moim zdaniem jest to najlepszy film science-fiction jaki kiedykolwiek nakręcono. niesamowicie wykreowany świat przyszłości, doskonała gra aktorska (definitywnie najlepsza rola R. Hauera w całej jego karierze), fascynujące postacie, trzymająca w napięciu fabuła i przede wszystkim istotne pytania stawiane przez ten film dotyczące istoty człowieczeństwa. - ten film nie ma słabych punktów a klimatem bije na głowę wszystko.
polecam wersję reżyserską, jest bardziej nastrojowa, usunięto z niej zbędną narrację niedbale recytowaną przez Harrisona Forda.
na nie lada gratkę dla miłośników filmu zanosi się kontynuacja Gost In The Shell - Innocence. po obejrzeniu trailera (extended version) śmiem twierdzić, że film czeprie garściami ze starutkiego Blade Runnera.
Zależy od wersji.
W wersji producenckiej - replikant dowodzi tym samym swego... człowieczeństwa
W wersji reżyserskiej - nie.
I to jest ogromna strata dla filmu.
Niestety w wyniku, perfidnej dodajmy sugestii Ridleya, że Deckard nie jest człowiekiem, lecz androidem, a właściwie replikantem (za pomocą snu o jednorożcu i przyniesionego mu do domu origami o kształcie jednorożca sugerującego, że sen został mu wdrukowany) film traci swoje... człowieczeństwo.
Bo czyż nie tego dowodzi robot Roy Batty ratując w finale od śmierci... człowieka, który mu zagraża?
Swojego człowieczeństwa.
Dopóki Deckard jest człowiekiem to scena wielka, pełna humanizmu.
W momencie gdy Deckard okazuje się androidem scena traci jakiekolwiek znaczenie. No, bo co może oznaczać, czego dowodzić, że jeden replikant ratuje drugiego?
Niczego.
Pozostaje pustka.