Ten film, mimo dającej ''rozrywki'', ma w sobie niewiele realizmu i za grosz powagi.
Patrząc wstecz na inne filmy Emmericha, reżysera, który specjalizuje się w wielkim ''BOOM'' na
dużym ekranie, dzieło to wypada mniej udanie i odbiega zupełnie w temacie zniszczeń Świata
od poprzednich produkcji pana Rolanda. Twórca tym samym stworzył dla mnie, dla innych już
niekoniecznie, zupełnie przeciętne kino fabularne, a jego zawartość sporej dawki głupot,
nielogiczności czy niedorzeczności, w sumie bardzo nie odbiegająca od norm ''2012'',
''Pojutrze'' lub ''Godzilli'', zaniżyło ogólną ocenę, ale nie jest to spadek drastyczny. To dzięki
porównaniu do dosyć podobnego filmu ''Olimp w ogniu'', który mnie cholernie umęczył i
znacznie irytował. Ze ''Światem w płomieniach'', było jednak trochę inaczej. Lekkość oglądania i
niezły ubaw, chociaż rozwałka na ekranie nie była potężnego kalibru, to nieliczne atuty, ale
jednak jakieś.
Amerykanie jak widać, rzeczywiście uwielbiają niszczyć swój Biały Dom, symbol ich władzy oraz
pępka świata. Czyżby kompleksy związane z WYŻSZOŚCIĄ i szukaniem sobie wroga na siłę, a
także próba udowodnienia, że są w stanie zapanować nad wszystkim?
Choćby nie wiem jaki kataklizm nawiedził ich ''podwórko władzy'', oni zawsze wyjdą obronną
ręką, najczęściej za sprawą odrzuconego przez otoczenie kolesia z prywatnymi problemami.
No cóż, tym razem jest nie inaczej.
Takie fabuły modne były 25 lat temu. Dziś ta niedorzeczna wtórność już tylko może męczyć.
Co zatem w ''White House Down'' (nasze tłumaczenie to zwykła podpucha) zadziałało jak
należy?
Prawdę mówiąc to trudno doszukać się tu ''pozytywnych walorów'' na płaszczyźnie fabuły.
Może jedyne sensowne zdanie filmu: ''nasz kraj to więcej niż jeden dom''?
Może pomysł na podpalenie twierdzy, aby wykurzyć antagonistów?
Być może dramaturgia, częsta akcja o którą niektórym najbardziej przecież chodzi, niezłe
przedstawienie filmu pod kątem technicznym?
Może w końcu, i to chyba najlepszy powód, wprawienie widza w dobry nastrój dzięki tej lekkości
no i rzecz jasna absurdalności, bo prawdę mówiąc, uśmiać się można niejednokrotnie.
Powodów ubawu jest na prawdę od cholery. O ile sam temat przewodni, czyli atak na Biały
Dom, nie może być wykluczony, o tyle co trzecia scena swoją głupotą i farsą, razi jak grom z
jasnego nieba.
Oto najciekawsze z całego morza przykładów.
Próba ucieczki(?!?) uzbrojoną po zęby limuzyną dookoła fontanny. Białe Jordany prezydenta.
Foxx z wyrzutnią rakiet w rękach. Informowanie tv, telefonicznymi nagraniami całej akcji
wewnątrz ''tonącego statku''. Latanie śmigłowcami 2m nad głowami ludzi w środku
zatłoczonego miasta. Kody od których znów zależą losy Świata, które nosi prezydent ''w
kieszeni'' (cała historia związana z przechwytywaniem kodów, przekazywaniem ich następcom
itd, jest żenadą). Fart głównego bohatera ratującego prezydenta. Rozmowy z wiewiórkami.
Teraz najlepsze, osobiste powody do rozpętania piekła (to już kompletnie nie miało nic
wspólnego z wiarygodnością).
Poza tym trup pada gęsto, ochrona w ogóle nie istnieje, a wojsko czai się gdzieś przy płocie.
To tylko ''rzeczy'', które w pierwszej kolejności utkwić mogą w pamięci. Zero realizmu, jednym
słowem farsa na całego.
Do tego dochodzi celowy patos, zaczynający się już po pięciu minutach, który uwypukla się co
chwilę. Teksty w stylu ''obudzi mnie tylko apokalipsa'', ''wstrzymać ogień!!! to przyjaciel'',
''ojczyzna wymaga poświęceń'', i wiele innych, powodują odruchy wymiotne. Dorzucić można
jeszcze spinki z chorągwią, wzniosłą ponad chmury muzykę, a na deser Emily dającą znak
flagą, że sytuacja jest pod kontrolą. Szyderstwo wymieszane z małą irytacją jednymi słowy.
Od rozmów między postaciami (te mniej patetyczne), może rozboleć głowa. Ciągłe powtarzanie
''tym razem nie schrzań'', ''chcę go żywego'', ''dam radę'', ''nie spieprz tego'', czy ''dobra robota'',
albo i nawet pompowanie w film moralizatorstwa, maltretuje słuch.
Z samą widowiskowością nie jest jeszcze tak źle, ale dobrze też wcale. Dość przeciętnie.
Do tego dochodzą marne efekty eksplozji, widać w nich sztuczność, bo szkoda było zadbać o
porządną pirotechnikę. Najlepiej dziś w kinie tworzyć wszystko przy pomocy komputerów.
Na koniec odrobinę o Tatumie. Ponownie nie widzę w tym chłopaku żadnych emocji. Zero
prawdziwej złości, biega tak od niechcenia, jest znów cholernie sztuczny, i nadal uważam, że
powinien zająć się romansidłami czy komediami romantycznymi, bo do nich absolutnie
pasuje. Nie dostrzegłem w nim tutaj nic. Nawet prawdziwego potu i krwi, a tym bardziej
charakteru. Nie to co Butler w filmie Antoine Fuqua, który mimo iż był irytujący i nadmuchany,
przynajmniej ociekał złością, wolą walki i prawdziwym potem. Tatum w roli heroicznego
protagonisty nie istnieje. Może Butlerowi buty co najwyżej czyścić.
''Świat w płomieniach'' jest bardzo nierównym kinem. Gdy już zaczynam się tu z czymś zgadzać,
nagle dostaję cios w postaci mega idiotyzmu i wszystko powraca do normy. Gdy już zaczyna
mnie pewien moment pochłaniać, ktoś wylewa na mnie kubeł głupot, podczas których
szyderstwa nie ma końca. I tak dalej, i tak dalej. Śmiechu warte naciągane 4/10.
...""Świat w płomieniach'' jest bardzo nierównym kinem. Gdy już zaczynam się tu z czymś zgadzać,
nagle dostaję cios w postaci mega idiotyzmu i wszystko powraca do normy. Gdy już zaczyna
mnie pewien moment pochłaniać, ktoś wylewa na mnie kubeł głupot:..." - to jest to co ja myślę :)