Ten film można porównać do kinematograficznego kubizmu. Trudno nie dostrzec, iż na pewno tworzy on nową perspektywę. Trzeba tu jednak wyraźnie podkreślić, że ta perspektywa jest jedyną wartością dodaną tego „dzieła” jako jego bardzo artystyczna forma, gdyż treścią się ten obraz w ogóle nie broni.
Odchodząc od wspomnianej wcześniej formy, próżno poszukiwać w „Życiu Wewnętrznym” aspektów pozytywnych, takich jak spójność i budowanie historii, która wzbudzi w widzu jakiekolwiek emocje. Film złożony z krótkich scenek rodzajowych powiązanych jedynie obrażaniem i poniżaniem żony przez sfrustrowanego głównego bohatera, oraz scen erotycznych mających ukazywać widzowi głęboko skrywane marzenia bohatera, zupełnie (w mojej opinii) nie niesie za sobą intelektualnych wartości i nie wzbudza potrzeby przemyśleń.
Nie ukrywam, że kontakt z tym obrazem był dla mnie męczący i czekałem tylko na napisy końcowe, gdyż dialogi są oderwane od rzeczywistości, a to oderwanie ociera się nie o śmieszność, a o żenadę.
Film ten nie zbliża się nawet poziomem treściowym do kolejnych dzieł Marka Koterskiego, które można nazwać mianem ikonicznych, takich jak „Nic śmiesznego” czy „Dzień świra”.
Uważam, że „Życie wewnętrzne” można oceniać pozytywnie wyłącznie w charakterze artystycznego obrazu, jako coś w rodzaju filmowej wersji „Panien z Awinionu”, gdyż jako film jest po prostu słaby.