Wiem, że spaghetti westerny cechowały się niskim budżetem i częstym brakiem logiki, ale w tym filmie to za bardzo kłuje w oczy. Niektóre filmy chociaż zasłaniają takie błędy klimatem i akcją, grą bohaterów, muzyką. W tym filmie pozostaje tylko muzyka, Lee Van Cleef i Luigi Pistilli, o reszcie lepiej zapomnieć. John Phillip Law jest nijaki, głos ma jak Terminator i do Eastwooda mu trochę brakuje. Ten też był drewniany, ale charyzmatyczny. Wydaje mi się, że Lawowi tej charyzmy zabrakło. Oczywiście na kompozytorze można jak zawsze polegać. A początek był obiecujący. Szkoda, bo temat prosty, ale chwytliwy.
Pewnie polscy kinomani mnie za to zjedzą, ale moim zdaniem to Amerykanie kręcili westerny najlepiej. Włosi jednak są za nimi. Niby jest Sergio Leone i jego arcydzieła, poza tym jeszcze Sergio Corbucci i może ze 2, 3 innych, ale po za tym? Wydaje mi się, że Amerykanie dużo zawdzięczają spaghetti westernom, ale w gruncie rzeczy to Włosi początkowo czerpali z amerykańskich filmów.