Ujął mnie ten moment, ze świetną grą Rudgera H. Moim zdaniem scena ta stanowi podsumowanie całej problematyki filmu i kwestii uczuciowości androidów. Oglądałem film bardzo dawno, gdy byłem jeszcze na etapie fascynowania się 'dziełami' w stylu "Rambo", ale ten właśnie moment poruszył mnie głęboko i nawet po latach nieraz przypomina mi się, zmuszając do refleksji. Moim zdaniem film jest lepszy niż książka. W każdym razie inny;] A wspomniana scena na trwałe już chyba wryła mi się w pamięć, każąc nieraz na poważnie zastanowić się nad powszechnym obecnie lękiem i uprzedzeniem do wszelkiej odmienności, do tego, czego dobrze nie znamy. Android w filmie Ridleya Scotta ścigał policjanta, który zabił jego ukochaną. To już świadczy o wysokiej uczuciowości tych istot - zdolność do odczuwania miłości i żal, wściekłość po stracie tej drugiej połówki. Android wpadł w prawdziwy szał i glina nie miał z nim żadnych szans, gdy został już przez niego schwytany. A mimo to w ostatniej chwili zostało mu darowane życie. Android zamyślił się głęboko nad pięknem wszystkiego tego, co dane mu było w życiu oglądać. Cuda zjawisk występujących w kosmosie, niedostępnych dla zwykłego człowieka... I zrezygnował z zabicia swego pośredniego stwórcy i jakby nie było, prześladowcy. Piękno i wielkość tego gestu poruszyły mnie. Nie wiem, może mam jakieś schizy;]
Podsumowując: kawałek porządnego, filozoficznego - ze szczyptą fajerwerków - kina. I nazwiązując do tytułu książki - tak, myślę że androidy mogłyby śnić o elektrycznych owcach:-)
"...wszystko to przepadnie jak lzu w deszczu" . cala scena ma niesamowita sile oddzialywania na odbiorce . android sciga swojego antagoniste przez cala noc i gdy nagle zaczyna switac decyduje sie darowac zycie pomimo iz sam nigdy tak naprawde nie mógl poczuc sie zywy.rezyser ostro pogral w tej scenie obrazem dzwiekiem i slowem a gdy zauwazylem wzlatujacego w powietrze golebie az mi ciarki przeszly. jedna z najbardziej wymownych scen w historii kina
Bo ROY jest Chrystusem. Maszyn. Poświęca się na rzecz następnych robotów/replikantów/androidów.
Zresztą zależy od wersji.
W wersji producenckiej - replikant dowodzi tym samym swego... człowieczeństwa
W wersji reżyserskiej - nie.
I to jest ogromna strata dla filmu.
Niestety w wyniku, perfidnej dodajmy sugestii Ridleya, że Deckard nie jest człowiekiem, lecz androidem, a właściwie replikantem (za pomocą snu o jednorożcu i przyniesionego mu do domu origami o kształcie jednorożca sugerującego, że sen został mu wdrukowany) film traci swoje... człowieczeństwo.
Bo czyż nie tego dowodzi robot Roy Batty ratując w finale od śmierci... człowieka, który mu zagraża?
Swojego człowieczeństwa.
Dopóki Deckard jest człowiekiem to scena wielka, pełna humanizmu.
W momencie gdy Deckard okazuje się androidem scena traci jakiekolwiek znaczenie. No, bo co może oznaczać, czego dowodzić, że jeden replikant ratuje drugiego?
Niczego.
Pozostaje pustka.
Zagmatwałeś sprawę. Zabagniłeś i utopiłeś w odmętach mętnej wody Poprzednicy mieli rację i co ważne , była podana bardziej czysto i przejrzysto.