Przepraszam wszystkich fanów,ale ten film to jakiś dramat.0 akcji,kiepski Ford,zresztą jak zwykle.Co z niego za łowca androidów,skoro spuszczali mu łomot na każdym kroku.Zamiast gonić androida,to uciekał przed nim,robiąc swoją kiepską minę zbitego mopsa.Kilka dobrych tekstów nic tu nie ratuje.Zły film,choć pisze to z przykrością.
jasne. lepszy jest terminator, predator, gwiezdne wojny itd. Tam głównym bohaterom nikt nie spuszcza łomotu... i jest dużo akcji.
Tu nie chodzi o akcję,tylko jakiś sens.Skoro to specjalista od polowania na androidy,to czemu kompletnie nie daje sobie z nimi rady.Jak ja czegoś nie potrafię,to się za to nie biorę.
Zgadzam się! Chuck Norris dałby radę tym paskudnym robociaszkom, albo Seagal ten to dopiero skopałby im dupska, no ale zatrudnili Forda i cały plan szlag trafił!
".Skoro to specjalista od polowania na androidy,to czemu kompletnie nie daje sobie z nimi rady.Jak ja czegoś nie potrafię,to się za to nie biorę." - Deckard to nie jest super żołnierz szkolony do walki z androidami. On jest wyszkolony do rozpoznawania ich wśród innych ludzi i eliminacji, ale nie ma szans w bezpośrednim starciu (to tak jakby zarzucać myśliwemu, że spieprza przed niedźwiedziem gdy ten za bardzo się zbliży). Tym bardziej, że Deckard był kontuzjowany w walce z Battym, a Leon go zaskoczył...
Wybaczcie,ale nikt mi tego nie wytłumaczy.Rozumiem co scenarzysta miał na myśli,jednak moim skromnym zdaniem to spieprzył.Oglądając ten filmik nie mogłem pozbyć się wrażenia,że szkoda mi tego Deckarda.No ile można obrywać.Czy aktor czytający scenariusz ma na niego jakiś wpływ?Tu nie chodzi o siłę fizyczną,bo wiadomo kto ma przewagę.Akcję można było budować zupełnie inaczej,tak aby spryt i doświadczenie łowcy choć w jakiejś części przeciwstawiało się prymitywnej sile robocików.Czy trzeba po raz kolejny zbliżyć do siebie dwie postacie dzięki temu ,że jedna ratuje życie drugiej-dla mnie typowa amerykańska zagrywka.Można się było trochę postarać.
Nie myślcie jednak,że nie doceniam klimatu tej produkcji.Wiele wątków naprawdę mi się podoba,a ostatnie sceny w mieszkaniu tego "konstruktora" powalają.
Wiem, że ci nie wytłumaczę, ale zaryzykuje. Wg ciebie film na czym miał polegąc, na lataniu po ulicach i dachach i ubijaniu androidów? Ten film pozbawiony jest tej amerykańskości jak to mówisz, na rzecz głębszych treści. Reżyser jest brytyjczykiem i ten film specjalnie nie był pod amerykańskiego widza. Dowód na to, że w Stanach Blade Runner nie stał się zbyt popularny w czasach projekcji, dopiero po latach. W Europie stał się kultowy od razu.
A uratowanie życia Deckertowi przez Roya, to chęć udowodnienia, że androidy potrafia byc bardziej ludzkie niż sami ludzie. Po co go miał zabijać, skoro i tak umierał? Nie uzyskał tego, czego chciał, czyli przedłużenia życia do takiego jak inni ludzie, to odszedł jako prawdziwy człowiek ratując życie innego.
Deckert był słaby fizycznie, więc wykorzystywał każda okazję do zabicia replikantów, Pris, Zohry. To, że mu się udało, to nie jego zasługa, tylko tego, że ci replikanci walczyli o przetrwanie i szukali okazji, aby stac się normalnymi ludźmi.
Nie wiem, gdzie ty widzisz w tym filmie płytkość? Nie przetłumaczy ci nikt, trudno. Niektórzy do Blade Runnera przekonali się po latach, albo 10 seansach.
Mysle ze z tym filmem jest jak z Matrixem...tak jak wspomnial kolega wyzej trzeba obejrzec pare razy aby sie przekonac i go zrozumiec...tak naprawde dopiero koncowka filmu gdzie R. Hauer zamiast zabic Forda ratuje go i sam umiera pokazuje sens tego filmu...innosc nigdy nie zostanie zaakceptowana, a czlowiek zawsze bedzie traktowal innego gorzej ze wzgledu na rase czy inne ulomnosci, przeciez sami stworzyli te androidy po co...aby ich wykorzystywac, a kiedy androidy zechcialy rownych praw, zaczeli je "dymisjonowac" (rasizm, Aperheid, antysemityzm itp, itd)
Film nie jest plytki dobre efekty specjalne, ale aktorzy...no coz Ford blady przy Hauerze, Hanah niezla (w koncu nie jest ozdoba ekranu jak w wiekszosci filmach) a Young i reszta miernie...Dlatego daje 6/10, jednak efekty to nie wszystko :)
Myślę,że Dick pisząc książkę na podstawie ,które powstał ten film,aż tak głęboko się nie posuwał w swoim dziele.Tu bardziej chodzi o to,że poprzez właśnie zabawę człowieka ze sztuczną inteligencją,może doprowadzić się do zagłady. Doszukiwanie się w tym filmie jakichś antyrasistowskich wątków,to lekka przesada.
Czy ja wiem czy przesada? Film zasadniczo stawia jedno podstawowe pytanie - co to jest człowieczeństwo? Zmusza do głębszej refleksji. Wszelakie interpretacje i wywody są w tym przypadku jak najbardziej wskazane. Łącznie z problemem rasizmu. W Blade Runner występuje zresztą odniesienie wprost do tego problemu, poprzez wypowiedzianą przez Deckarda krytyczną charakterystykę kapitana Bryanta: “In history books he's the kind of cop that used to call black men niggers”. Zdanie to wypowiedziane jest w kontekście obelżywego nazwania replikantów "ski-jobs". Naturalnie roztrząsając tę tematykę, należy się zastanowić przy okazji nad istotą dyskryminacji i czy aby na pewno nie mylimy jej z obroną uniwersalnego systemu wartości, ograniczaniem wolności jednej jednostki wolnością drugiej, suwerenności i nienaruszalności człowieka oraz jego naturalnego układu odniesienia, a wtedy ujawnia się oczywista wątpliwość o grubość linii oddzielającej moralność od niemoralności i... człowieczeństwo od zezwierzęcenia.
W końcowej scenie, którą szczególnie lubię Roy daje dwa dowody na to, że nie jest wyłącznie maszyną. Mamy więc najpierw przejaw humanizmu, zaakcentowany poprzez uratowanie życia Deckardowi, który z całą pewnością nie zrobiłby tego samego wobec androida. Jest to przejaw empatii i współczucia, co było szczególnie skrupulatnie sprawdzane w testach - po braku tych uczuć rozpoznawano replikanta. Następna scena jest również niezmiernie ważna. To monolog "wygasającego" androida, wyrażającego żal po zaprzepaszczonej spuściźnie doświadczeń i wspomnień: "(...)Wszystko to przepadnie w czasie, jak łzy na deszczu. Czas umierać." Coś jak gorycz umierającego człowieka, który zdaje sobie sprawę, że nic po nim nie zostanie, bo np. nie ma dzieci i nikt jego spadku (nie tylko materialnego) nie przejmie. Wspomnienia są bardzo mocno akcentowane w całym filmie. Jest to element psychiki ludzkiej, zarezerwowany wyłącznie dla naszego gatunku jako świadectwo szczególnego rodzaju wyższej inteligencji. Jednocześnie pamięć o dzieciństwie i pragnienie miłości, jako powrotu do beztroskich wspomnień skrywanych na dnie duszy nadaje sens życia, ale życia człowieka, a nie maszyny.
W końcu sam Deckard też diametralnie zmienia swoją filozofię życiową. Już nie ściga zbuntowanych androidów ale zakochuje się w jednym z nich. Tu znów można odwołać się do porównania z problemem małżeństw mieszanych - czarno-białych.
Czy zatem mamy tutaj do czynienia z tezą, że potrzebujemy jako gatunek impulsu zewnętrznego by stać się w pełni człowiekiem? Może zatem warto otworzyć się szerzej na świat i na ludzi? Może wcale nie jesteśmy tacy doskonali jak lubimy się postrzegać i warto nad tym popracować?
Film jest doskonałym psychologicznym kopniakiem i ostrzeżeniem przed popadaniem w samouwielbienie i arogancję.
Pozdrawiam.