Kogo było Wam bardziej żal ? Miauczyńskiego, czy jego żony ?
Jestem kobietą i mimo to uważam, że na miejscu Michała byłabym taka sama, jeżeli nie
gorsza. Fakt, że sam wybrał sobie taki los ale na litość Boską (!!!) ta jego żona, co to
twierdziła że go kocha, to była jakaś kompletna oferma i ofiara losu. Gdyby główny bohater
chciał, to mógłby ją skopać, a ona jeszcze by mu za to podziękowała. Mało tego, ona się w
ogóle nie starała utrzymać swojego małżeństwo w ryzach. W trakcie oglądania filmu
doszłam nawet do wniosku, że to Michałowi bardziej zależało na tym, żeby między nimi było
lepiej, wystarczy przypomnieć sobie scenę łóżkową ;) Byłam święcie przekonana, że
Miauczyńska śpi, a chłop się produkuje nadaremno !
Podziwiam bohatera, że jej jednak nie zamordował z zimną krwią.
a ja współczuje jego żonie. Facetowi w życiu nie wyszło (oferma) jakby chciał i będąc taką ofermą wyżywa się na wszystkich a najbardziej na swojej żonie. Po prostu nie lubię ludzi przeżywających ból istnienia czy inny Weltschmerz.
Gdyby mu na to nie pozwalała i zamiast posłusznie wysłuchiwać wszystkich obelg, jakie Michał do niej kierował, sama powiedziała mu kilka cierpkich słów to sytuacja byłaby zupełnie inna. Zamiast tego ona wolała dawać się 'kopać', pozwoliła sobie na bycie tą słabszą w związku więc Miauczyński to wykorzystał. Jakby tego było mało sama zachowywała się jak ostatnia niedojda .
Po mojemu Michał nie potrzebował seksbomby ale silnej psychicznie, pewnej siebie i nieco szalonej (w tym pozytywnym sensie) kobiety z klasą, przy której korzystałby z życia i która byłaby dla niego psychiczną i emocjonalną podporą, bo sam sobie nie szczególnie radził.
po co się z nią żenił? znał ją, przecież nie zobaczył jej na ulicy i nie zaciągnął do kościoła od razu, nie? Jak sam powiedział "bo wstydził się być kawalerem" - taki mężczyzna to nie mężczyzna, po prostu był słaby, aż wreszcie życie go przygniotło
Żonie. Kretyn nie radził sobie z samym sobą, to wyładowywał się na słabej psychicznie żonie.
A tak przy okazji, to film z tą akcją mógłby trwać jakieś 20 minut:)
Niełatwo odpowiedzieć na takie pytanie, ale odnoszę wrażenie, że Miauczyński jest mimo wszystko w gorszej sytuacji. Bo niby tak łaknie życia, ale tak naprawdę żyć chyba nie potrafi. Jego żona jest już wypalona, Miauczyńskiego upadek dopiero czeka. Przecież ta końcowa puenta jest w gruncie rzeczy wstrząsająca, jakby dopiero w tym momencie zrozumiał, jak marne jest jego życie.
A ja jestem facetem i dużo bardziej żal mi żony. Można tu dyskutować i się rozwodzić, ale to są wszystko subiektywne odczucia. Twoja argumentacja jest przekonywująca, jednak mi się wydaje, że Miauczyńskiemu żadna kobieta by nie odpowiadała na dłuższą metę.
Zauważcie że u Koterskiego praktycznie nie ma pozytywnych bohaterów, także w tym filmie obydwie postacie są groteskowe i budzące żal. Obydwie równie winne zaistniałej sytuacji.
wspolczuc mozna i jemu i jej, ale koniec koncow jego chamstwo wobec niej strasznie irytuje podczas ogladania filmu(przynajmniej mnie)
Oczywiście, że to jej mi żal. Facet miał przede wszystkim problemy ze sobą, a wyżywał się na niej uważając siebie za pępek świata.
___________SPOILER____________
Zdaje mi się że teściowa najlepiej jego podsumowała mówiąc mu po tym, jak stwierdził że do szału doprowadzają jego dwie rzeczy, jak ludzie mówią do niego on i jak ona (teściowa) mówi mu zięć. Wtedy odparła, że jego wszystko doprowadza do szału.
Człowiek zawsze podirytowany, gardzący wszystkim i wszystkim, zrażony do chrzestnego syna bo chciałby żeby był inny, więc nie może do niego się zbliżyć, wyglądało że że oczekiwał na śmierć matki by się z tego mieszkania wyrwać, nienawidzi sąsiadów, wyżywa się na jednym po spotkaniu z milicją nie zważając na córką czy wnuczkę, a że żona była najbliżej całą wrogość i frustrację wyładowywał właśnie na żonie.
Zarzuca jej wszystko nawet to że nie potrafiła zabić robaka tak jakby sam nie potrafił ruszyć tyłek. Aż dziwne, że dziecku nie dostało się.
Żona nieszczęśliwa czuła się pognębiona - jak sama określiła w sądzie i to drugie słowa po doprowadzaniu do szału, które jak dla mnie określa Miauczyńskich, jego wszystko doprowadza do szału, a ona pognębiona.
Być może przy takim facecie każda kobieta byłaby taką kłodą jeśli nie byłaby na tyle chamska by mu odpowiednio odwalić i silna by pozbyć się jego.
Zdecydowanie współczułem żonie, bo Miauczyński to nie dość, że szmaciarz, to jeszcze sadysta, który swój marny los zwalał na wszystkich, tylko nie na siebie samego. Jasne, że małżonka nie była zbyt fascynująca i ta jej postawa ofiary nie nastawiała do niej najlepiej, ale Miauczyński budzi moją szczerą nienawiść i uważam, że zasłużył, by coraz głębiej pogrążać się w rozpaczy.
Nazwanie go szmaciarzem to nadużycie. W większości filmów Koterskiego aroganckie zachowanie Miauczyńskiego to rezultat życiowej traumy, nie przyczyna sama w sobie. Trzeba tu odróżnić bycie złym, a bycie zgorzkniałym.
Nie usprawiedliwiam go. Po prostu ten bohater to postać, która miała zły start, ale nic z tym faktem nie robi. Żonę wybrał nudną bo sam jest nudny, choć tego nie chce zauważyć. Z resztą, cytując jego samego: rzeczy interesujące spotykają ludzi interesujących.
"Szmaciarz" jest słowem, którego na co dzień nie używam, co pokazuje, że Miauczyński musiał mnie strasznie zirytować i na gorąco ten wyraz uznałem za najbardziej adekwatny. Jasne, że jego zachowanie to kwestia zgorzknienia, z tym że on je kanalizuje znęcając się nad drugim człowiekiem, co jest jednak dość podłym zachowaniem. Do tego wydaje mi się, że on jednak mógł zniszczyć swoją żonę. Widzimy ich związek już w fazie rozkładu. Być może na początku ona taka nie była, a przez to ciągłe poniżanie i wmawianie jej wszelkiej marności, weszła w tę rolę. Tak, czy inaczej - tak jak Miauczyński z "Dnia świra" budzi moją sympatię, tak Michał Miauczyński mnie mocno złości.
Zastanawiałam się też czy to nie kwestia aktora, który zagrał tą główną rolę. Kondrat potrafił w Dniu Świra stworzyć postać z którą w jakiś sposób każdy (kto ma trochę samokrytycyzmu) się choć po części identyfikuje, w jakiś sposób ją się nawet lubi, współczuje mu. A tu faktycznie ujawnia się nam jedynie niesympatyczny, niezadowolony z życia gbur, który swoje frustracje przerzucił na żonę.
Też tak to widzę. Wojciech Wysocki stworzył postać, której ja lubić nie potrafię (co swoją drogą pokazuje jego kunszt aktorski). Natomiast Miauczyński Marka Kondrata jest przegrany, ale jednak sympatyczny. Nie tyle się z nim identyfikowałem, co jego los traktowałem jako potencjalną (i wyjątkowo upiorną) wizję własnej przyszłości.