Kinowa rzeczywistość jest okrutna- aby zachęcić widza do obejrzenia autentycznego dzieła, trzeba go...okłamać! Tak właśnie uczynili promotorzy obrazu „A. I. Sztuczna inteligencja”. Film zareklamowali jak kolejną superefekciarską superprodukcję superreżysera. Super! Ale...czy to uczciwe? Oto bowiem widz oczekujący „normalnego” filmu natknął się na sztukę- to musiało boleć! Nie dziwią zatem opinie w stylu- „nuuda!”- ktoś, kto chciał bowiem zobaczyć „Gwiezdne wojny” w wersji Spielberga, srogo się zawiódł. Steven postanowił, że nie będzie przez chwilę mistrzem komercji i ...udało się! Oczywiście perfekcyjnych efektów w filmie nie brakuje, ale w obliczu całości są one tylko koniecznym z racji tematu dodatkiem. Najbardziej dobitnie widać to w sposobie ukazania przybyszów z obcej planety, którzy nijak się mają do oślizłego Aliena, a budową ciała przypominają ludzi, są- chcialoby się powiedzieć- nieciekawi, niesensacyjni. I w tym właśnie odnajdujemy zamysł autora, który zdaje się mówić- nie patrzcie na formę, patrzcie na treść. A ta jest niebanalna , bo autorem jej -- sam mistrz Kubrick, który nie zdążył już zrealizować tego planu za życia. Realizatorem okazał się Spielberg.. I tak zaistniała na ekranie twór, który sam Kubrick zwykł nazywać „bajką o przyszłości’. Mnie bardziej nawet do „A. I.” pasuje określenie „baśń”, gdyż ten film jest niczym dzieła Andersena- opowieścią gorzką, czasem wesołą, wstrząsającą i co najważniejsze-mówiącą o rzeczach ostatecznych ukrytych w rzeczach najprostszych, takich jak choćby... „Pinokio”. Tak- historia „drewnianego ludzika” stanowi kręgosłup scenariusza, ale spłycanie wymowy filmu tylko do kolejnego przetworzenia motywu „Pinokia” byłoby wielkim nadużyciem. Oto bowiem wokół tego wątku pojawiają się też boczne ścieżki, drogi, a nawet autostrady, którymi podążamy wraz z filmem Spielberga przez baśniowy świat przyszłości. Fabuła wyraźnie jest podzielona na trzy części i zmierza do fantastycznego i jakże subtelnego finału, w którym poruszone zostają najgłębsze struny naszej wrażliwości.
Baśń, bajka- ich zadaniem nie jest szafowanie faktami, ich celem jest coś znacznie ważniejszego, a zarazem trudniejszego- próba pokazania ogólnych mechanizmów, zdefiniowania pojęć elementarnych – takich jak dobro, zło, prawda, świat, człowiek. Jakim pojęciem zajęli się Kubrick ze Spielbergiem? Początkowo wydaje się, że pytają przede wszystkim o człowieczeństwo i o to czy jest ono tylko właściwością człowieka- pokazują świat, w którym roboty- stworzone ludzką ręką, bardziej zasługują na nazywanie ich ludźmi, niż sami ludzie. Końcowy wątek historii odkrywa jednak ukryte w opowieści zainteresowanie pytaniem fundamentalnym zadawanym od tysięcy lat- co to jest świat i „jak to wszystko działa”? Usłyszymy oczywiście propozycje odpowiedzi na to pytanie, odpowiedzi inspirowanej niewątpliwie kulturą wschodu, choć znanej też już przed 3000 lat w Grecji. Najistotniejsze jest jednak w obrazie Spielberga, że tych wszystkich pytań i odpowiezi, jak i fantastycznego klimatu porownywalnego z niezapomnianym „Łowcą Androidów” nie zdołały przykryć efekty specjalne, które tylko otuliły to, co najważniejsze.