Ciężko mi było uwierzyć w uczucia Davida,przez co seans był jedynie powierzchowny i skupiałem się na saj faj,a nie na dramacie. To była chyba wina małego Osmenta, który na zawsze pozostanie małym chłopcem, który widzi zmarłych, a jego gra aktorska sprowadza się do wyciskania łez i wizerunku kochanego chłopczyka. Również motyw uczłowieczania maszyn wydaje mi się banalny po wcześniej obejrzanym "Terminatorze" czy "Ja,Robot", przez co większość frazesów brzmiała jak wydumane cytaty, mimo iż wiele naprawdę było mądrych(szczególnie idea niepowtarzalności jednostki - sceny w domowym warsztacie robo-dzieci czy też najbardziej ludzka rzecz - dążenie do marzeń i kierowanie się przy tym nadzieją). Skupiłem się dlatego na świecie wykreowanym, którego znakiem rozpoznawczym było Rogue City i Mięsny Targ(psychodela, dekadencja, rozpusta). Momentami czuć było jakby sam Kubrick wyreżyserował niektóre sceny( m.in. przelot kamery podczas wykopalisk obcych), chociaż wątpliwe aby Stanley poszedł tropem spuścizny ludzkości w formie chłopca szukającego wróżki(przylot kosmitów - sic!). Ciekaw jestem jak sprawdziłaby się oszczędna i surowa reżyseria Kubricka w tym filmie i jak potoczyłyby się losy chłopca-robota, który szukał mamy(która była najbardziej upierdliwą postacią filmów science fiction). Konkluzja: Spielberg zrobił typowe dla siebie kino, mix familii, science-fiction,dramatu,ckliwości i typowej niedzielnej komercji. Mogło być lepiej, dużo mniej powierzchowniej i dużo mniej dosadniej.