Nakręcony w 1982 roku Blade Runner, a oglądany przeze mnie pierwszy raz w
2010, czyli jak by nie było 28 lat później (sic!!!) nie zestarzał się ani
odrobinę. Nic nie raziło sztucznością, tandetą, przestarzałymi efektami
specjalnymi (być może dlatego, że w tych czasach nie robiło się ich za
pomocą animacji komputerowych, lecz makiet i modeli) czy czymkolwiek. Ba!
Los Angeles 2019 poraża mrokiem, brudem i ciężkim klimatem rozświetlanym
gdzieniegdzie przez jaśniejące reklamy Coca-coli, Atari i TDK :)))
Fabuła jest niesztampowa, nie-hollywoodzka rzekłbym. Film jest poważny, bez
modnych komediowych 'wstawek', bez ckliwego romantyzmu, za to zmuszający do
myślenia. Mądry, a przy tym pochłania w 100% tak intelektualnie jak i
zmysłowo.
Wszystko, tj. aktorstwo, wizja, fabuła, muzyka (VANGELIS!!!), wrażenia
wizualne tworzą jedyną w swoim rodzaju legendę cyberpunka...
Zgadza się. Ja obejrzałem go pierwszy raz w 2009 roku. Też sporo po premierze :) Potem, jeszcze ze 3 razy go obejrzałem w rożnych wersjach, w tym w Director's cut, gdzie obraz i dźwięk jest poprawiony i przyjemniej się ogląda :)
A może to było Final cut... Nie pamiętam już :) Widzę, że były jakieś trzy wersje.
Ja oglądałem wersję Final Cut, czyli poprawioną. Jednak poprawa jakości
obrazu i dźwięku, nie jest w stanie zmienić tego co nakręcono w '82. A
tutaj nie widać naprawdę niczego niekorzystnie rzucającego się w oczy.
Dodam jeszcze do listy zalet filmu stroje i fryzury. Dzięki temu, że zostały specjalnie zaprojektowane, po części nawiązując do lat 30-tych ubiegłego wieku, nie noszą piętna kiczowatych lat 80-tych (co razi chociażby w pierwszych dwóch Obcych). Dzięki temu Blade Runner dzieje się niejako poza czasem.
Zależy od wersji.
W wersji producenckiej - replikant dowodzi swego człowieczeństwa
W wersji reżyserskiej - nie.
I to jest ogromna strata dla filmu.
Niestety w wyniku, perfidnej dodajmy sugestii Ridleya, że Deckard nie jest człowiekiem, lecz androidem, a właściwie replikantem (za pomocą snu o jednorożcu i przyniesionego mu do domu origami o kształcie jednorożca sugerującego, że sen został mu wdrukowany) film traci swoje... człowieczeństwo.
Bo czyż nie tego dowodzi robot Roy Batty ratując od śmierci... człowieka, który mu zagraża?
Swojego człowieczeństwa.
Dopóki Deckard jest człowiekiem to scena wielka, pełna humanizmu.
W momencie gdy Deckard okazuje się androidem scena traci jakiekolwiek znaczenie. No, bo co może oznaczać, czego dowodzić, że jeden replikant ratuje drugiego?
Niczego.