film genialny, ludzie matoły...
1.w tym filmie nie chodzi o zrozumienie znaków, tylko ich własna interpretacja-pisząc więc,
że czegoś tu nie rozumiesz, robisz z siebie idiote...
2.jeśli piszecie że film nudny i przydługi, to idźcie lepiej pooglądać sobie taniec z gwiazdami,
a intelektualną ucztę obrazu, dźwięku, zastanowienia, i napięcia zostawcie ludziom, którzy
są w stanie zrozumieć to arcydzieło...
3.sumując-krytyczne argumenty wobec tego dzieła są tu jak na razie na zbyt niskim
poziomie intelektualnym...radzę więc napisać jeśli już jakieś bardziej sensowne, niż
niepotrzebnie się kompromitować...
UWAGA-NIE MAM TEŻ ZAMIARU NIKOGO OBRAŻAĆ, A JEŚLI KTOŚ CHCE TO NIE
SPRZECIWIAM SIE JEGO ZDANIU, NAWET JEŚLI PO PRZECZYTANIU POWYŻSZEGO
NADAL JE UTRZYMUJE...
To odpowiedz mi na takie pytania:
1. Kto stworzył ten monolit i po co??
2. Jaka cywilizacja zakopała ten monolit na księżycu??
3. Dlaczego zakopali go na księżycu??
4. Jak on znalazł się (monolit) wśród małp i po co tam się znalazł??
5. Komputer się popsuł, tylko dlaczego, czy to miało coś wspólnego z monolitem??
6. Przeniósł się jakimś tunelem czasoprzestrzennym do jakiegoś badziewnego mieszkania. To już w filmie Kontakt 100 razy lepiej to pokazali i przedstawili widzowi. Już wolę film kula obejrzeć, przynajmniej mniej monotonne.
5. Jak rozumiesz zakończenie?? Bo ja tylko to jako tako mogę sobie wydedukować. Resztę same pytania i odpowiedzi.
Strasznie męczący film, jak by nie opcja przewiń to bym chyba do końca nie dotrwał.
Można sobie zadawać milion pytań o monolit itp., ale po paru godzinach od seansu doszedłem do wniosku, że guzik mnie obchodzi skąd on się wziął i co się z nim stało bo przeżyłem właśnie 2,5 godzinną filmową ucztę, gdzie kosmos był niemal na wyciągnięcie ręki.
Za sam widok olbrzymiego statku kosmicznego płynącego w przestrzeni przy dźwiękach muzyki Straussa stawiam najwyższą ocenę.
Ten film się kupy i dupy nie trzyma, monolit pojawia się znikąd, nie wiadomo po co i dlaczego. Ten kto pisał ten scenariusz, musiał mieć ostro czosnek zjechany. Gdzie ty tam miałeś kosmos na wyciągnięcie ręki??. Nie żartuj. Kosmos to masz w takich seriach jak The Universe (siedem sezonów jak pamiętam), Zagadki wszechswiata z Morganem Freemanem, Wszechswiat wedlug Stephena Hawkinga a przede wszystkim zacznij od dokumentu Kosmiczne Potwory. Mógłbym tak jeszcze długo wypisywać, ale nie o to tutaj chodzi. Ten film ciągnie się jak glut z nosa i męczy strasznie.
Nie zamierzam oglądać żadnego z filmów, które wymieniłeś ani przekonywać Cię, że Odyseja to film na 10/10. Chodzi o to, że można odbierać ten film jako arcydzieło i nie przeszkadza w tym ów monolit i jego zagmatwana historia. A kosmos na wyciągnięcie ręki był w każdej scenie, może oglądaliśmy inne filmy jednak. ;)
A ja się zgodzę, z tym, że film genialny, ale nie że ludzie to matoły. Nie zadawałbym pytania o monolit, bo nie odgrywa on żadnej znaczącej roli. Ostatnie sceny są co najmniej hipnotyzujące. Majstersztyk, ale rozumiem, że ktoś oczekuje od filmu Sci-FI, raczej energicznej fabuły niż refleksji. W "Odysei..." się tego nie doczekają (ale o zgrozo! czy tu brakuje napięć?!), ale od tych,któzy film zrozumieli wymaga się INTELIGENCJI i TOLERANCJI wobec innych upodobań. (Ale też nie rozumem jak mżna się tymnie zachwycić?!)
Spoko, ale nikogo nie nazwałem matołem i nie wydaje mi się, żeby w moich postach brakowało cech, które wypisałeś caps lockiem. Generalnie nie przepadam za science-fiction i nie zamierzam się zagłębiać w ten gatunek. Niemniej, mówienie, że Odyseja jest słaba bo istnieje wiele możliwości interpretacji poruszonych w tym filmie motywów zakrawa na grubą przesadę. A napięcia też nie brakowało, zwłaszcza w scenach rozgrywających się na statku lecącym w kierunku Jowisza.
Każdy oczywiście ma prawo do własnej interpretacji, ale jest jeden zasadniczy nurt myśli, który narzuca się sam przez siebie (na podstawie kontekstu historycznego, biograficznego etc.). Film bez wątpienia nietuzinkowy. Także nie przepadam za tym gatunkeim, ale nie jest to klasyczne Sci-Fi. Pomimo powiażania z nauką i techniką bliskei jest to raczej metafizyce niż fizyce, surrealizmowi niż ciągowi przyczynowo-skutkowemu. Ale jeśli ktoś nie zrozumiał i nie próbuje (przecież są ku temu okazje - nikt nie jest Alfą i Omegą) to nie ma o czym rozmawiać. Chyba, że o filmie...
Oki, to napisz mi co tam jest takiego metafizycznego i surrealistycznego co tak Tobie przypadło do gustu?? Czym ten film tak Ciebie zachwycił. Podziel się co ten film ukazuje dla Ciebie, co jest takiego genialnego w tym filmie. Czekam na konkrety.
W pierwszej części widzimy zalążek życia ludzkiego i mentalności człowieka. Pewne wskazanie, że człowiek pochodzi od małpy? Małpy żyją w przyzwoitych relacjach z innymi zwierzętami, mają jednak pewne konflikty... Pojawia się MONOLIT(symbol doskonałości i perfekcji) Małpy podziwiają tę nadzwyczajną rzecz, pożądają tych cech, które w niej widzą. Monolit w pewien sposób oświeca te stworzenia, dokonuje przełomu w toku ich rozumowania. Małpy stają się bardziej pewne siebie i władcze, dążą do lepszego - tu widzimy scenę z mięsem, z zabiciem innej małpy, z rzuconą kością (kością niezgody). Następuje przeskok do roku 2001, na uwagę zasługuję scena, gdzie ludzie robią sobie zdjęcia z tym "boskim" monolitem. Ujawnia się kolejna ułomność ludzka - chęć bycia popularnym, pewnego rodzaju pazerność, zapominanie o celu. Akcja na statku to ciekawe studium zachowań ludzkich w obliczu zagrożenia przed własnym tworem, tu zostaje nam przedstawiony człowiek "okiem" komputera. Początkowa seria pytań i mnóstwo odpowiedzi z czego jedna wybija się i kumuluje w: Tak, jestem pewny siebie w 100%! Ludzie są już tak oświeceni, że tworzą maszyny doskonałe, a może jednak nie? może ich własny twór obróci się przeciwko nim? Może coś co uważali za kompletnie idealne ma defekt? Ludzie zapominają, że to oni są autorami tego świata. Nawet komputer "wie", że to nie jego wina, że może mieć wadę "bo przecież wy mnie stworzyliście i wszystko co we mnie złe, zostało uczynione przez was" (nie cytuję z filmu) - czy to może być też wołanie do Boga? Ty mnie Boże stworzyłeś ze wszystkimi moimi niedoskonałościami...? (to już przenikanie na inną płaszczyznę i być może nadinterpretacja, choć może i sedno) Jednak nie jesteśmy idealni, nie dosięgniemy szczytu, nie będziemy jak MONOLIT - twardy, niezniszczalny, przede wszystkim wieczny i niezmienny... My się zestarzejemy, obojętnie w którym wymiarze życia się znajdziemy, będziemy tylko raz, młodzi, dojrzali, starzy... Starzec próbuje dotknąć monolitu - nie dosięga doskonałości, już za późno...? czy złą ścieżką podążyłem? po co było się tak śpieszyć? "Tatusiu, przyjedziesz jutro na moje urodziny?" Tata nie może, jest zajęty, w tym momencie myśli, że jest nieśmiertelny... Czas się zatrzymać, narodzić na nowo, nadać życiu innych barw...
heh, oczywiście, nie mam pojęcia, czy o to chodzi, ale tak odczytuję niektóre momenty... "Odyseję..." obejrzałam tylko raz i myślę, że to nie wystarczy, żeby wyłapać smaczki, czy nawet sens.... Nikt tu nie napisał nic konkretnego, więc postanowiłam oddać kilka swoich odczuć... Ten film może mieć tyle interpretacji, a niektórzy zamykają go w tak wąskich ramach... Nie ma sensu się kłócić, wyzywać od pseudoznawców, czy matołów, każdy ma prawo na swój sposób odbierać sztukę. Film ma dużo nawiązań do literatury (o czym można też się naczytać na forum), uważam, że nie nie trzeba tych dzieł znać, żeby o nim mówić... Na filmwebie jest tendencja "moja racja jest racją najmojszą" dlatego nie można brać do siebie słów napisanych przez znerwicowanych ;) życzę dystansu do siebie :)
Zgadzam się, że nie ma sensu wykłócanie się o prawdę absolutną o interpreacji filmu, ale niezgdzę się niektórymi użytkownikami, którzy piszą o braku możliwości jakiejkolwiek. Co do Twojej interpretacji, to faktycznie też taka przyszła mi do głowy, ale pokusiłem się o podsawienie w miejsce monolitu innych (tu brak ogólnika) wartości (?). Cyilizacji/kultury, perfekcji, Boga, siły sprawującej władzę nad Wszechświatem. Odyseja jest dlamnie tak jak to z odyseją winno być podróżą, wędrówką do upragnionej Itaki. Życie jest przecież taką podróżą dusz. Ukazuje schematyczność ludkziego życia zarówno na przestrzeni dziejów, jak i w cyklu życia jednego człowieka. Ukazuje jego kruchość, słabość, ale także wolę walki i zmaganie się z przeciwnościami. Jest więc opowieścią o życiu, o tej niezwykłej sile, która tkwi w nasionku, robaczku, driopitku i człowieku zamkniętym w skafandrze. Film jest (dla mnie) poetyckim obrazem takiej wizji życia. Ale pewnie gdyby skupić się na dokładniejszej analizie (nie monolitu jako skały oczywiście, ale klatki po klatce i interpreacji) można wiele odczytać. Na dziś umiem tyle. Jeśli to możliwe to chętnie poczytałbym o tych literackich interpretacjach. Jeśli ktoś zna link, tudzież sma potrafi je wymienić będę wdzięczny! :)
http://www.filmweb.pl/film/2001%3A+Odyseja+kosmiczna-1968-1458/discussion/Interp retacja+zako%C5%84czenia+SPOILER,1896741
Ciekawa dyskusja z interpretacjami zakończenia i nie tylko.
Ten film to wielka nuda, tak samo można interpretować i zachwycać się filmem Śmierć w Wenecji. Jakie tam można wysnuć własne wyobrażenia i własne interpretacje.
Wiesz co - pychą od Ciebie bije na kilometr, czas może zrozumieć, że ludzie mają różne gusta i guściki. Ty lubisz ogórki ja ogrodnika córki, tylko że ja nie zachowuję się tak jak bym pozjadał wszystkie rozumy. Wielki znawca kina się znalazł.
Nie obchodzi mnie kto ma jakie gusta tylko jak rozumie pojęcie sztuki. Posłuchaj sobie songu na rozluźnienie:
http://www.youtube.com/watch?v=LG6ejwXGgB8
Tu mogę opisać, jak jakaś stacja telewizyjna robiła reportaż o tym jak ludzie rozumieją współczesna sztukę. Z kamerą udali się na wystawę do nowoczesnego muzeum i pytali ludzi jak interpretują pokazane tam prace. Najdziwniejsze to, że jedną pracę artystyczną zrobiła sama reporterka na zwykłym krześle, które stało w rogu sali powiesiła swoją torbę (chyba czerwoną) i ludzie opisywali co te "dzieło sztuki" przedstawia co chciał powiedzieć i przekazać artysta. Interpretacji było bardzo wiele, im większa wyobraźnia tym piękniejsze epitety i opisy oraz porównania.
Na koniec mówiła wypowiadającym się, że to jej torebka która wisi na krześle ciecia, który tam pilnował, ludzie byli zdziwieni i ogłupieni, że dali się na to nabrać i że dopatrywali się w tym jakiegoś wyższego przekazu. Tak samo robią to ludzie, którzy się tym filmem zachwycają, szukają jakiegoś większego przekazu, interpretacji. Dla mnie czegoś takiego tam nie ma, jedynie końcówka coś tam daje do myślenia. Reszta jest nudna, te przeciągające się sceny, ogólnie narasta coraz to więcej pytań, na które ten film nie odpowiada, sieje zamęt i ogłupia.
No idź się poucz, może zrozumiesz, że nie pozjadałeś wszystkich rozumów świata. Bronisz tego filmu jak jakieś inkwizycji.
Obejrzałem, poczytałem forum, nie chciało mi się kłócić ze "znafcami", ale na twój post musiałem odpowiedzieć.
Zdajesz sobie sprawę z tego, że w tych sześciu pytaniach praktycznie zamknąłeś fabułę tego ponad dwugodzinnego filmu?
Uświadomienie sobie tego trochę mnie rozśmieszyło.
Jak wy ludki musicie się dużo o robieniu filmów dowiedzieć, oj bardzo dużo. Kolega z góry i ty pewnie nie wiecie, że odpowiedzi byłyby do dupy. Lepiej to pozostawić wyobraźni.
... , i ... .... ... można ....... .... .... ale.... .... .... ... głównie ... ... ... interpretacja ... ... ... ... .... nie ... ... ... ... etapy ... .... .... ..... .
To ... .... .... .... hasło .... ... .... ... .... alegoria ... .. .... ... ... .. tajemnicze ... .... ... ... .... .
Moją odpowiedź pozostawiam twojej wyobraźni.
Gdzieś kiedyś jakiś zespół stworzył piosenkę która składała się z przypadkowych zdań/wyrazów i dla żartu poprosił fanów o analizę i... dostali tysiące odpowiedzi niektóre z nich były ponoć całkiem ambitne (miałem rzucić linkiem, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć nazwy tej kapeli). Także, to że możesz sobie praktycznie wszystko dopowiedzieć świadczy dobrze o filmie czy twojej wyobraźni?
Bełkot.
Po dwóch wypowiedziach traktujesz mnie tak, jak byś mnie już znał, zawsze to o poziom wyżej od ludzi którzy przerzucają wyrazem "gimnazjalista", co dla mnie jest szczytem prostactwa, ale tylko o poziom. Zacznijmy od początku, to że nie uważam tego filmu za kultowy nie znaczy, że go nie zrozumiałem (choć patrząc na mnogość interpretacji i nadinterpretacji można odnieść takie wrażenie). Problem polega na tym, że po pierwsze forma mi nie odpowiada, a po drugie: nie potrafię szanować "dzieł" które nie potrafią tak do końca powiedzieć o czym są, autor to taki marketingowiec, nie stworzył czegoś co ma "coś" pokazać, ale coś nad czym ludzie się będą zastanawiać- stworzył produkt nie dzieło- dla mnie to już bełkot. Taki np. "Shutter Island" (a tfffuuuuu kino rozrywkowe, brrr ??) pozwala się interpretować, ale daje nam oparcie o "dzieło".
Mam siostrę 13 lat młodszą i wymiękła może przed połową filmu, jak zwykle to dziecko pierwsze krzyczy, że "król jest nagi", ale kiedy to ludzie przejrzą na oczy...
Dzieckiem się posługujesz? Czy ty jesteś poważny? "Wiem, że nic nie wiem" - zastosuj się do tej zasady. Najmądrzejsza rzecz jaką jesteś w stanie tu zrobić.
Forma ci nie odpowiada? Trzeba było tak od razu. Reszta tego co pleciesz to te same nudne dyrdymały, które czytałem już setki razy. Szkoda czasu.
Brawa dla tego Pana. Ja komentuje film ty komentujesz moją osobę. Dziwna taktyka stwierdzania, że film jest dobry. Jak do tej pory jedynym użytym przez ciebie argumentem jest "wyobraźnia". Reszta to wjazdy osobiste. Mam wrażenie, że rozmawiam z fanatykiem jakich pełno na forum "Ojca chrzestnego", dlatego ja już dziękuję za dyskusję.
Mógłbym gadać ale czy warto tracić czas na takiego ignoranta jakich wielu? Mam dużo do powiedzenia, nie moja wina, że mi się znudziło pisanie tego samego po raz setny.
Kur-wa, edukujcie się ludzie bo szkoda gadać co za poziom prezentuje ten durny naród.
Czekam na wiarygodną opinię twojej siostrzyczki o tym tekście:
Ależ, wre to wre Blankdeblank, bóg każdej machiny, kamień natomny z Barnstaple, poprzez mortysekcję czy wiwiszycie, w rozbiciu czy po nowym złożeniu, jak izaak jacquemin mauromormo milezny, jak wytłumaczony być może, morbloże?Czy wyszedł za przykład zgodnie z deognozą tych co psieczuli go spoza muru morza gdzie Rurie, Thoath i Cleaver, trójca silnych swenoharców Orion Orgiastów, Meereschal MacMuhun tenże, Ipse dadden, ile razy ile czynionych ekstremów na poczet naszego co średniego, co każdemu mogłoby się przydarzyć, najbrutniejszy wasz leoman i princenniejszy wojownik naszej archidiakonii, czy może sklepiony z krawków Klio, którym kronikarz kwietności rycerstwa nie się wierzy chybaby mógł sulpić już na nich samoócz, anteżytnych lep z przytomnością, hol człowieczej egzystencji, którzy łączyli się, łączą i odnowy złączą jako Jan, jako Polikarp, oko ja, oko-w-oto świadkowie jaoczni i Paddy Palmer, w czas gdy mnisi sprzedają cis łucznikom albo woda istnienia lawą płynie rybią drogą życia, od dragrody Sary w most swar siebie pod przedbuttstatni śmiech Izaaka, z minnetrwogą jej seplętrza na jęko monolot wewstrętny? Czy to Perrichon i Bastienne czy ciężki Humph i lekka Nan Ricqueracqbrimbillyjicqueyjocqjolicass? Siej mówisz, dullcisamica? A i aa ab ad abu abiad. Babbel man dub na rów łez.
Już mar murmury szmermera douchoła myśli, nieznana skała, nieuchwytne zielsko. Czepek jeden wie jak brzmi jego tysiąc pierwsze imię, Hocus Crocus, Esquilocus, Finnfinn Faineant, wie wielu wrogów o furianicy. A czy wszystko to nie dociera do ciebie od tyłu, nosie w czyste sprawy, jak z tyłu wizji od tylu lat otwartej, tylko częściej, jak Potollomułusz Sotyr albo Sourdanappel Lollapaltężny? Jest skarga na to, będziesz pamiętać, jest szansa na to że, nie będziesz byle to stary Joe, z Jawy Jane , wiekszy niż Odam Costollo, że raz po raz mamy z nim miejsce, na Mahun Mesma, cykloannalitycznie, przestrzeń po przestrzeni, czas za czasem, w różnych fazach pisma, w różnych pozach grobowych. Grusny Goże, Zbiorze Jedzyny! Merodach! Bronić Króla! Hożar chropnego hartaku gardła, co może ma miękkie, eto cudny krój ega, hissarlik to jego szopy leż, ewenement do którego mierzy jej hennin. Przysmakowo jest z niej trzęsna ryglowa konieco selma, ma się mord trupieć, gdy makaki kaprys robi sing z niego najlepszy berraton na wyspach Skaldynawii. Tak się słyszy. Nałóżcie, nałóżcie będzie odwiedzany Longabed, bardziej niż człowiek, książę Bunnicombe szerokich kabrulic, herbowy wódz lewkonien, kwiatrów wiodących swoje próżne wieje wokoło. Artho, to imię nosi bohater, Capellisato, rękobity rzeźnik zrzucieniący liście naszego życia.
Brać go! Trzymać!
Wcieraj, glin siej, Jutero!
Dla czego ma unieść erwieki, wstać z ziemi, O wołający ty czy tamty: prochy wieków spogodowały że ohorzał? Hora jego zamknięcia już lada; tyksony będą klanksonizować miejsce jego pozytu. Gdyby kto pamiętał o webraniach i tealoftach miał spytać jakiegoś kołokarza dla kogo bociany opuszczają gniazdo Aquilerii, toczarz nie wiedziałby; gdyby inny kto pojednał się z wiarą gdy jego bomba głębinowa zrobiła przelew w naszej kadzi miał – !
Joszufaste, koniec świata! Lej ich ulewą litości, panie. Niech go skrzydło Moyhill chroni! Niech kwarantuje bosławny Brut Bulljan! Calavera, czuwaj! Słudzy Cnoty, chrońcie jego Veritotem! Bearara Tolearis, procul abeat! Osłaniaj go, Ivorkosłono Danamarka, jak Hektor Protektor! Woldomarze i Wazo, miejcie oczy szeroko obdarte! Pomóżcie zbawiennej nocy pracerzy przyprawić się do zakonu naszego przekrwalkiego światła! W owym czasie Pliniusz Młodszy pisze do Pliniusza Starszego kalamolumen kontumelii, które Aulus Gellius wybrał dla Mikmakrobiusza a Witruwiusz przełknął z Kasjodora. Pobraliśmy taką lekcję z Księgi Lukańskiej w dublińskiej stolicy, Kongdam Coombe. A nawet jeśliś sam kopikarz winkla nadmiar nigdy nie odebrał licencji. Tak jak duczek duszkiem wcale nie odwodzi mycia i śniadania. Na cny Alkohol nie rób tej miny wiesz-dlaczego-tu-jestem-widziałem-cię-w-akcji. Punch może pyszni się półgalką ale Judy to żonieco mędrsza połowa.
Bowiem producent (pan John Baptister Vickar) sprawił że Ojciec Obiboków pogrążył się w głębokiej abulacholii, a bortem, u boku, pluterachciach sprowadził na pokład kotlet małżonki, milutkę podrzutkę na wychowanie czterdziestoszylingowego krawca morskiego a wilka męskiego hojżą łajbuzicę, o wadze dziesięciu kamyczków dziesięć, skali pięciu zalotnych stópek pięć, rozpiętości trzydziestu siedmiu calutek miłych towarzyszek w zaokrągleniu, trylże dwadzieścia dziewięć do opasania stęsknionej szynkarki, a tychże trzydzieści siedem w odpowiedzi na wszystko, a także dwadzieścia trzy na quiz separabud, czternaście w obwodzie zaczątku szczęścia i smukłe dziewczęcestąp dziewięć w okole obuwy.
A zanią by kto zdołał zmodlić łasko boska albo pomóż boże albo racz mi boj może, kura Gallusa złapała swoje kurczęta za kołnierze. Mają tam po to wrygle. Kość ich niezgody, w ciele na ich ciernie, presto Prestissima, ucieka w mgnieniu myśli (a nie jedna kura a nie dwie ale wszystkie błogosławione brygidy przybyły z kwokaniem i gdakaniem), a rum, a rum, ten tryk wszystkich harn, Bier, Wijn, Spirytosów na miejscu, gdzie advokaat bez obrony, Ma marrit, Pa poulit, Ra najrudniejszy, co mimo festonowych flam od lwiatów galantonii, z hukiem i chlipem gdzie echo niesie jest pędzony o każdym kolorze.
Dom ich powita. Halom. Nie trąbcie już, odejmijcie od mund barkanie rogi! Jak kindżał busz ciął, koniec z zadymą, gorejące krzaki! Szerrydać goldanie, na syngał: yeasza jak taknie zasiał; cały pshawsławny wildok rusza ze świftem sternaprzód! Bo tu święty język. Wnet będzie. I przystanie.
Test dobry. Het najlepszy.
Teraz leją łzy, to jest, totu, torturtam. Za wcześnie na tornistry, mniamniamłygi, chlebne kazałki i trzmiele biblele, cukrowe jojo na jujuklejki, urocze francuskie frazy Grandmère des Grammaires, trudne figramaki z parsermakiem Czwórki Masorów, Matatiasza, Marusjasza, Lukaniasza, Jokiniasza a co z naszą jedenastką i trzydziestką dwójką przed podatą Zdrożnej Eiry, dlaczego jest limbo i gdzie, co mówią fale dźwięku, sio stop, zanim wszystkie doszły na marne, Amnist anglist akses Collis, gdzie rybanga mang ułowić taką mangelybę i ryżowiec nosi u rankun że co, dlaczego Sindat sradział na nim jak sierodzony żeglnierz, i czym doc usadził doil, a do tego opisz hydraulikę soli kuchennej, denier crid starej prowauncji, gdzie G.U.P. jest zentrum i D.U.T.kąd opisane są promienie według częstokrorności i skorotności załamań światłowych picen dingdomów na ODPn i ODPd.
Nasza chmurka, nibulissa, ciągle iska z nieba. Singabed dąsa się przed snem. Jasno w nocy ma alpy, zmorę drukhauzu. Łeb grubo a masło cienko albo ze mną i po tobie. Woń mój golże, czośntu zaliga w powietrzu. Gaylig z salwej! Gallok, zlewa.
Dziewczę co dziś zrobić może? Cała angellandia w płacz: panna Izzy tak nieszczęsna. Fajna Essie smakniekęsna? śmieje się stella wispiryna.
Biegnąc swoimi drogami, to bliżej, to dalej, raz w obręby romby a trapaz trypizu, wyplatając wzór który pokazała im Gran Geamatron, z grasikonikami, skokitantami jak i linnymi leperami kicanymi, drwali przed siebie łżesoło, w to mu durian graj i mady marian, lou Dariou a tuż la Matieto, cało chłopięco cało dziewczęco ze śpiewem tam dalej długi dom dależy do składu Hudda, w tym czasie zegar burmański robił nin nin nin nin, dźwinny z tinnej strony, dziewięcił nin nin nin nin, jak to stary Ojciec Barley który wstał czyż nie ranem, miał miejsce z platoną blondynek zwącą się Różki i Głóżki, wpadł na kompana z Trinity co się zwał Shaws Skowood jak (Złapie to pani, proszę się nie martwić, pani Tummy Lupton! Szydernosie, wejdź do środka, zrzuć pychę!) stery Papa Dziekan co umiał rozmięść swój bakan ale niewart świeczki naftowej trzymać (Siostra wam da, śmierdziele! Czekaj lasso, mój łapcze krojący zwoje!) jak śmiały Farmer Burleigh który bił wrzaśnie larum i pławie nie umiał włóczyć pławami, nie brgnął ani weg ni w tyłbeg od piekarskiej budy więc jajże błagał (Dobrze się pannie trzyma, paniusiu Cheekspeer, koniec pantoliny! Fuj, wstyd, Ruth Wheatacre, po tym wszystkim co boos powódział!) żeby stetry Tatata Achin za scenę groszku spokoju spiekł bakan ze szczyptą pantalni bo poncz aż w jury patrzą (O krabie oczka, mam was, pokazujecie światu że dziura ziewa w pończosze!) jak Światły Forrester Farley który, w fakcie desmieracji deispiracji w diasporacji swej diesparacji, odnalazł wdzięk gdzie w krąg trwał dźwięk jak gromk Lukkedoerendunandurraskewdylooshoofermoyportertooryzooysphalnabortansporthaokans akroidverjkapakkapuk.
I upaud.
Aplaud!
Sztuka tatrurą grałeś, Granie, tu ma koniec. Kurtyna opada na zapadłe życzenie.
Aplauzu moc!
Bogownia zgasła z balgonnów, gospali wiejni Gunnara. Kiedy do h, kto do ho, jak do hol, gdzie do holoru? Orbiter odrzeka: los dla wielu stracony. Fionii już się fejadł Fidge Fudgeson. Sealandia snora się spać. Rykdrgaryk skał, rządzi deszcień łotrachunku. Dgr bg i kndl grdłają gttrdmmrng. Wal hal. Bojaźliwe serca słów exeomnotnie odchodzą. Manno boska, lammalelu, jak to być może? Na Doga, o co tato chodzi, kto słyszał purt w dali! Pfulgitudę uniósł rodum tonuot. Kwok! Ale bunksleydoodło! Kidusz! Najadły się strachu i pękły, z wiatrem uciekły; gdzie jadły tam pękały; ze strachu pękły, uciekły. Chodźcie, wyniesiemy Azraela na harkach naszych, przez nasze brwi i odrzwi jemuż hej brajmy. Na Mezuzalemę i Defilim, doprawdy dułbym drup? Jip! Jap! Jarra! Hej, niech Nek Nekulon wyniesie Mak Makala i powie mu: Immi ammi Semmi. Czyż Babel i Lebab nie będą razem? A tak byłon. A ten otworzy usta i odpowie: Słucham, Ismaelu, jak ich bóg jest lauden tak jeden laus mój bóg. Jeżeli Nekulona ma być upadek nieben to Makala o niebo niebniej. Chodźmy, wypowiemy Makala, z radością wyrównamy go słowem. Choć zalegaliście pomiędzy garnkami pisia, mój majestat jest nad Ismaelem. Wielki jest który jest nad Ismaelem, mekanek który uczyni Maki Nakulon. I umiał.
Aplaudu moc nowa!
Oto mowa Czyściciela Powietrza, tumbultum tambaldomu z wysokości w templedym w tombaldumie śmartwa, magmowa aż zaterrdrżali mieszkań śnicy ziemi, bogufoniemiali na ten fonemen, od fimamentu po fundament, twuwedle dymu i twadół do dna.
Lordzie, usłysz laus!
Loże, wysłuchaj nas!
Twoje dzieci weszły do siedzib, ho, twój chów już pod echem habitaty. Naród strasznie roście, koniec nabożeństwa i walić stąd, Panu dzięki, szefo gra. Zamknąłeś bramy do siedzib swoich dzieci i wystawiłeś przy nich swoje straże, są tam Garda Didymys i Garda Domas, aby dzieci twoje mogły czytać w księdze otwarcia umysłu na światło i nie błądziły w ciemności zapadłej po twojej myśli bez składu jak w nomacie pod ochroną owych strażników, twoich wieszczańców, cherryboyni są chirrybaj, mają kerrybomy i grubemyki, Zmów-Modlitwę Timothy i Zmyk-na-Koję Tom.
I ludzie już zawsze będą dzielić się na tych co doszukują się sensu w bezsensie i na tych którzy budują ten świat. Szkoda, że nie ma już humanistów, nie dogada się umysł ścisły z tym z głową w chmurach.
Wkleiłeś fragmenty z książki, która określana jest jako książka nie do przeczytania. Finneganów tren trzeba czytać w oryginale bo w naszym tłumaczeniu są błędy, czyli trzeba znać dobrze język angielski. Uważam, że trzeba mieć ostro czosnek zryty, żeby takie coś napisać i jeszcze bardziej, żeby uznać to za dzieło literatury - nowoczesnej być może, ale tak samo w malarstwie - abstrakcjonizm. Dla mnie to nie jest sztuka. Dla mnie rozrywka intelektualna c ma być dla człowieka, a ta książka którą zacytowałeś, nie wiem dla kogo jest. Trzeba mieć dużo samozaparcia, żeby to przeczytać, zrozumieć i jeszcze uznawać za dzieło literackie. Już wolę sobie poczytać fraszki J. Kochanowskiego, które można czytać od przodu i od tyłu, lub klasyczną polską literaturę. Na bzdury czasu mi szkoda. Cudze chwalicie swojego nie znacie.
Wiadomo, że to dzieło nie do przeczytania. Dla człowieka - tylko jakiego - prostego? Rozwijanie form w sztuce sprawia mi sporą przyjemność. Nie lubię stagnacji, miałkości. Intrygują mnie rzeczy często dziwaczne, wychodzące poza przyzwyczajenia czy tam kanony ( tylko, że nikt nie decyduje co ma nim być - jak pisać, jak kręcić ). Ta książka ma też swoją adaptację filmową. Dla zwykłego czytelnika jedno wielkie nie wiadomo co. Specjaliści jednak już sporo atramentu wylali na ten temat. Nie miałbym nic przeciwko gdyby kino skręciło w taką nieprzejrzystą wizualizację zbiorowego śnienia. To być może wyraziłoby między wierszami coś czego w normalny sposób się nie da.
Sorki ale 98% społeczeństwa tą książkę ominie wielkim łukiem. Sam się pogrążyłeś dając ten fragment książki. Uważasz że to jest sztuka, dzieło ponadczasowe. Możesz sobie tak uważaj, zaliczasz się do grona osób co tworzą nowe społeczeństwo, czyli zdewastowane i obdarte z podstawowych wartości. gratuluje wyboru.
Pobredzasz jak zwykle. Z tymi wartościami to żeś pojechał i zajechał na Arktykę.
Żadnych granic nie ma w tworzeniu. Kropka.
Pojechałem, a jakie wartości wnosi ta książka, co zacytowałeś?? Żadnych. Jak nie ma żadnych granic to nie ma też wtedy żadnych wartości.
Ojej, musisz naprawdę trochę poczytać. Może:
http://ksiazki.newsweek.pl/potwor-jamesa-joycea,87777,1,1.html
http://www.polityka.pl/kultura/aktualnoscikulturalne/1523357,1,gulasz-joycea.rea d
http://www.culture.pl/kalendarz-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/L6vx/cont ent/finnegans-wake-jamesa-joyce-a-wreszcie-po-polsku
I się posłużę też opinią:
Jeżeli „Dublińczycy” to fotografie, „Ulisses” plan miasta a „Portret artysty w wieku młodzieńczym” – schody do dojrzałości, to „Finnegans Wake” – lub, jak od kilku dni oficjalnie w Polsce nazywa się ta publikacja – „Finneganów tren” jest ich (i nie tylko) kolażem.
Siedemnaście lat, podczas których James Joyce pisał swoje ostatnie dzieło nie były dla niego łaskawe. Jak można przeczytać w wielu źródłach, umarł ślepy, pijany i biedny. Taki koniec poprzedziło wiele trosk – zdrowotnych, finansowych, rodzinnych. Problemy z chorobą córki, własnym zdrowiem (postępująca choroba oczu), żoną, o którą był chorobliwie zazdrosny i nie szczędził jej przypomnień o tym, brakiem pieniędzy – to wszystko złożyło się na formę „Trenu”. Ale od początku.
Skończywszy „Ulissesa” – ponad tysiącstronicowego potwora – Joyce był tak wycieńczony, że przez okrągły rok nie napisał ani zdania. Dopiero w marcu 1923 udało mu się spłodzić dwie strony, a potem kilka szkiców, które stały się podłożem nowej powieści. Pracował różnymi technikami, z czego jedną było notowanie niemal każdego wypowiedzianego słowa a potem wkładanie go w tekst. Taki zabieg – jak nietrudno się domyślić – bardzo utrudnił odbiór.
„Finnegans Wake” znane było wtedy jako „Work in Progress” i wydawane w odcinkach, jak większość powieści w tamtych czasach. Przez swoje skomplikowanie i wysoki poziom wymagań stawianych czytelnikom przez autora, tekst otrzymywał bardzo negatywne recenzje. Doszło do tego, że nie chciano publikować gotowych fragmentów.
W dziesięć lat przed premierą – w 1929 – opublikowany został zbiór esejów i listów dotyczących właśnie najnowszego dzieła Joyce’a. Znaleźli się tam artyści, którzy Irlandczyka znali osobiście i rozwój prac śledzili na bieżąco, z Samuelem Beckettem na czele.
Pisać było coraz trudniej, w pewnym momencie Irlandczyk poprosił swojego znajomego, poetę Jamesa Stephensa, by ten, w przypadku gdy pisarz uzna, że nie będzie w stanie skończyć pisania, dokończył za niego. Mimo złego stanu zdrowia – psychicznego i fizycznego – udało się Joyce’owi samodzielnie dobrnąć do końca. Chociaż i to nie było łatwe – jak pierwsza i trzecia księga przyszły podczas, można powiedzieć, burzy, tak prace nad dwiema pozostałymi spotkały się z prawdziwym kataklizmem. Wspomniana choroba córki (Carl Jung, lekarz dziewczyny, po przeczytaniu „Ulissesa” uznał, że należy leczyć bardziej Jamesa, niż ją), śmierć ojca, wrzody i uciekający przez coraz mniej wyraźne palce wzrok wydłużyły proces twórczy do dziesięciu lat.
Wydanie książki nie było takim wydarzeniem, jak poprzednia premiera. „Finnegans Wake” nie spotkało się z publicznym paleniem czy oskarżeniami o pornografię i demoralizację. Pewnie dlatego, że masa czytelników nie przebrnęła przez przedstawioną treść. Praktycznie od daty wydania książka nazywana jest taką nie do przeczytania.
Podejść do tłumaczenia było wiele. Udało się zaledwie kilku osobom. Najpopularniejszy jest przekład holenderski, który idzie niemal słowo w słowo z oryginałem. Ale i Polacy nie pozostawali w tyle. Pierwszy pracę nad „Finneganami” zaczął Maciej Słomczyński. Udało mu się ukończyć i opublikować przekład epizodu „Anna Livia Plurabelle”, który bardziej chyba intrygował oprawą graficzną, niż treścią, która była dla wielu niczym więcej niż zagadką i ciekawostką.
Kolejnym na ringu był Tomasz Mirkowicz. W „Literaturze na świecie” (8/82). Udało mu się ukończyć pierwsze sześć akapitów, do których objaśnienia zawarł obok. Osobiście uważam, że praca Bartnickiego jest lepsza, po prostu lepiej mi się ją przyswaja. Nie podejmuję się jednak stwierdzać, która jest „wyżej” w kwestii językowej czy zgodności z oryginałem.
Ostatnim i tym, któremu się udało, okazał się być właśnie Bartnicki. Chociaż, kiedy dowiedziałem się, w 2010 roku, że jest i przeczytałem w „Literaturze na świecie” (7-8/2004), że tłumaczenie powstaje, byłem jednocześnie mile zaskoczony ale i lekko sceptyczny. Niepotrzebnie, na szczęście.
„Finneganów tren” ukazał się 29 lutego 2012 roku dzięki korporacji ha!art, w serii „Liberatura”. Książka – co ważne – została wydana w oprawie przypominającej jak najdokładniej oryginał, czyli taka sama okładka, kolory, typografia. Liczba stron treści – naturalnie 628. Do tego, od wydawców serii i samego autora, jeden krótki artykuł o samym tłumaczeniu i… krótka próba interpretacji i destylacji treści.
A sam tekst? .
Ile znasz języków? Prócz swojego, rodzimego polskiego. Jeden, angielski? Dwa? Niemiecki, francuski? Więcej? Pierwsze strony „Finneganów trenu” w tłumaczeniu Krzysztofa Bartnickiego to zweryfikują.
Książka zaczyna się urwanym zdaniem. Jak można przeczytać, domyślić się albo dojść samodzielnie, jest to koniec fragmentu zaczętego 617 stron później – czyli na końcu. Znaczy to – poparte przez słowo „recyrkulacja” zawarte już w trzeciej linijce, że powieść działa na zasadzie nieskończonego dzieła. Jest to odniesienie do filozofii Giambattisty Vico („commodius vicus”). Włoch twierdził, że czas nie jest linearny – dzieląc się na trzy mniejsze fragmenty – zatacza koło.
Kolejne stronice przedstawiają luźny i zamglony świat. Gdzieś tam możemy dostrzec sylwetki ludzi, tego, co się z nimi dzieje i co robią oni sami.
Według Krzysztofa Bartnickiego fabuła książki nie jest zajmująca. Ba, miejscami jest nudna. Podobnego zdania był jeden z czołowych badaczy Joyce’a – Fritz Senn. Ten jednak niedowierzał własnej intuicji i pracy – mówił bowiem, że nie wyobraża sobie, by „Finnegans Wake” było tak trywialne.
Sam zainteresowany na temat fabuły wielu wypowiedzi nie wysnuł, zaznaczył mimo to, że każdy może napisać prostą historię w prosty sposób. Wystarczy trzymać się określonych wytycznych. Dlatego właśnie nowa forma.
Jak wiadomo, powieść ta ma wiele interpretacji. Jedna, tłumacza „Ulissesa” – Macieja Słomczyńskiego – mówi, że to parodia „Księgi umarłych”. Inna, ta popierana niejako przez obecnego translatora, że to opis nocy z życia człowieka. I całkiem możliwe, wszak poprzedzająca pozycja była właśnie skrupulatnym opisem dnia codziennego. Dlaczego tu nie może być odwrotnie? Sam Joyce zapowiedział, że to jest rekonstrukcja życia nocy.
Najsilniejszym głosem opowiadającym się za tą teorią jest właśnie styl. Słowa padające tutaj nie są ostre ani dźwięczne, są wymamrotane, przepuszczone przez zepsuty głośnik, nadkruszone i zagłuszone, najczęściej przez nas samych. A to przez złe przeczytanie danej frazy, za szybkie bądź za wolne przebiegnięcie się po zdaniu czy pominiecie (albo właśnie skrupulatne niepomijanie) literki. Wszystkie takie zabiegi sprawiają, że – w zależności do tego, jak przeczytamy – dowiemy się określonej ilości rzeczy. W snach wszystko jest niewyraźne, właśnie zagłuszone, zniekształcone. Po przebudzeniu pamiętamy niektóre wątki, postacie, ale rzadko kiedy możemy ich zacytować, praktycznie nigdy nie powtórzymy słowo w słowo wypowiedzi, która tam się objawia.
Zakładając, że to sen, wartość akcji i waga fabuły jako takiej drastycznie spada. W snach przecież mało kiedy przeżywa się coś wyjątkowego. Przeważnie zdarzenia nam zaprezentowane przez naszą podświadomość nie są wydumane, ale na swój sposób niezwykłe. Warto się zastanowić, ile snów tak naprawdę jest dziwnych i skomplikowanych, a ile sami tak klasyfikujemy przez niemożliwość poskładania ich w logiczny ciąg.
„Finneganów tren” nie jest książką łatwą. Nie jest też przyjemna, co wychodzi od pierwszego stwierdzenia. Jest wymagająca i zmuszająca do wysiłku – nierzadko fizycznego, najlepiej czytać ją na głos. Dla kogo jest? Mówi się, że nie dla każdego. Ja tak nie uważam.
A ja popieram tą opinie "Mnie tam ciekawość powiodła... chyba też mam chory łeb, bo jednak dużo do mnie dociera".
Lub
To jest bełkot narkomana, w najlepszym przypadku. Oczywiście, można się w tym bełkocie doszukiwać podtekstów, ale jak sądzę nie ma ich tam. Z pewnością “politycznie poprawnie” jest zachwycać się tym badziewiem. Zdając sobie sprawę, że uznany zostanę za prymitywa powtórzę – ta książka to jest bełkot.
A fragment książki podany przez Grzegorza też daje do myślenia i tworzy spójną całość?? przecież to sztuka ponadczasowa.
Może tak, nie czytałem całości. Biorąc pod uwagę, że autorem tej książki jest Joyce, który wprowadził do literatury strumień świadomości, jest to całkiem możliwe.
Ale co innego eksperymentalna książka, co innego film Kubricka. Stanley nie stosuje w "Odysei" totalnej abstrakcji czy surrealistycznych skojarzeń, tylko tworzy bardzo poukładany i przemyślany film. Jego zrozumienie jest w zasięgu większości osób, które po prostu się skupią i nie podchodzą do filmu jak do wypełniacza czasu czy banalnej rozrywki.