Wydaje mi się to oczywiste jak to, że większość forumowiczów nie zrozumiałą tego filmu.
1. Tam nie ma dzieci!
2. W całym mieście panuje wszechobecna znieczulica. Wszyscy są apatyczni, wyzuci z emocji. Widać to szczególnie w chwili gdy Rick ściga replikantke i strzela do niej przez szyby autobusu. Normalnie ludzie uciekaliby, panikowali. Ratowali się Tu nie ma nic. Całkowita znieczulica.
Mój wniosek: akcja toczy się na innej planecie, gdzie androidy/replikanci są po prostu testowani. Mamy tam różny poziom zaawansowania replikantów. Silniejsze aniżeli zwykli ludzie i tacy o sile zwykłych ludzi. Mądrzejsi aniżeli zwykli ludzie i o sile zwykłych ludzi. Ta czwórka "silniejszych i mądrzejszych" została celowo wpuszczona do ich świata, aby prowadzić dalsze testy.
Ostatnia scena: Rick domyśla się prawdy. Jestem replikantem!
Swoją drogą: Widziałem ten film po raz pierwszy. Jakoś nie mogłem się do niego zabrać pomimo 30'tki na karku. I kiedy w końcu obejrzałem, produkcja zachwyciła mnie: aktorstwem, muzyką, pracą kamery i ogólnie zdjęciami, ale film jest raczej nudny! Przegadany, bez napięcia. Obcy bije Łowcę na głowę, przynajmniej w moim subiektywnym odczuciu.
Pozdrawiam.
W wersji pierwotnej kinowej - nie.
W wersji reżyserskiej - tak.
I to jest ogromna strata dla filmu.
Niestety w wyniku, perfidnej dodajmy sugestii Ridleya, że Deckard nie jest człowiekiem, lecz androidem, a właściwie replikantem (za pomocą snu o jednorożcu i origami) film traci swoje... człowieczeństwo.
Bo czyż nie tego dowodzi robot Roy Batty ratując od śmierci człowieka, który mu zagraża?
Swojego człowieczeństwa.
Dopóki Deckard jest człowiekiem to scena wielka, pełna humanizmu.
W momencie gdy Deckard okazuje się androidem scena traci jakiekolwiek znaczenie. No, bo co może oznaczać, czego dowodzić, że jeden replikant ratuje drugiego?
Niczego.