Scenografia, efekty i zdjęcia to po prostu kinowy masterpiece.
Cóż z tego.
W wersji producenckiej - replikant dowodzi swego... człowieczeństwa
W wersji reżyserskiej - nie.
I to jest ogromna strata dla filmu.
Niestety w wyniku, perfidnej dodajmy sugestii Ridleya, że Deckard nie jest człowiekiem, lecz androidem, a właściwie replikantem (za pomocą snu o jednorożcu i przyniesionego mu do domu origami o kształcie jednorożca sugerującego, że sen został mu wdrukowany) film traci swoje... człowieczeństwo.
Bo czyż nie tego dowodzi robot Roy Batty ratując w finale od śmierci... człowieka, który mu zagraża?
Swojego człowieczeństwa.
Dopóki Deckard jest człowiekiem to scena wielka, pełna humanizmu.
W momencie gdy Deckard okazuje się androidem scena traci jakiekolwiek znaczenie. No, bo co może oznaczać, czego dowodzić, że jeden replikant ratuje drugiego?
Niczego.
Pozostaje pustka.
Zgadza się. Ale może aż tak nie dramatyzujmy. Też zdecydowanie bardziej wolę tę wersję, która ujrzała światło dzienne w 1982. Masz pełną rację co do finałowej sceny. Również narracja głównego bohatera tworzyła świetny miks klasycznego noir z fantastyką. Jeżeli chodzi o scenariusz każdemu proponuję pozostać przy takiej wersji, którą uważa za bardziej interesującą i wartościową. Natomiast jako całość, biorąc pod uwagę poprzednie założenie - moim zdaniem nie zmienia się nic. Żadne chałturnicze CGI tego nie podrobi. Tu po prostu widać setki godzin spędzone nad scenografią, charakteryzacją i detalami + bardzo wysokie poczucie estetyki. Żadnej efekciarskiej "zapchajdziury". Nie wiem czy jest drugi taki film s-f, który zamiast się starzeć - można powiedzieć, że wręcz młodnieje.