Film BARDZO luźno jest powiązany z książką - a dokładniej - Ridley kompletnie nie zna
książki. W jego filmie zobaczymy wielkie San Francisco, pełne ludzi (i androidów) czy
kompletnie wyrwane z kontekstu sceny. Ten film może zadowolić tylko i wyłącznie ludzi,
którzy nie czytali książki, gdyż kanwa na jakiej powstał film jest o stokroć głębsza niż
salceson, który Scott zaprezentował widzom.
Oj! Taka skrajna opinia :) Ciekawe, czy ktoś jeszcze na tym forum zgodzi się z Twoim zdaniem, chociaż pewnie nie będzie im się nawet chciało odpisywać. W kilku innych topicach na tym forum już wyraziłem o tym zdanie, nawet o adaptacji i powieści Dick'a. Nie będę się tutaj powtarzał. Powiem może inaczej. Czytałem książkę po oglądnięciu Blade Runner'a i masz rację - film jest dosyć luźno powiązany z książką. Jednak jeżeli "Do androids dream of electric sheep?" Dick'a to hmmm troszkę chaotycznie skreślona opowiastka, a film Scott'a to salceson to jestem "koneserem salcesonu" ;)
Takie zastrzeżenie małe. W filmie widzimy raptem 6 androidów jeżeli przyjmiemy wersję, że Deckard był też androidem. To gdzie tutaj San Francisco pełne androidów? A co do głębokości tej fabuły ... to może wymienisz z dwa, trzy punkty, które by o tym świadczyły.
Dokładnie. Ten temat był tu już wałkowany po wielokroć i nie widzę sensu robić tego ponownie. Tak czy siak, również dołączam do fanów salcesonu a'la Scott.
Choćby historia Isidora. Mieszka sam w jednym z wielkich bloków w SF. W filmie Deckard wręcz nie może przejść przez ulicę - na samym początku w chińskiej budce z żarciem.
W filmie kompletnie pominięto chęć posiadania przez Deckarda żywego zwierzęcia. Ot mamy przez ułamek sekundy przelatującą sowę przez biuro Rosena...ale kompletnie oglądając to bez przeczytania książki nie znamy sensu zdziwienia H. Forda na widok sowy.
Pominięto posiadaną przez niego kozę.
Pominięto jedno z najważniejszych elementów książki - programator nastawienia czy jak to się zwało. Ludzie stają się sami androidami ze względu na to, że chęć do działania musi im wszczepiać maszyna.
W filmie nie wytłumaczono czemu eliminuje się andki. Są. Wiemy że sa z firmy Rosena i w filmie wiemy, że uciekły z kolonii. Czemu je się eliminuje czy po co się je tworzy - misterium. Z filmu tego nie wyciągniesz.
W filmie w pierwszej scenie widz widzi jak andek strzela do naczelnego łowcy (zapomniałem imienia). Widz dochodzi do wniosku, że zginął. Gdyby nie wersja reżyserska to naprawdę większośc uznałaby faceta za zmarłego.
Test Voigta - Kampfa. Najważniejsze pytanie wobec Racheal Rosen - pominięte.
Ten film to szmira. Jak już Scott chciał nakręcił "Łowcę..." to mógł walnąć, że jest na podstawie luźnego powiązania z książką Dicka. To że autor zgodził sie na ekranizację swojej powieści wynika raczej z choroby psychicznej na jaką cierpiał niż dziełem Scotta.
I bardzo dobrze że pominięto element ze zwierzętami bo wydaje mi się on absurdalny.
Deckard farmer-łowca?
Albo ten automat to ustawiania nastroju?
Bez przesady, ludzie nie są aż tak leniwi żeby sobie nastrój wybierać za pomocą maszyny.
Reszta to jakieś mało znaczące szczegóły.
A reżyser jak sam przyznał nigdy nie przeczytał tej książki.
Absurdalny jest o dzisiaj argumentem...
Coś lepszego napomnę - sprawa jak androidy starały się z niego zrobić wariata podczas aresztowania Luby. Komisariat pełen androidów, połączenia splecione wyłącznie wokoło komisariatu...to jest coś. Przez chwilę sam uwierzyłem, ze Deckard jest wariatem.
Co do zwierząt - tak odpowiada kompletny nihilista, któremu odpowiada film, a nie adaptacja.
Podsumowując - po co włącza się do rozmowy osoba (nade mną) która nie czytała książki i próbuje UDOWODNIĆ, że film (ekranizacja) jest dobry.
Rozdzielmy film od ekranizacji. Film jako film jest dobry - ale jako EKRANIZACJA to jest salceson. A że jest sygnowany jako "Film na podstawie powieści..." to wymaga się tego czy owego od reżysera by nakręcił KSIĄŻKĘ a nie następnego "Ostatniego pasażera Nostromo".
No właśnie - "na podstawie". Nigdzie nie jest powiedziane, że ma to być wierna w najdrobniejszych szczegółach adaptacja powieści Dicka. Ridley Scott postawił w filmie nacisk na coś kompletnie innego, niż Dick w książce. Powieść można rozpatrywać na wielu płaszczyznach, film to po prostu efektowna (jak na czasy powstania) opowieść kryminalna.
Równie dobrze coś takiego można by zarzucić "Czasowi Apokalipsy" Coppoli, który ma się do opowiadania Conrada na motywach którego powstał, jak pięść do nosa. Nie ma się co pienić, warto docenić, że reżyser nie poszedł na łatwiznę, robiąc po prostu filmową wersję książki.
Tylko "Czas Apokalipsy" Coppoli nawiązuje do innych czasów - treść jest ta sama!
R. Scott z powodu iż nie czytał książki nie wiedział kompletnie na czym powieść bazuje - i co próbuje wyjawić.
Podczas oglądania adaptacji R.Scotta kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. Widz jest gdzieś wrzucony: radź sobie sam. Poznajemy jakiegoś Deckarda, który rozwala androidy. Po co? Czemu? Film nie odpowiada na te pytania.
Ktoś rzucił tutaj hasło, ze sowa była absurdalnym pomysłem. To na cholerę ją Scott wrzucił? Czyżby nie chciał pokazać historii książki w sposób równie nieudolny jak Lynch "Diunę"?
Chemia jaka zachodzi między Deckardem a Rachael w filmie....co tu dużo pisać - nie wiadomo na czym bazuje. Ot przygarnął ją do domu. Ale czemu zmienił wobec niej stosunek skoro była androidem - cholera wie.
Ktoś kto oglądał film w pewnym momencie widzi sen / marzenie Deckarda z jednorożcem w tle. Ja, oglądając to bez książki kompletnie nie zajarzyłem o co chodzi. Dobrze, że na YT Scott tłumaczy po co to wstawił - bo to jest taki sam bezsens jak ta sowa.
Ale nie czepiajmy się zwierząt....
W filmie świat przedstawiony tętni życiem. Ludzie nie mogą przejść obok siebie, w końcowych scenach Deckard musi rzucać ludźmi "z lewa i prawa" by złapać andka. Sens istnienia androidów w tym filmie kompletnie leży w tym momencie - bo androidy powstały w pewnym celu. Dlatego Ziemia była wyludniona.
Widz po obejrzeniu filmu zostaje z "kupą w kieszeni" bo zakończanie jest lakoniczne i typowo "holiłudzkie". Z całej magii książki nie ma nic: świat, postaci są przedstawione lekko, zjadliwie. Nic poza tym. Nie wiemy nic o motywach działania andków, łowców i policji. Lecący banner na początku filmu informujący o nowym życiu na innych planetach - widzowi nie mówi nic. Czemu ludzie emigrują, dlaczego mają dostać androida za darmo?
Czy ktoś tutaj wie po co andki zabiły Tylera? Ot wbija się Batty do Tylera (sorry ale po cholerę zmieniono nazwę?) gadka szmatka i kula w oko. Motyw działania: Po co mnie stworzyłeś?
Bo to nawet kryminał nie jest a jakaś rzeźnia. Ostatnie pół godziny filmu to gonitwa Batty'ego za Deckardem. Kto kogo zabije?! Przecież to jasne od początku - H. Ford nigdy nie ginie ;p
Musiałbym jeszcze raz przeczytać książkę, bo właściwie nie pamiętam tych wątków jakie przytoczyłeś jak historia Isidora.
Generalnie to naprawdę jest to bardzo luźno powiązana adaptacja.
Spróbuję tylko odpowiedzieć na kilka aspektów, które są niejasne dla Ciebie.
"Podczas oglądania adaptacji R.Scotta kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. Widz jest gdzieś wrzucony: radź sobie sam. Poznajemy jakiegoś Deckarda, który rozwala androidy. Po co? Czemu? Film nie odpowiada na te pytania."
Androidy jak dowiadujemy się od Bryant'a na początku filmu. Zbuntowały się i uciekły ze statku międzyplanetarnego, zabijając załogę. Jako, że stanowią zagrożenie, Bryant nie ma wyboru i powołuje na nowo do służby Deckarda. To jest jego zadanie, żeby wyeliminować androidy.
"Chemia jaka zachodzi między Deckardem a Rachael w filmie....co tu dużo pisać - nie wiadomo na czym bazuje. Ot przygarnął ją do domu. Ale czemu zmienił wobec niej stosunek skoro była androidem - cholera wie."
No cóż. Jakby to najprościej określić. Myślę, że się w niej po prostu zakochał (to najprostsze wytłumaczenie). Zresztą (ale to tylko moje zdanie) Sean Young jako Rachel w filmie jest ... zjawiskowa.
"W filmie świat przedstawiony tętni życiem. Ludzie nie mogą przejść obok siebie, w końcowych scenach Deckard musi rzucać ludźmi "z lewa i prawa" by złapać andka. Sens istnienia androidów w tym filmie kompletnie leży w tym momencie - bo androidy powstały w pewnym celu. Dlatego Ziemia była wyludniona."
Odnoszę się teraz do filmu, bo nie pamiętam dokładnie jak to było w książce.
Chodzi o to, że androidy powstały, by służyć ludziom. Hasło Tyrell Corp. brzmiało: "bardziej ludzki niż człowiek" (mniej więcej). Androidy (w filmie) powstały jako odpowiednik człowieka, ale były tak zaprojektowane, że przewyższały go: inteligencją, szybkością, siłą. Miały różne przeznaczenia - na odprawie u Bryant'a wszystkiego się można dowiedzieć.
Zresztą na początku filmu jest wszystko wyjaśnione - jakie są motywy policji, blade runnerów i do czego służyli replikanci. Tego nie mogłeś przegapić.
"Czy ktoś tutaj wie po co andki zabiły Tylera? Ot wbija się Batty do Tylera (sorry ale po cholerę zmieniono nazwę?) gadka szmatka i kula w oko. Motyw działania: Po co mnie stworzyłeś?"
Ja wiem ;) Przynajmniej to moja teoria. Swoją drogą ten temat był tyle razy wałkowany na tym forum, że ... no ale dobra. Tyler zaprojektował replikantów. On ich stworzył. Był hmmm jakby "Bogiem". Motywem działania było raczej nie to, że Batty chciał się dowiedzieć po co został stworzony. Z jego dosyć długiej rozmowy z Tyrel'em dowiadujemy się, że chodziło mu o przedłużenie sobie życia. Wiadomo, że replikanci mieli wbudowane zabezpieczenie - po upływie kilku lat po prostu umierali, gdyż zdarzały się wypadki w poprzednich generacjach replikantów, gdzie ich zachowanie i działania stawały się niestabilne, a co za tym idzie - były zagrożeniem dla człowieka. Jak mówi Batty: "I want more life father (f*ker - w zależności od wersji. Ta wersja bardziej mi się podoba, gdyż Hauer wypowiada te słowa i brzmią bardziej agresywnie).
Kula w oko? Tego nie było w filmie ;) Palce w oczy - było ;)
"Bo to nawet kryminał nie jest a jakaś rzeźnia. Ostatnie pół godziny filmu to gonitwa Batty'ego za Deckardem. Kto kogo zabije?! Przecież to jasne od początku - H. Ford nigdy nie ginie ;p"
Czy rzeźnia... ? Nie zgodziłbym się. Zauważ, że Deckard jest od nich słabszy - zwłaszcza w ostatecznym pojedynku z Battym. No i to nie Batty goni za Deckard'em - raczej odwrotnie.
Akurat czy to jasne, czy Dekard nie zginie to nie jest takie pewne. Można się domyślać, że Gaff znał długość życia Rachel i Deckarda co jakby wynika z jego słów, które wypowiedział na dachu budynku, dlatego puścił ich wolno. To różnie można interpretować w zależności od wersji. Przyjąłem, że oglądałeś wersję reżyserską.
Jeżeli się w czymś pomyliłem to proszę o sprostowanie.
Konkluzja. Jak dla mnie książka a film to jakby dwa odrębne światy. Łączą je co prawda postacie, miejsce całej historii i główny przekaz (z tego co pamiętam) też pozostał.
Jednak w filmie jest coś jeszcze, coś co powoduje, że właśnie film jest o wiele bogatszy od książki (muszę ją jeszcze raz przeczytać, ale z tego co pamiętam po prostu książka do mnie nie trafiła).
Za ewentualne potknięcia i błędy z góry przepraszam. Wszystkich aspektów Blade Runner'a nie znam, chociaż widziałem go wielokrotnie. Jeżeli takie się zdarzą w powyższym tekście to proszę o sprostowanie.
Jeszcze jedno.
Czy mógłbyś przypomnieć jakie było to najważniejsze pytanie w teście Voigta - Kampfa, które miał zadać Deckard Rachel?
Moze to nie było aż takie pytanie, ale chodziło o sam test:
"Widzi Pani moją walizkę, ładna prawda? - No, no - Ze skóry niemowlęcia, stoprocentowy autentyk".
Nie zadał pytania na jakie spodziewał się android i na które mógłby znaleźc sensowną odpowiedź. Nie była wzburzona "faktem", że walizka została zrobiona zabijając niemowlaka. Nie potrafiła udać przerażenia. Potrafiła je wyrazić oralnie, ale nie empatycznie.
Cały myk w tej książce polega nie na "gadkach" a na wyrażeniu emocji.
Jest taki fragment gdy "kurzomóżdżek" (będący kierowcą pseudoweterynaryjnego wozu) dostaje wezwanie do domu gdzie dostaje kota w cięzkim stanie. Odbiera "przesyłkę" jedzie kawałek, ale nie mogac znieść wycia kota zatrzymuje się i...szuka konsoli naprawczej, szuka elementów elektroniczych przeklinając, ze ta cała technologia idzie tak do przodu, ze trudno znaleźć komponenty z wersji na wersje. Dojeżdzając do "weterynarza" (a tak naprawdę sali napraw sztucznych zwierząt) okazuje się, że kot był prawdziwy. W rozmowie z małożonką właściciela kota okazuje się, że jej mąż nie przywiązywał się do kota...bo bał się bardziej o niego niż siebie samego. Bał się przywiązania jakie pojawia się podczas przebywania ze sobą, oraz jego straty któregoś dnia.
Dla mnie jest to jeden z bardziej poruszających fragmentów w książce. Człowiek staje się tak odizolowany od uczuć i życia, że jego egzystencja sprowadza się do wymian i napraw rzeczy zepsutych. Utracili tą część człowieczeństwa zwaną empatią.
Jest to jeden z wielu powodówdla którego uważam książke o wiele bardziej sensowną niż misz-masz R. Scotta.
Dokładnie. Czytałem książkę, a film i tak jest genialny. Jak się komuś nie podoba, to niech sam sobie nakręci. Pseudo krytycy z pseudo aspiracjami...
Do tego
- Deckard mieszkał z żoną coraz głębiej poddającą się merceryzmowi;
- społeczeństwo pochłaniał pojedynek dwóch infaltylnych gwiazd telewizyjnych;
- sporą popularnością cieszył się merceryzm, czyli pogląd uznający potrzebę odczuwania cierpienia, aby lepiej móc rozumieć ludzkie odczucia - IMO najistotniejszy w książce
- ludzie cierpiący na choroby umysłowe byli dyskryminowani przez gorsze wyniki w testach empatycznych.
Deckard powiedział Rachel coś w stylu "Ładny neseser prawda? Przydziałowy. Wykonany w 100% ze skóry niemowlęcia" a ona za wolno zareagowała.
WunderWafflu warto, żebyś obejrzał "Dangerous Days" o tworzeniu Blade Runnera. Wtedy przekonasz się, że od samego początku to nie miała być adaptacja ksiażki. Hampton Fancher po jej przeczytaniu nie był nią zachwycony, ale stwierdził, że jest w niej jakiś potencjał na film. I rozwinął historię Łowcy goniącego andki.
Czepianie się Ridleya jest również bezsensownie idiotyczne, bo to nie reżyser jest odpowiedzialny za fabułę filmu przecież. Reżyser jest zatrudniany przez producenta, który zgadza się wyprodukować jakiś scenariusz. Miej więc pretensje do Fanchera, że mu się książka nie podobała.
Scott stworzył niesamowitą wizję świata i ok, miał jakiś wkład w fabułę, bo Peoples pisał w sumie to co Scott chciał, ale dotyczyło to bardziej wizji świata niż aspektów z książki. Książka pojawiła się tylko w początkowych etapach preprodukcji.
Ja osobiście uważam, że książka była chaotyczna i skąpa w niektórych momentach. Np. bardzo nie zadowalało mnie to, że Dick poświęca raptem jedno zdanie na zabicie androida. Ot "Dechard usunął Batty'ego". Sru, nie ma. Film jest o wiele bogatszy, bo wątki pojawiające się w nim są pełne. Widz nie czuje niedosytu oglądając go w przeciwieństwie do czytelnika, który w zasadzie nie wie co się dzieje, bo wszystko toczy się tak szybko i nie ma na czym się skupić. Czerpałem radość z czytania "Blade Runnera..." i faktycznie scena na posterunku jest mocna, ale w filmie nie miałaby żadnego uzasadnienia, jako że scenarzyści wybrali inną linię fabularną.
Niejako zgadzam się z Tobą i dlatego właśnie czepiałbym się scenarzysty. Wybrał z książki kilka elementów, dopisał do tego kryminalną fabułę, postawił na warstwę emocjonalną, a to co w książce było najciekawsze i oryginalne (merceryzm, przyjaznego Bustera, drugi komisariat) najzwyczajniej w świecie zignorował. Gdyby film nosił taki sam tytuł jak książka, to byłaby to farsa na miarę "Zapłaty".
Ridley Scott uratował film, bo z prostej historii o ściganiu androidów wyczarował magiczną historię z melancholijnym klimatem. Scena z Rachel i fotografiami jest genialna - chwyta za serce.
Jak lubię pomysły Dicka, tak nie uważam żeby miał lekkie pióro (a przynajmniej jego tłumacze - oryginałów nie czytałem). W "Czy androidy ..." nie ma takiego momentu jak wyżej wspomniana scena z Rachel. Pisał sucho, zdawkowo, nieco chaotycznie. Miał za to dobre pomysły, faszerował swoją twórczość (przynajmniej część pozycji) ciekawymi ideami i nurtującymi go kwestiami filozoficznymi, które bywały ciekawsze niż same losy bohaterów. Trochę żałowałem, że w książce Dick tak szybko zakończył sprawę androidów, ale i tak znacznie bardziej ciekawiło mnie kim okaże się Mercer i jak wpłynie na losy Deckarda.
IMO książka i film stoją na równym poziomie - książka inteligentniejsza, film bardziej emocjonujący.