Wywiad

Wsłuchuję się w kobiety - wywiad z Januszem L. Wiśniewskim

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Ws%C5%82uchuj%C4%99+si%C4%99+w+kobiety+-+wywiad+z+Januszem+L.+Wi%C5%9Bniewskim-31052
"S@motność w sieci" od kilku dni już jest w kinach. Mimo dużego zainteresowania filmem ekranizacja pana powieści zbiera bardzo mieszane recenzje.Janusz L. Wiśniewski: Mieszane? Jest pan prawdziwym dżentelmenem. Film zbiera od tzw. fachowców recenzje bardzo negatywne. Od ludzi (mam ponad 600 e-maili w swojej skrzynce wysyłanych z mojej strony internetowej: www.wisniewski.net) mieszane: od zachwytu po wypowiedzi typu nienawidzę pana, że zgodził się pan na ekranizację. Będę bronił tego filmu. Bo to także moje dziecko, nawet jeśli adoptowane (i adaptowane także). Nie tylko dlatego, że powstał na podstawie mojej książki, ale również dlatego, że wiem, jak ciężko było go zrobić. Pierwotnie Witold Adamek chciał sam napisać scenariusz, bardzo szybko jednak zdał sobie sprawę, że to jest niemożliwe. Zlecił mi więc napisanie pierwszej wersji, która polegała na amputowanie fragmentów książki i złożenia czegoś nowego z tego, co pozostało. Celowo używam tu porównania medycznego, żeby kojarzyło się to z bólem. (śmiech) Stworzyłem tylko pewien szkielet filmowej historii. Można oczywiście dyskutować jak dużo jest w niej książki. Zdania na temat filmu są podzielone, ale to mnie nie martwi. Sztuka powinna wzbudzać rozmaite różne emocje. Gdyby na świecie były same bestsellery, to byłby to zdecydowanie chory na raka mózgu i duszy świat. Według jakiego klucza dokonywał pan tej - jak sam to określił - amputacji? Rozumiem, że pana pomysłem było również ograniczenie historii pobocznych, w tym najbardziej wzruszającej o Natalii, do kilkuminutowych epizodów. Dlaczego? W moim scenariuszu ta historia była o wiele dłuższa, ale Witold Adamek musiał przyłożyć pewną wagę do poszczególnych wątków. Wątek narkomana Jima został jeszcze bardziej skrócony. Może trzeba było skupić się wyłącznie na historii miłosnej, ale to byłoby banalne. Ja, tak jak widz, zostałem po zmontowaniu filmu skonfrontowany z pewną wizją i jestem z niej zadowolony. Witek Adamek przez cały czas pracy nad ekranizacją informował mnie o swoich decyzjach i o tym, co się dzieje na planie. Siadając przed ekranem wiedziałem zatem, czego się spodziewać. Ponadto zagrałem niewielką rólkę w filmie. Bardzo mi na tym zależało, ponieważ po napisaniu scenariusza był to jedyny sposób bym mógł bezpośrednio zaangażować się w realizację filmu. To było niesłychanie ważne dla mnie doświadczenie. "S@motność w sieci" cieszy się w Polsce olbrzymią popularnością. Jej fani na pewno chcieliby zobaczyć na ekranie wszystkie wątki opisane w książce. Baliście się panowie tej konfrontacji z widzami? Oczywiście. Boimy się do dzisiaj. Przed każdym seanasem. Witold Adamek kupił prawa do ekranizacji książki 10 dni po jej wydaniu. Była literackim noworodkiem. Wtedy jeszcze nikt o niej nie słyszał, a ja nie przypuszczałem, że spotka się z tak dobrym przyjęciem czytelników. Powieść go poruszyła i uznał, że warto przenieść ją na duży ekran. Kiedy więc podejmował decyzję o ekranizacji, nie wiedział jeszcze, że przyjdzie mu się zmierzyć z adaptacją bestsellera. Przekonał się o tym dopiero później. W trakcie prac nad filmem cały czas wisiał nad nim miecz Damoklesa i włos na którym ten miecz wisi z każdym miesiącem stawał się cieńszy Z jednej strony jako reżyser chciał zrealizować dobry film, z drugiej, musiał cały czas pamiętać o ponad 1,5 miliona czytelników, którzy wybiorą się do kin nie tylko ze swim mężczyzną lub kobietą, ale także z własną, bardzo osobistą wizją opisanej przeze mnie historii. Ile czasu zajęła panu praca nad scenariuszem? Zajmuję się nauką, moje życie polega na pisaniu, ale nie książek tylko programów komputerowych. Na napisanie scenariusza dostałem 8 miesięcy i przekroczyłem ten termin o zaledwie kilka tygodni. Potem, oczywiście, mój tekst analizował i zmieniał - zgodnie z naszą umową - Witek Adamek. Czy miał pan wpływ również na inne elementy filmu, na przykład na obsadę? Nie, w żadnym wypadku. Na dobór aktorów nawet nie chciałem mieć. Jestem zwykłym konsumentem kina i to nawet nie polskiego, bo mieszkam we Frankfurcie. Polskich filmów w niemieckich kinach nie ma niestety zbyt wiele. Jakiekolwiek doradztwo z mojej strony byłoby nieprofesjonalne. Zamierza pan pisać kolejne scenariusze? Broń Boże, chcę pozostać przy nauce. Nigdy, jednak, nie mówię nigdy, czego dowodem jest moja biografia. W swoim życiu byłem już rybakiem dalekomorskim, fizykiem, ekonomistą, informatykiem i chemikiem. Nie wiążę swojej przyszłości także z pisaniem książek, nie mam takiego planu na życie. Chciałbym zrobić profesurę. Jestem ożeniony z wierną żoną, w postaci nauki, która przymyka oczy na moje skoki w bok do kochanki jaką jest literatura. Tak bym to nazwał. Moja nauka udaje, że nic nie wie o tamtej, a tamta zazdrości nauce, że tyle czasu mi pochłania. Jeśli ktoś będzie chciał, żebym opisał jakieś historie filmowe, to oczywiście się zgodzę. Po tym doświadczeniu będę pisał już inaczej, obrazami. Nie jestem arogancki, nawet w snach nie pomyślałem że ktoś będzie chciał sfilmować moją książkę. Teraz musze się Panu przyznać, że myślę o tym. Na słowa i obrazy, które mi się nasuwają patrzę w kontekście filmu.Janusz Leon WiśniewskiDlaczego konsekwentnie odmawia pan sobie tytułu pisarza i woli być nazywany autorem? Żeby mieć zawód, trzeba mieć przygotowanym do tego przez studia, przez bycie w tym zawodzie. Ja nie skończyłem studiów chemicznych, ale przez 11 lat pracowałem w chemii i jestem doktorem habilitowanym chemii. Czuję się chemikiem, dlatego że 11 lat uczyłem się od kogoś kto jest lepszy. Pisania od nikogo się nie uczyłem. Zacząłem to robić z narcystycznego powodu, po prostu chciałem wzruszyć siebie. Wydawało mi się, że mniej istotny jest warsztat, czy przygotowanie humanistyczne. Uważam, że nazywanie mnie pisarzem byłoby deprecjonujące dla ludzi, którzy żyją z pisania. Jestem tylko autorem "po godzinach". I niech tak zostanie... Niebawem w księgarniach pojawi się moja nowa książka, zbiór felietonów publikowanych w magazynie "Pani". Nie będą to jednak te same teksty, ale ich bardziej rozbudowane wersje opatrzone komentarzem. Potem planuję sobie zrobić przerwę w pisaniu, chcę wrócić do nauki. Ale jak zatęsknię za wzruszeniami, to pewnie znowu będę pisał. Na pewno wydawcy namawiają pana do napisania kontynuacji "S@motności w sieci". Czy planuje Pan kiedyś opowiedzieć dalsze losy Ewy i Jakuba? Takie propozycje oczywiście się pojawiają, tyle, że ja mam ten przywilej, że mogę je ignorować. Piszę kiedy chce i to, na co mam ochotę. Moje wydawnictwo Prószyński i S-ka czule się mną opiekuje, wiedząc jednak, że jestem niezależny. Nie można mi niczego narzucić. Gdybym korzystał z tych propozycji, to mógłbym nieustannie pisać, a tego nie chce. Jak udaje się panu pogodzić pracę, naukę, pisarstwo, rodzinę? Na wszystko znajduje pan czas? Nie chciałby pan tego robić, bo tak ja mnie spotkałaby pana (zasłużona) kara wymierzona przez najbliszą panu kobietę. Chcąc coś robić dobrze, trzeba poświęcić temu mnóstwo czasu i robić to w odosobnieniu. Prawdziwe ważne rzeczy powstają w samotności. Ja sobie tę samotność zapewniam, celebruję. Czekam aż wszyscy wyjdą z biura, czytam wtedy poezję, włączam muzykę, nalewam sobie kieliszek czerwonego wina. Tak przygotowuję się do emocjonalnego spotkania z pisaniem. Godzę to organizując sobie życie logistycznie. Weekendy mam już zaplanowane do końca 2007 roku. Nie wierzę, że jakakolwiek kobieta wytrzymałaby ze mną w tej sytuacji. Oczywiście, płacę za to wysoką cenę, ale gdybym tego nie robił, byłbym sfrustrowanym człowiekiem. To wielki dylemat. Ludziom się wydaje że Wiśniewskiemu wszystko się układa. Napisał bestseller, nakręcili mu film, że to nieustanne pasmo sukcesów. Ja tak na to nie patrzę. Pamiętam wszystkie trudne momenty i koszty osobiste, jakie poniosłem w ciągu tych 5 lat. Szanuję moich czytelników, dlatego tu przyjeżdżam. Mieszkam we Frankfurcie, tam nikt nie wie, że piszę książki, nikt nie wie o tym filmie. Trzymam to w tajemnicy, bo chcę być postrzegany w jednym świecie jako przedstawiciel tego świata i żeby to nie promieniowało na inny świat. Mam dwa światy, do których mogę się przenosić. Często pojawia się opinia na pana temat, że udała się panu rzecz niemożliwa, czyli zrozumieć kobiety. Jak to zrobić? Czekałem na to pytanie. Z reguły w każdym wywiadzie pojawia się jako drugie. O tym, że jestem znawcą kobiet dowiedziałem się z mediów. Uważam, że kobiety są lepszą częścią ludzkości, że umierając przeżyły 3 razy więcej niż mężczyźni. Kobiety mnie zawsze fascynowały. Byłem 5 lat w męskiej szkole, w technikum rybołówstwa morskiego, gdzie nie było żadnej kobiety. Przez ten czas bardzo je idealizowałem kobiety. W moich książkach stawiam bohaterki na piedestale. Żeby kogoś postawić na piedestale, trzeba go zrozumieć, dlatego też nie ma chyba nic po polsku, niemiecku i angielsku, czego nie przeczytałem na temat psychologii kobiet. Nie dlatego, że się przygotowywałem do książki, po prostu chciałem to wiedzieć. Kobiety są empatyczne, potrafią myśleć o innym człowieku. Ja się wsłuchuję w kobiety i jestem przekonany, że ten świat byłby o wiele lepszy gdyby mężczyźni chociaż przez rok mogli być kobietami. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones