Śmierdzi mi to "Zabić prezydenta". Ale nie czepiam się, bo niczego oryginalnego praiwe już nie ma.
To częste, ale zupełnie nietrafne porównanie. Wyobraź sobie "Zabić prezydenta" w którym prezydent Bush jest pacyfistą, chce wyprowadzić wojska z Iraku, kosztem wydatków na zbrojenia utworzyć specjalny fundusz pomocy ofiarom ludobójstwa w Darfurze. Zostaje zamordowany przy czym film sugeruje, że zamachu dokonało niezadowolone z jego posunięć lobby zbrojeniowe. Wszystko to bardzo sprawnie zmiksowane z autentycznymi wypowiedziami amerykańskich polityków, którzy jak się zdaje komentują aktualną sytuacje(w rzeczywistości wyrwane z kontekstu wypowiedzi na zupełnie inne tematy:)). W dodatku na wstępie dane jest nam do wiadomości, że to nie jest hipotetyczna przyszłość tylko faktyczna przeszłość, to się już wydarzyło. Uwierzyłbyś? oczywiście, że byś nie uwierzył. Nie dość, że wszyscy wiemy, że Bush żyje to znamy jego poglądy. A co możemy powiedzieć o Rasmussenie? zaczynamy się zastanawiać czy przypadkiem nie przegapiliśmy jakiegoś nagłówka w gazecie.
No, racja - to zmienia postać rzeczy. Nie dość, że go mordują, to jeszcze za jakąś zupełną zmianę w poglądach...