Ja wręcz przeciwnie. Kai był fatalnie napisany i zagrany- wciśnięty tylko po to, aby można było zaangażować jakiegoś znanego amerykańskiego aktora. Za każdym razem jak się pojawiał na scenie z tym swoim nudnym, tępym wyrazem twarzy i tonem głosu psuł mi seans. Miałem nawet satysfakcję ze sceny w której popełnia sepuku, szkoda tylko że z tym swoim aktorstwem wyglądało to bardziej jakby dostał zatwardzenia niż gdyby umierał (czytaj rozcinał sobie brzuch). Dodatkowo informacja pod koniec potwierdzająca autentyczność i rolę historii o 47 roninach dla kultury Japonii. Ten film nie ma prawie nic wspólnego z historią o 47 roninach, czy kinem samurajskim. Co miałem wynieść z tego seansu? Że na czele roninów stał białas, który wyposażył ich w magiczne miecze? A może, że lord Kira do swoich najważniejszych wydarzeń wykorzystywał wiedźmę (w tym doprowadzenia Asano do haniebnego czynu)? Przez całą tą amerykańską otoczkę i fantasy bez uzasadnienia ulotniły wartości jakie chciał przekazać- nie widziałem historii o poświęceniu, oddaniu i waleczności samurajów, tylko bajeczkę o nijakimi Reevesie który razem z bandą roninów za pomocą magicznych artefaktów walczył z potworkami. Trzeba było albo stworzyć wierniejszą, poważniejszą adaptację historii, albo wymyślić własną, fikcyjną historię gdzie można było by robić co żywnie podoba, albo zabrać się za adaptację czegoś, gdzie faktycznie można było by wykorzystać elementy fantasy, czy nawet amerykańskich aktorów.
może nie wzruszyłem - płakać nie płakałem - ale dotknęły mnie bardzo te sceny... i do tego ta muzyka (tu już mówię o całym filmie - w życiu nie spodziewałem się w tym filmie tak dobrego podkładu)
poza tym nie rozumiem co ludzie mają do tego filmu... moim zdaniem rewelacja... i właśnie postać Kai'a idealnie dobrana - Amerykanin z międzykontynentalnym pochodzeniem (urodzony w Bejrucie a ojciec pół Chińczyk pół Hawajczyk) lepiej nie mogli dobrać roli mieszańca...