Uważa pan, że system kształcenia jest niewłaściwy?
Cezary Harasimowicz: Zdecydowanie tak, powinny powstać stacjonarne studia scenariopisarskie. Fenomen polskiej szkoły operatorskiej polega między innym na tym, że reżyserzy już na początku edukacji filmowej dobierają się w grupy z operatorami. Gdyby coś takiego było możliwe między reżyserami i scenarzystami, to odnajdywałyby się podobne osobowości, ze zbliżonym sposobem patrzenia na świat. Wiem, że w Łódzkiej Filmówce są już takie plany.
Reżyser musi umieć przeczytać scenariusz, niekoniecznie sam go napisać. U nas często jest z tym problem, główny twórca nie wie, w jaki sposób przenieść spójną, płynną historię na ekran, jak sprawnie ją opowiedzieć.
Filmweb: Czyli wracamy do punktu wyjścia, w Polsce największy problem jest z umiejętnością opowiadania.
Cezary Harasimowicz: Już na etapie papieru, a potem na etapie kamery. Jak sobie przypomnę filmy
Chęcińskiego, czy
Chmielewskiego, to zastanawiam się, czy ktoś jeszcze dzisiaj w Polsce potrafi tak opowiadać, może tylko
Juliusz Machulski.
Podam taki przykład: dwoje ludzi siedzi na ławce, ich historia ma jakiś początek środek i zakończenie. Proszę mi to sprawnie opowiedzieć w ciągu 10 minut, w taki sposób, żebym wiedział, co to za ludzie, co się między nimi wydarzyło, skąd przychodzą, jaki jest konflikt. Większość studentów ma z tym ogromne problemy. W pewnym momencie szkoła filmowa zaczęła służyć jako pole do rozwoju osobowości, a nie miejsce, gdzie uczy się rzemiosła. Ja zawsze powtarzam: człowieku, jak chcesz rozwijać osobowość, to idź na jogę, a nie do szkoły filmowej.
Filmweb: Czy wykształcenie aktorskie pomaga w pisaniu scenariuszy?
Cezary Harasimowicz: Bardzo, rządzą tu podobne zasady budowania postaci, nie mówię już o takich drobiazgach jak wyczucie dialogu.
Filmweb: Wśród reżyserów często spotyka się takich, którzy twierdzą, że szkoła filmowa to strata czasu, zgadza się pan z tym?
Cezary Harasimowicz: Może po prostu chodzili do złych szkół. Wszystkiego, co umiem nauczyłem się w Łódzkiej Szkole Filmowej, wtedy panował system terminowania ucznia u mistrza. Moim mistrzem był
Bolesław Michałek, guru polskiego scenariopisarstwa i krytyki.
Oczywiście szkoła to środek do celu, choć nie jedyny, jeśli się znajdzie inny sposób, to czemu nie. Ale myślę, że trzeba być naprawdę bardzo utalentowanym i pracowitym, żeby samemu nauczyć się tego zawodu metodą prób i błędów.
Filmweb: Co pan sądzi na temat wszelkich pomocy naukowych, ostatnio ukazała się książka
"Jak napisać scenariusz filmowy", czy można z niej nauczyć się zasad?
Cezary Harasimowicz: To znakomita książka, świetnie opracowana, zawierająca ćwiczenia, przykłady, trafne porównania. Ale jeśli chodzi o debiutantów, to gwarantuję pani, że nawet po jej przeczytaniu pierwszy napisany scenariusz nie będzie dobry. Na początku długo trzeba terminować, choć muszę przyznać, że ja miałem szczęście, bo pierwszy scenariusz udało mi się sprzedać. Żelazne zasady rządzące tekstem to tylko fundament, istnieje jeszcze coś takiego jak talent i umiejętność obserwacji świata.
Filmweb: Czyli pisanie scenariuszy to nie do końca rzemiosło.
Cezary Harasimowicz: To rzemiosło artystyczne.
Filmweb: Jaką by pan radę dał młodym scenarzystom?
Cezary Harasimowicz: To niewdzięczny zawód, który zawsze ustawia delikwenta w cieniu innych twórców. Jeśli film się uda, jest to zasługa reżysera, jeśli nie, to wina scenarzysty. Ale z drugiej strony uczestniczy się w najpiękniejszym dziele sztuki, jakie człowiek wymyślił. Film jest czymś wspaniale synkretycznym, składa się na niego wiele rodzajów sztuki - obraz, muzyka, gra aktorska, literatura, czyli scenariusz i to "coś", co jest nieuchwytne. Radziłbym każdemu, żeby kształcił w sobie pokorę wsłuchiwania się w drugiego człowieka. Zawsze opowiadamy o ludziach, więc najważniejsze jest wyłuskiwanie ciekawych historii, które za nimi stoją. Czy one będą nadawały się na dramat, tragedię, komedię to już jest kwestia naszego wyboru. Poza tym trzeba lubić ludzi, a my w Polsce mamy z tym naprawdę duży problem.
Pamiętam jak wiele lat temu, będąc jeszcze bardzo młodym człowiekiem, siedziałem w knajpie z grupą przyjaciół. Nagle ktoś rzucił tytuł filmu, który bardzo mi się podobał. To było
"Ostatnie zadanie" z
Jackiem Nicholsonem. Jeden z kolegów stwierdził, że to beznadziejny film i wtedy ktoś zapytał, czy mogę go opowiedzieć. Kiedy skończyłem, ten który krytykował, powiedział: wiesz, teraz ten film naprawdę zaczął mi się podobać. Jeśli ktoś posiada zdolność ciekawego gadania, to już bardzo dużo.